wtorek, 26 listopada 2013

Pustkowie Lemierz, Limierz, Lemersh...cz2

Najprościej byłoby tam pojechać, strzelić kilka fotek i po sprawie. Mowa oczywiście o kolebce Zakrętów. W tekście pt "Pustkowie Lemierz, Limierz, Lemersh..." starałem się odpowiedzieć na pytanie jaka jest geneza tego miejsca, w którym przodkowie Wojciecha Zakręta /1775-1839/ połączyli się z rodziną Lemierzów. Ostatnio natrafiłem na dokument, który jako ostatni w historii polskiej administracji posługuje się nazwą Lemiesze. Ów dokument to

U C H W A Ł A Nr VIII/50/07


Rady Gminy w Czajkowie

z  dnia 29 listopada 2007 roku

w  sprawie wystąpienia z wnioskiem do Ministra SWiA za pośrednictwem Wojewody Wielkopolskiego o zniesienie urzędowych nazw miejscowości Bolki, osada oraz Lemiesze, przysiółek, poprzez połączenie tych miejscowości w jedną jednostkę osadniczą i ustalenie dla nich wspólnej nazwy „Mielcuchy Pierwsze” i rodzaju, „wieś”. 


            Na podstawie art. 18 ust. 2 pkt. 15 ustawy z dnia 8 marca 1990 r. o samorządzie gminnym (Dz. U. z 2001r. Nr 142, poz. 1591 ze zmianami) oraz art. 8 ust. 1 i 2 ustawy z dnia 29 sierpnia 2003r. o urzędowych nazwach miejscowości i obiektów fizjograficznych (Dz. U. Nr 166, poz. 1612 ze zmianami) Rada Gminy w Czajkowie uchwala, co następuje:
                                                      

§ 1. Postanawia się wystąpić z wnioskiem do Ministra SWiA o zniesienie urzędowych nazw miejscowości Bolki, osada oraz Lemiesze, przysiółek poprzez połączenie tych miejscowości w jedną jednostkę osadniczą i ustalenie dla nich nazwy „Mielcuchy Pierwsze” oraz rodzaju „wieś”.
                                                         

 § 2.  Wystąpienie z wnioskiem, o którym mowa w § 1. zostało poprzedzone konsultacjami społecznymi z mieszkańcami miejscowości Bolki, osada i Lemiesze, przysiółek.
                                                    

§ 3. Traci moc uchwała Nr VII/38/07 Rady Gminy w Czajkowie z dnia 27 września 2007 roku w sprawie wystąpienia o zmianę nazwy miejscowości Mielcuchy I.

   
§ 4. Wykonanie uchwały powierza się Wójtowi Gminy Czajków.


§ 5. Uchwała wchodzi w życie z dniem podjęcia.



U z a s a d n i e n i e

do uchwały Nr VIII/50/07 Rady Gminy w Czajkowie
z dnia 29 listopada 2007 roku

     

Zgodnie z przepisami art. 9 ustawy z dnia 29 sierpnia 2003r. o urzędowych nazwach miejscowości i obiektów fizjograficznych (Dz. U. Nr 166, poz. 1612 ze zmianami) Minister do spraw Administracji Publicznej w terminie pięciu lat od wejścia w życie ustawy ustali w drodze rozporządzenia „Wykaz urzędowych nazw miejscowości i ich części”.
Analiza urzędowego nazewnictwa w Gminie Czajków na podstawie „Wykazu urzędowych nazw miejscowości w Polsce” z 1980r, oraz otrzymanym z Głównego Urzędu Statystycznego Rejestru TERYT wykazał rozbieżność w nazwach i określeniach rodzajowych między nazwami urzędowymi, a nazwami stosowanymi w obiegu publiczno-prawnym w gminie.  Stanowi to podstawę do wystąpienia przez Radę Gminy z wnioskiem do Ministra właściwego do spraw administracji publicznej o uregulowanie tych rozbieżności. Potrzeba podjęcia niniejszej uchwały wiąże się z tym, że w wykazie urzędowych nazw miejscowości w Polsce i rejestrze TERYT figuruje nazwa miejscowości Mielcuchy “wieś”. Tymczasem w gminie używa się drugiej nazwy Mielcuchy, Mielcuchy 1 “wieś”. Z 1985r Uchwałą Rady utworzono sołectwo Mielcuchy 1, w skład którego weszły osada Bolki, przysiółek Lemiesze.
W skład wsi Mielcuchy wchodzą integralne części wsi Mielcuchy o nazwach: Dubisy, Krośla, Opłotki i Poddubisie. Nazwą Mielcuchy 1 posługują się nie tylko mieszkańcy, jest ona powszechnie używana w gminie, w obrębie publiczno-prawnym. Mieszkańcy osady, Bolki i przysiółek, Lemiesze, są meldowani we wsi Mielcuchy I. Ponieważ w urzędowym nazewnictwie nie używa się cyfr rzymskich, wnosi się o ustalenie poprawnej nazwy wsi Mielcuchy Pierwsze.
 

KONIEC UCHWAŁY  


Z uzasadnienia do uchwały wynika, że mieszkańcy Mielcuch potrafią dokładnie wskazać miejsce /zabudowania/ dawnego przysiółka zwanego Lemiesze. Może ktoś zechce opowiedzieć nam coś o tym miejscu i o ludziach którzy dzisiaj go zamieszkują. Ciekawość mnie zaraz rozerwie....Nie pozwólcie na to. :) !

piątek, 22 listopada 2013

Kto pod kim dołki kopie....

Ludwik Hudzik parał się wieloma zajęciami. Zapamiętałem go jako człowieka pracowitego i obowiązkowego. Można powiedzieć, że był wychowywany przez pracę. Nie było zmiłuj. Miał to szczęście, że 12 pierwszych lat swojego życia mieszkał w wolnej Polsce.  Nie oznaczało to bynajmniej, że jego dzieciństwo było kolorowe. Sądzę, że już od najwcześniejszych lat musiał pracować w przydomowym, skromnym gospodarstwie swojego ojca Marcina Chudzika. Przypomnę, że Marcin Chudzik pracował w majątku ziemskim w Gołanicach. Był zwykłym robotnikiem rolnym. Aby utrzymać liczną rodzinę, niewykluczone że podejmował się również prac u innych gospodarzy. 

Po odbyciu służby wojskowej Ludwik Hudzik przystąpił do organizowania życia rodzinnego w nowej powojennej rzeczywistości.  Pisałem o tym w kilku wcześniejszych postach:

Jednym z epizodów w jego życiu był wątek polityczny.  O nie, nie! Nikt mnie nie wciągnie w dyskusje na temat stron świata, w które najczęściej spoglądał mój Dziadek. Nic z tego. Zresztą w ogóle mnie to nie interesuje. Jestem zdania, że potrafił się dostosować do panujących warunków. Był bystry, ludzie go szanowali, zawsze dobrze się prezentował. Nie stronił od nauki. Rozpoczął od uzupełnienia wykształcenia i już w 1956 roku stanął przed Państwową Komisją Egzaminacyjną jako uczeń szkoły dla dorosłych zdał egzaminy z zakresu nauczania klasy VII. Teraz był gotowy do objęcia stanowisk w administracji państwowej. Historia aktywności zawodowej mojego Dziadka rozpoczyna się w 1941 roku. Miał wówczas 14 lat. W dzisiejszej rzeczywistości uczęszczałby do II klasy gimnazjum :) a teraz zaczął pracę w majątku w Piotrowicach. Pracował tam wspólnie ze swoim ojcem Marcinem aż do 1945 r. W tym bowiem roku oficjalnie przestał być pracownikiem w majątku. Powody mogą być dwa. Pierwszy powód to prawdopodobnie nagła śmierć ojca w maju 1945 roku. Drugim powodem mogło być zakończenie wojny i związane z tym ogromne zmiany, które uniemożliwiały mu kontynuowanie pracy. Tak czy owak Ludwik Hudzik przez następne 2 lata pozostawał bezrobotnym a następnie, po zawarciu związku małżeńskiego z moją Babcią, odbywał służbę wojskową w Lublinie na stanowisku strzelca.

Mając 24 lata w 1951 roku rozpoczął pracę na stanowisku referenta w Gminie Święciechowa w biurze Delegata Powiatowego Pełnomocnika Ministerstwa Skarbu i Kontraktacji. Pracował tam do końca lutego 1956 roku. Od pierwszego dnia marca 1956 roku Ludwik Hudzik znalazł zatrudnienie w Gromadzkiej Radzie Narodowej w Niechłodzie.  Ostatnim stanowiskiem jakie piastował we władzach GRN był fotel Przewodniczącego.W tym okresie GRN w Niechłodzie była wzorowym organem władzy państwowej na terenie gminy Święciechowa. Pierwszym jej przewodniczącym został Stanisław Drobniak.W skład GRN w Niechłodzie wchodziły wsie Piotrowice, Trzebiny i Zbarzewo. We wsiach powstawały zespoły taneczne lub recytatorskie oraz ludowe zespoły sportowe. Zespół świetlicowy w Niechłodzie otrzymał nawet do pracy z zespołem ludowym akordeon co było nie lada wyróżnieniem. Mało tego. Gromada Niechłód jako pierwsza w powiecie w 1955 roku wykonała plan finansowy za co została wyróżniona radioodbiornikiem PIONIER. W 1956 roku a więc za kadencji Ludwika Hudzika w GRN w Niechłodzie obsadzono drzewami drogę ze Święciechowy do Piotrowic.

Trochę historii:

Gromadzkie Rady Narodowe, jako organy przedstawicielskie władzy państwowej miały za zadanie:
  • popieranie rozwoju produkcji rolnej,
  • zaspokajanie potrzeb komunalnych, socjalnych i kulturalnych mieszkańców,
  • zapewnienie wykonania przez mieszkańców obowiązków wobec państwa,
  • opracowanie planów gospodarczych i programów rozwoju gromady,
  • utrzymywanie dróg lokalnych, sieci zaopatrzenia, usług oraz urządzeń socjalno-kulturalnych i komunalnych.
Gromadzka Rada Narodowa realizowała swoje zadania na sesjach, za pośrednictwem wybieranych przez siebie komisji (stałych i doraźnych) oraz Prezydium. Instytucjami pomocniczymi gromadzkiej rady narodowej były zebrania wiejskie mieszkańców oraz pełnomocnicy rady. Czynności kancelaryjne rady, komisji i prezydium wykonywało biuro gromadzkie.

Moja Mama do dzisiaj wspomina, jak podczas państwowych uroczystości Dziadek Ludwik przemawiał do zgromadzonych mieszkańców Gromady. To również świadczy o tym, że sprawował funkcję kierowniczą w gromadzie. Co roku w dniu 1 maja rodzina Hudzików gramoliła się na przystrojony w kolorowe wstążki wóz drabiniasty zaprzęgnięty w konia /zapewne należącego do Feliksa Zakręta, który kochał konie i miał ich kilka/ i ruszała wesoło do Niechłodu na uroczystości z okazji majowego święta pracy. 

Pomimo stałej urzędniczej posady moja Babcia nie była zadowolona z faktu, że Dziadek zajmuje się polityką. Wolała aby pracował w "normalnej" państwowej firmie, bez tych wszystkich ciśnień, stresów itp. Słuchając dzisiaj wspomnień o Ludwiku Hudziku dochodzę do wniosku, że w którymś momencie on sam również miał dość polityki. Zawsze mówił to co myślał. Nie bał się tzw. niepoprawności politycznej. Z tego powodu musiało być mu ciężko. Poza tym nie cierpiał jak ktoś mieszał mu się w sprawy osobiste. Dał temu wyraz przy okazji chrzcin jednego z dzieci. Fakt uczestniczenia Dziadka w kościelnej uroczystości spowodował ostre spięcie na linii Dziadek - władze GRN. Ludwik Hudzik nie czekał aż zostanie usunięty z szeregów partii. Nie dał swoim mocodawcom tej satysfakcji :) Jak to się mówi? Sam "czepnął" czerwoną legitymacją i tyle go widzieli. W pewnym okresie pracy Dziadka w Gromadzkiej Radzie Narodowej oskarżono go wywrotową działalność na rzecz skarbu państwa. Zarzucono mu bałagan w dokumentacji związanej z przyznawaniem deputatów na węgiel. Nigdy jednak nie przedstawiono Dziadkowi aktu oskarżenia. Pomimo tego pewnego dnia Dziadek nie wrócił z pracy do domu. Zamiast niego do drzwi zapukała pracownica GRN i powiadomiła Babcię o zatrzymaniu jej męża. Bespieka zamknęła go na kilka dni w areszcie śledczym w Rawiczu. To był trudny czas dla całej rodziny. Od Dziadka nie było żadnych wiadomości a zbliżał się czas wypłaty. Babcia poprzysięgła, że dopóki nie zobaczy dziadka zdrowego  w domu nie pobierze za niego pensji.  I tak zrobiła. Na szczęście Dziadek wkrótce wrócił do domu. Nigdy nie postawiono mu żadnych oficjalnych zarzutów. Sadzę, że to zdarzenie mogło mieć wpływ na to, że w 1958 ? roku zakończyła się jego  kariera urzędnicza we władzach Gromadzkiej Rady Narodowej w Niechłodzie.  I tu rodzi się dziwna sprawa, której przyznam, że nie rozumiem. Błędy w dokumentach to prawdziwa zmora genealogów. Nigdy bowiem nie wiadomo czy błąd to faktycznie błąd sporządzającego dokument czy efekt pogmatwanych czasów. Z dostępnych zaświadczeń i świadectw pracy mojego dziadka wynika, że przez jeden miesiąc, konkretnie styczeń 1958 roku był zatrudniony w dwóch miejscach. Z jednego dokumentu wynika, że ciągle był pracownikiem Gromadzkiej Rady Narodowej w Święciechowie na stanowisku Przewodniczącego a z drugiego  z kolei, że od 2.01.1958 roku nagle rozpoczął pracę w Gminnej Spółdzielni "Samopomoc Chłopska" w Święciechowie na stanowisku referenta skupu odpadów wtórnych. Może to rzeczywiście bałagan w papierach a może coś innego? Przyszło mi do głowy, że po popadnięciu w niełaskę chciano szybko pozbyć się dziadka. Zaproponowano mu więc pracę w GS-ach ale z jakiegoś powodu przez 1 miesiąc nie rozwiązano z nim stosunku pracy we władzach GRN. Ciekawa historia. Kolejnym przewodniczącym GRN w Niechłodzie po wyborach w 1958 roku został niejaki Tadeusz Szymański. 
Ludwik Hudzik  nie zagrzał długo  miejsca w GSach. Pracował tam niespełna 1 rok.

Utworzone w okresie PRL Gminne Spółdzielnie miały w latach 50tych i później praktycznie monopol handlu na wsi (w miastach ich odpowiednikami były w pewnym zakresie spółdzielnie spożywców "Społem"). Poza działalnością gospodarczą niektóre GS-y zajmowały się także aktywizacją lokalnej społeczności poprzez prowadzenie Klubów Rolnika. Większość Gminnych Spółdzielni przetrwała reformy rynkowe. Działają dziś nie tylko na terenach wiejskich, ale nawet w dużych miastach.
Dziadek pracował od 7.00 do 15.00. Nie miał więc dużo czasu na ogarnięcie dorastających szybko dzieci, nie wspominając o zwykłych zajęciach w swoim gospodarstwie. Zaczął rozglądać się za inną posadą. I oto na horyzoncie pojawiły się Polskie Koleje Państwowe. We wrześniu 1959 roku Ludwik Hudzik złożył stosowne podanie do PKP w Lesznie. Został przyjęty w pierwszym dniu października tego roku na stanowisko strażnika w Straży Kolejowej.



Fragment Karty Ewidencyjnej Ludwika Hudzika w okresie pracy w PKP
Dwa miesiące po przyjęciu został skierowany na kurs strażników kolejowych do Ośrodka Szkolenia Zawodowego Kolei we Wrocławiu. 18 grudnia 1959 roku dziadek zdał pozytywnie egzamin końcowy i mógł wrócić do pracy w PKP Leszno jako pełnowartościowy strażnik kolejowy. W sierpniu 1961 roku Ludwik Hudzik awansował na starszego strażnika.W styczniu 1963 roku  został skierowany do Ośrodka Szkolenia Strażników Kolei w Zbąszyniu. Ukończył tam kurs na przodownika służby ochrony kolei. W1960 roku Straż Kolejowa przeszła zmiany organizacyjne i od tego roku przyjęła nazwę jako Służba Ochrony Kolei.  W szeregach SOK Dziadek służył do lipca 1963 roku. Wówczas to nadarzyła się okazja zmiany stanowiska pracy. Skrzętnie z niej skorzystał i zaczął pracę jako magazynier handlowy na stacji PKP Leszno. Praca na kolei miała sporo zalet. Przede wszystkim Dziadek pracował w systemie zmianowym. Pełniąc 12 godzinną służbę, miał następny dzień wolny. To pozwalał mu zająć się wreszcie gospodarstwem.


Fragment Karty Ewidencyjnej Ludwika Hudzika w okresie pracy w PKP
Zaraz po przyjęciu został skierowany na kurs strażników kolejowych do ośrodka szkoleniowego w Zbąszyniu. Po ukończeniu szkolenia stał się pełnowartościowym strażnikiem. W1960 roku Straż Kolejowa przeszła zmiany organizacyjne i od tego roku przyjęła nazwę jako Służba Ochrony Kolei.  W sierpniu 1961 roku Ludwik Hudzik awansował na starszego strażnika. W szeregach SOK Dziadek służył do lipca 1963 roku. Wówczas to nadarzyła się okazja zmiany stanowiska pracy. Skrzętnie z niej skorzystał i zaczął pracę jako magazynier handlowy na stacji PKP Leszno. Praca na kolei miała sporo zalet. Przede wszystkim Dziadek pracował w systemie zmianowym. Pełniąc 12 godzinną służbę, miał następny dzień wolny. To pozwalał mu zająć się wreszcie gospodarstwem.

Fragment Karty Ewidencyjnej Ludwika Hudzika w okresie pracy w PKP


piątek, 8 listopada 2013

Żołnierz, jeniec i tułacz.

Chciałbym być bardziej aktywny na blogu, ale cóż...praca, praca, praca :( Na pasje niewiele w niej miejsca. Korzystając jednak z wolnego piątku opiszę parę kolejnych faktów z życia mojego Pradziadka  Czesława Bednarczyka. Zanim jednak to nastąpi winien jestem uzupełnić bloga o ważną informację dotyczącą mojej Praprababci Franciszki Kucharczyk.  Jakiś czas temu wystąpiłem do Urzędu Stanu Cywilnego w Łodzi o informacje dotyczące okoliczności jej śmierci oraz miejsca pochówku. Wczoraj otrzymałem korespondencję z USC wraz ze stosownym Odpisem z którego wynika, że Franciszka Kucharczyk z domu Chudzik umarła w wieku 83 lat 29 września 1955 roku w Łodzi przy ul. Stalina /dzisiejsza Aleja Piłsudskiego/. Z dokumentu wynika ponadto, że była wdową. Nie wiem kiedy zmarł jej mąż Józef Kucharczyk. Nie ustaliłem jeszcze gdzie Franciszka została pochowana. Jej grobu nie ma na dostępnych w Internecie spisach cmentarzy w Łodzi. Podejrzewam, że została pochowana na tzw. Starym Cmentarzu w Łodzi.

Źródeł wiedzy o Czesławie Bednarczyku mam kilka. Pierwszą osobą, która systematycznie zbierała informacje o rodzinie Bednarczyków był... on sam. Prawdziwy kronikarz. Znając jego bogaty życiorys oraz angażowanie się w wiele spraw społecznych, aż trudno mi uwierzyć że miał jeszcze czas na gromadzenie rodzinnych dokumentów, robienie zapisków, w końcu na prowadzenie kroniki. A jednak ten czas znajdował. Tą pasję przejął po nim jego wnuk sp. Konrad Ireneusz Bednarczyk. To on pozwolił od nowa prawdziwie odświeżyć pamięć swojego Dziadka. W opracowaniu Konrada Bednarczyka pt. "Nasz Dziadek" znajduję mnóstwo ciekawych faktów z życia Czesława Bednarczyka. Kolejną osobą, która znacząco przyczynia się do podtrzymywania pamięci o Czesławie jest jego syn Telesfor. Pozdrawiając go w tym miejscu, napiszę  tylko, że będąc już po 70 tce  postanowił nagrać na starą poczciwą kasetę magnetofonową wspomnienia o swoim ojcu, o jego burzliwym życiu i ciężkiej pracy. Jak postanowił - tak zrobił. W dniu 22 kwietnia 2001 r. usiadł wygodnie w swoim fotelu, uruchomił magnetofon wcisnął na nim czerwony przycisk z napisem "RECORD". Po chwili zaczął mówić:

"Jest dziś 22 kwietnia 2001 rok a więc nowy wiek i nowe tysiąclecie. A ja Telesfor Bednarczyk 71 letni dziadek, siedząc sobie w fotelu w ciepłym mieszkaniu. Na dworze jest zimno tylko plus 4 stopnie. Więc słucham radiowych piosenek i myślę o minionym wieku, o tym co się działo w ostatnich latach aż tu słyszę taka piosenkę. Posłuchajcie!"

Jakie życie jest piękne, jaki piękny jest świat.
Trzeba pokochać folklor, dużo uroku on ma.

Ref.
Jak szybko mijają lata, jak szybko przemija czas,
piosenka odejmie starość, nawet odejmie nam lat.

Gdyby ktoś nie chciał wierzyć, niech się przekonać da,
że z piosenką na ustach wdzięk i urodę się ma.

Ref. Jak szybko mijają lata ...

Więc dziś mocniejszym głosem, śpiewajmy wszyscy wraz,
wiwat zespół ludowy, z nim milej upływa czas.

Ref. Jak szybko mijają lata ...

Po odsłuchaniu ludowej przyśpiewki Telesfor Bednarczyk opowiada o historii swojej rodziny. 

Bednarczykowie genealogię mają we krwi!

Po tym jak w styczniu 1911 roku Czesław Bednarczyk poślubił moją praprababcie  Mariannę z Kędziorów, nie długo cieszył się rodzinnym szczęściem. Po wybuchu I wojny światowej został wcielony do armii niemieckiej. Brał udział w kampanii przeciwko Rosjii Carskiej na terenie dzisiejszej Ukrainy. Oto co napisał Dziadek Czesław o tym okresie swojego życia:

"...1917 dostałem się do niewoli rosyjskiej pod Stanisławowem /wioska Rybno/. Zaraz zaczelim zbierać rannych, robiąc nosze znosilim do sanitariuszy, gdzie byli zaopatrywani i bandażowani. Po zbiórce wszystkich jeńców a było ich około 9000 różnych narodów [...] w tym 800 Polaków, które chciał ten oficer pułkownik [...] wysłać gdzieś do pracy. Lecz 800 było za wiele więc rozkazał wystąpić rzemieślnikom. Wystąpili 62, tych orzekł, że może zatrudnić u siebie a że jestem ślusarzem maszynowym, więc dostałem się do kuźni, gdzie temu pułkownikowi zrobiłem maszynkę do nabijania tytoniu [...] zostalim odkomenderowani do miasteczka Szarygrod [...] zaczęło się uspakajać, więc nie było zajęcia a okoliczni ziemianie przyjeżdżali brać jeńców do pracy na roli. Ja i pięciu innych zabrał nas pod dowództwem żołnierza rosyjskiego do majątku Tuka Miłczewskaja [...] tam była kuźnia, więc była praca w kuźni, remonty maszyn."

Czytając ten fragment wspomnień Dziadka Czesława zastanawiałem się czy przypadkiem nie brał udziału w bitwie, która przeszła do historii jako Bitwa pod Krechowcami. 24 lipca 1917 walczący po stronie rosyjskiej polscy ułani otrzymali rozkaz powstrzymania natarcia Niemców na Stanisławów w okolicach wsi Krechowce. Akcja polskich ułanów miała mieć na celu osłonę odwrotu oddziałów rosyjskich. Jeśli Czesław Bednarczyk faktycznie brał udział w tej kampanii to los zgotował mojemu Pradziadkowi przykre doświadczenie. Odziany w niemiecki mundur mógł walczyć z rodakami stojącymi po drugiej stronie barykady, w dodatku w nie swojej wojnie....


Zanim Dziadek Czesław trafił do majątku carskiego pułkownika, przez krótki okres pracował w sierocińcu w którym mieszkało ok 180 rosyjskich dzieci. Parał się w nim rożnymi pracami. Ze wspomnień można wywnioskować, że dziadek służył bardzo zamożnym ludziom, z którymi żył w zgodzie. Opowiedział ciekawą historię jak to razu pewnego dzieci Hrabiny /zapewne żony pułkownika/ zapytały go co Polacy jedzą w piątki na obiad. Dziadek zaskoczony tym pytaniem odpowiedział im zgodnie z prawdą, że w Wielkopolsce w postny piątek zwykle jada się "gzik" czyli twaróg ze śmietaną. Do tego ziemniaki w mundurkach. Dzieci hrabiny tak były zainteresowane tą tradycyjną wielkopolską potrawą, że namówiły Dziadka aby takie danie im przygotował. Czesław wystąpił więc w roli polskiego kucharza. Twaróg ze śmietaną i z ziemniakami bardzo przypadł rosyjskiej rodzinie do gustu.

Wkrótce nastały czasy rewolucji październikowej. Nie trudno się domyśleć że dziadek ponownie stanął po dwóch stronach barykady w nie swojej wojnie. Właściciele majątku zostali zamordowani przez czerwonoarmistów. W miasteczku zapanował horror sprawowany przez żołnierzy spod czerwonej gwiazdy. Czesław Bednarczyk wraz z innymi jeńcami pozostał w majątku pułkownika. Potrafił szybko odnaleźć się w trudnej sytuacji. Wiedział, że przeżyje jeśli będzie sprytny. Zdawał sobie sprawę, że póki nie może legalnie opuścić miejsca, w którym był więziony, musi współpracować z komunistami. Dzięki swoim umiejętnością ślusarskim szybko udowodnił, że może się przydać. Czesław wspominał, że panowała wówczas moda na przerabianie długiej broni na krótką. Czynność ta wcale nie była prosta. Znawcy tematu potwierdzą, że skracanie lufy wiąże się również z koniecznością montowania muszki w nowym miejscu. Ponadto taka stara-nowa broń całkowicie zmienia swoje parametry balistyczne. Wymaga wielokrotnego przestrzelania, regulacji itp.  Dziadkowi jednak świetnie to wychodziło. Doświadczenia w pracach ślusarskich nabył jeszcze w Radomicku. Jako młody chłopak uczył się rzemiosła kowalskiego. Po wojnie, będąc już żonatym mężczyzną pracował w fabryce maszyn rolniczych w Dłużynie, której właścicielem był polski przedsiębiorca Józef Nitsche. W fabryce, w której pracę znalazło ok 40 robotników, Dziadek pełnił kierowniczą funkcję. Sądzę że był odpowiednikiem dzisiejszego brygadzisty lub szefa produkcji. Otrzymał nawet od Nitschego propozycję wyjazdu na stałe do Berlina. Z propozycji tej jednak nie skorzystał.

 "Sielanka" szybko się skończyła. Fala rewolucji zalewała Rosję niczym powódź. Dotarła również do majątku pułkownika. Rewolucjoniści spalili cały jego dobytek łącznie ze zgromadzoną żywnością. Czesław Bednarczyk mieszkał w ruinach majątku wspólnie z dwoma Francuzami. Kompani niedoli nauczyli go języka francuskiego. Dziadek miał jeszcze jednego przyjaciela, który nie raz uratował mu życie. Był nim pies pułkownika rasy bernardyn. Przywiązał się do dziadka i ostrzegał go w nocy głośnym szczekaniem przed grasującymi w pobliżu uzbrojonymi bandami. Panowały totalne bezprawie i chaos.

Czesław Bednarczyk coraz częściej myślał aby wykorzystać tą sytuację do ucieczki do Polski. Tym bardziej, że musiały go dochodzić informacje o odzyskaniu przez Polskę niepodległości. Ciesząc się tą nowiną,  wiedział jednocześnie, że z tego powodu może mu zagrażać poważne niebezpieczeństwo. I właśnie teraz przydał się jego spryt i w miarę poprawne stosunki jakie utrzymywał z Rosjanami. Zwrócił się do miejscowego przedstawiciela władzy rewolucyjnej o wydanie przepustki, podczas której odwiedzi rodzinę w Polszy, a następnie grzecznie powróci do ....Rosji. Naczelnik wydając dziadkowi przepustkę dobrze wiedział, że widzi go ostatni raz w życiu. Sądzę że Panowie dobrze się znali i byli w poprawnych stosunkach. Czesław uprosił jeszcze aby na przepustce obok jego imienia i nazwiska dopisać "+2". Tym samym on wraz z francuskimi przyjaciółmi stali się prawie wolnymi ludźmi. Mieli do pokonania kilka tysięcy kilometrów aby stanąć u progów swoich rodzinnych domów. W tym czasie Marianna nie wiedział co dzieje się z jej mężem. Przez parę lat mogła żyć w przekonaniu, że zginął gdzieś na rosyjskim froncie. Czesław Bednarczyk wędrował w stronę Polski głównie pieszo i nocą. Do Dłużyny przybył wiosną 1919 roku. Był bardzo chory i wycieńczony. CDN