czwartek, 31 stycznia 2013

Kucharscy z Łodzi

Przypomnę, że Franciszka Kucharska z domu Chudzik, matka mojego pradziadka Marcina Chudzika poznała w Łodzi swojego przyszłego męża Kucharskiego. Nie jest mi znane jego imię. Wszystko co wiem na jego temat to, ze był dorożkarzem.

Pierwsze dorożki w Łodzi pojawiły się w 1840 r. Ówczesny burmistrz Tangerman, wydając koncesje dla dorożkarzy posłużył się przepisami obowiązującymi w Warszawie, która znacznie wcześniej bo już w roku 1798 wprowadziła do komunikacji miejskiej ten typ pojazdów.
Przepisy zobowiązywały przede wszystkim do uprzejmego traktowanie pasażerów, zakazywały brania napiwków i… przewożenia zmarłych na cmentarz. Nadto przewoźnicy musieli mieć stosowny schludny strój złożony z żółtej liberii, białej koszuli z błękitnym kołnierzem i mankietami, na głowie nosić cylinder lub czapkę z błękitną obwódką, a na plecach przyczepiali sobie blaszaną tarczę z numerem rejestracyjnym pojazdu.
Dorożkarstwo bardzo prężnie się rozwijało i z czasem wprowadzono, ku wygodzie pasażerów, podział na klasy. I tak dorożki I-ej klasy były dwukonne, mogły zabrać 4 pasażerów i nakryte były uchylną budą tzw. „fordeklem. Dorożki II-ej klasy były jednokonne, ale wyposażone były w skórzane fartuchy do okrywania pasażerów, bowiem w pierwszych latach dorożki nie posiadały błotników na koła. Przy czym kursowały głównie dorożki II-ej klasy, gdyż dorożkarzowi nie opłacało się utrzymywać pary koni, skoro mógł po prostu upchnąć w niej 4 pasażerów i do tego np. z dziećmi na kolanach. Do początku XX wieku dorożka nie była pojazdem który można było przywołać machnięciem ręki.
 Lata międzywojenne były okresem, kiedy ilość dorożek konnych w Łodzi przekroczyła dwa tysiące. Powiedzenie z tego okresu: „on ma dorożkę” oznaczało, że temu człowiekowi dobrze się powodzi. Właściciel konia i dorożki zarabiał nierzadko powyżej 50 zł dziennie, co wobec niskich cen paszy czyniło ten zawód godnym pozazdroszczenia. Przypomnę, że średnia zarobków w Łodzi w  latach 30 wynosiła: robotnika 230 zł, pracownika umysłowego 350-400 zł. Jako ciekawostkę podam, że poseł na sejm zarabiał w tym czasie 1500 zł a senator 1800 zł. Wynika z tego, że „wybrańcom ludu” zapewniano zawsze godziwe apanaże. Dla porównania ceny artykułów żywnościowych w 1935 r. wynosiły: 1 kg chleba 23 grosze, mięsa 1,34 zł, ziemniaków 70 groszy, cukru 1,25 zł, zaś dzienny koszt utrzymania przeciętnej 4-osobowej rodziny to 4,80 zł. 
 - źródło: www. http://boguslav.blog.onet.pl

Łódzcy dorożkarze z pocz. XX w
Jeśli tak było, to raczej rodzina Kucharskich żyła spokojnie i bez większych problemów mogła  utrzymać nie tylko siebie ale i konia z dorożką.

Kucharscy zamieszkali w Łodzi przy ul Skierniewickiej 12 być może własnie w tej kamienicy:

Kamienica przy ul. Skierniewickiej 12 w Łodzi


 Rodzina Kucharskich doczekała się czterech córek. Były to Weronika, Maria, Józefa i Leokadia. 

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Franciszka Chudzik

Franciszka Chudzik. Moja praprababcia. Właściwie to nie za wiele o niej wiem. Najwięcej informacji dostarczyły mi rozmowy z Henrykiem oraz Jadwigą. Gałąź Chudzików / nazwałem ją "Gałęzią Franciszki"/ nie utrzymywała zażyłych kontaktów z pozostałymi Chudzikami. Trudno dzisiaj rozstrzygnąć dlaczego tak się stało. Ot, życie.....Jak wspomniałem Franciszka wspólnie z siostrą Marianną wyjechały ok 1894 roku do prężnie rozwijającego się miasta Łodzi. Franciszkę spotkał podobny los jak jej siostrę. 27 październik 1896 Franciszka urodziła syna, któremu na chrzcie w kościele parafialnym w Charłupi Wielkiej pw. Św. Apostoła Bartłomieja nadano imię Marcin. Jako że ojciec Marcina nie był znany, przyjął więc nazwisko matki.

Akt urodzenia Marcina Chudzika
W akcie stwierdza się że w dniu 27 października 1896 roku stawili się przed proboszczem parafii w Charłupi Wielkiej: akuszerka Julianna Kaszewicz lat 38 zamieszkała we wsi Gęsówka, Paweł Filipowicz  lat 30 również z Gęsówki oraz Józef Badowski lat 32 również mieszkaniec Gęsówki. Zgłosili oni narodziny Marcina, syna Franciszki Chudzik lat 25, panny zamieszkałej w Gesówce.  Chrzestnymi dziecka zostali Stanisław Adamski oraz Julianna Kaszewicz. Tyle akt.

Co działo się w następnych latach niestety nie wiem. Ponad wszelką wątpliwość ustaliłem, ze Marcin Chudzik lata młodości spędził u swojego wuja Klemensa Chudzika, który do ok 1911 roku gospodarował w Gęsówce. Geneza takiego postępowania była uwarunkowana sytuacją mojej praprabaki. Niestety nie była ona łatwa. Była panną i posiadała nieślubne dziecko, a to oznaczało dla niej mnóstwo kłopotów i braku zrozumienia ze strony społeczności wiejskiej a z pewnością i rodziny.


Powołując się na artykuł zamieszczony na stronach www. genpol.com przedstawię pokrótce co w XIX w oznaczało posiadanie nieślubnego dziecka. 

"Było to nic innego jak źródło wstydu i hańby. Istnienie takich dzieci, skrzętnie ukrywano przed rodziną, sąsiadami, lub duchowieństwem. Nawet i sto lat później, w czasach niby tak liberalnych jak nasza współczesność próbuje się wytłumaczyć ich istnienie używając różnych wykrętów. I choć osoby zainteresowane - matki i ich nieślubne dzieci już dawno nie żyją, hańba nadal wisi nad rodziną. Ukrywanie lub przekręcanie znanych faktów miało i nadal ma na celu ochronę honoru rodziny. Podawanie - świadomie lub nieświadomie - błędnych tłumaczeń to reguła. Zataja się te wydarzenia, czasami uniemożliwiając dalsze prowadzenie pracy genealogicznej. Oraz dotarcia do prawdy.

Język polski pełen jest pogardliwych słów określających dzieci nieślubne. Słowo bastard używane często w stosunku do dzieci nieślubnych pochodzących ze stanów wyższych, a zwłaszcza rodów królewskich, oznacza także mieszańca dwu różnych gatunków lub ras zwierząt. "Bękart" pełne jest złośliwości i pogardy. Także "bąk" lub "siubr". Dla innych dzieci złośliwe kwestionowanie ich pochodzenia wyrażanie było w słowach podrzutek, najduch, najdus, pokrzywnik, bajstruk lub wylęganiec - przecież samo to słowo wprost ilustruje moment poczęcia..


Przeglądy ksiąg metrykalnych wykazują, że urodziny dzieci nieślubnych były zjawiskiem dość częstym: mimo zaciekłej walki kościoła z cudzołóstwem oraz mimo wrogiej opinii publicznej na przestrzeni wieków ilość chrztów dzieci nieślubnych szacowana jest od 1 do 8-10 procent. W wieku XVII i XVIII wzrost lub spadek tych odsetków odzwierciedlał z reguły okresy przemarszy lub stacjonowania wojsk w czasach wojen lub i pokoju. W latach 1736-77 we wiosce Czachorowo w parafii gostyńskiej (Wielkopolska) urodziło się zaledwie pięcioro nieślubnych dzieci; na 228 urodzeń stanowiło to 2,2%. W roku 1806 na terenie departamentu warszawskiego chrzty dzieci nieślubnych stanowiły 3,4%. O wiele więcej było takich chrztów w powiatach z dużymi konglomeracjami miejskimi (np. powiat kaliski z Kaliszem włącznie - 7,2 %). W latach 1811-1850 na terenie parafii radzionkowskiej na ponad 4,5 tysiąca dzieci było 3,7% chrztów dzieci nieślubnych, z tym że w różnych latach odsetek ten wahał się znacznie. Sytuacja ta nie zmieniła się w okresie pokoju i w latach późniejszych: w Zaborowie (Galicja, 60 km na wschód od Krakowa) na przełomie XIX i XX wieku (lata 1890-1914) urodziło się 5,4% dzieci nieślubnych. W jednej ze wsi (Dołęga, rok 1894) odsetek dzieci nieślubnych wynosił aż 32% (!). W tych czasach liczba dzieci nieślubnych być może odzwierciedlała emigrację zarobkową biedoty wiejskiej lub zmienne wpływy dworu i dworskich pracowników.
 

Trudniejszym od losu panien z dzieckiem z bogatszych sfer był z pewnością los dziewcząt chłopskich lub robotnic. One to, ukrywając ciąże jak najdłużej się dało, były często wypędzane przez pracodawcę (często ojca dziecka) lub przez wieś. Pozostawszy we wsi jako wyrobnice lub komornice, były one wytykane i szykanowane. Czasami ojciec - parobek-kawaler, po jakimś czasie i być może pod presją kościoła czy też opinii publicznej żenił się z matką swego dziecka. Dla kobiet pochodzących z najbiedniejszych sfer miejskich urodzenie nieślubnego dziecka mogło być pierwszym krokiem w kierunku prostytucji. Czasami panny-matki wychodziły za mąż za innych - może i wbrew opinii publicznej, ale zaakceptowane przez męża, który nie musiał się martwić o płodność wybranki.  


A tak na marginesie: jeżeli uznany przez rodzinę i historię (rodzinną czy tę przez duże H) ojciec nie był/nie jest ojcem biologicznym dziecka? Jaką ma to wartość i znaczenie w genealogii? W historii było wielu władców z nieprawego łoża, w naszych rodzinach jest wielu takich krewnych (lub półkrewnych). Jeżeli prastryjek Pankracy nie jest naprawdę bratem dziadka, tylko kiedyś się zasiedział po świątecznej kolacji i tak już został, to czy nie jest członkiem rodziny jeżeli wszystkie dorastające dzieci go za takigeo uważały?"

- źródło: www.genpol.com

Wróćmy jednak do Franciszki Chudzik i jej syna Marcina. Wydaje się wysoce prawdopodobnym, że moja prababcia postanowiła oddać swojego pierworodnego syna na wychowanie do swojego brata Klemensa. Franciszka wkrótce poznała niejakiego Kucharskiego, który trudnił się intratnym wówczas interesem jakim było dorożkarstwo. O tej pory o Franciszce mówić powinniśmy jak Franciszka Kucharska z Chudzików.

Marcin Chudzik z żoną Stanisławą z domu Zakręt z dziećmi








niedziela, 27 stycznia 2013

Siostry dwie.

Temat trudny, niebezpieczny, pełen niewyjaśnionych do dzisiaj tajemnic. Dlatego tak mnie to wciągnęło. Zagłębianie się w rodzinne koligacje, wzajemne stosunki, pokrewieństwa i diabli wiedzą w co jeszcze zawsze budziły i będą budziły kontrowersje, zazwyczaj wśród członków rodziny. To rozumiem i co do tego pełna zgoda. Uważam jednak, że pisanie o czasach tak odległych jak końcówka XIX w, o faktach dotyczących nieżyjących już krewnych nie powinny budzić aż takich emocji. Przeciwnie, powinny budzić szczere zainteresowanie, przede wszystkim wśród młodszych. To nie tylko sensacyjki ale również prawdziwa lekcja historii o czasach w których żyło się bardzo skromnie, o czasach pozbawionych tzw. socjalu, o czasach w których dla wielu każdy dzień był walką o przetrwanie w otaczającej ze wszystkich stron wszędobylskiej biedzie.

Pamiętacie film pt. "Ziemia obiecana"? Pewnie że tak, ale przypomnę, że akcja "Ziemi obiecanej" toczy się w latach osiemdziesiątych XIX w w Łodzi. Łódź w tym okresie dynamicznie się rozwijała. W ciągu kilkudziesięciu lat z małej rolniczej osady zmieniła się w duże fabryczne miasto (232 tys. mieszkańców w roku 1886). Przybywano do niego mnóstwo ludzi w nadziei na znalezienie pracy, zrobienia kariery i zbicia fortuny. Wszystko wskazuje na to, że młodszym członkom rodziny Hudzików również udzieliła się perspektywa lepszego życia w mieście.


A mogło być tak: moja praprababcia Franciszka Chudzik /1871-1955/ oraz jej starsza o 3 lata siostra Marianna około 1885 roku jako młode dziewczyny postanawiają szukać lepszego życia w przemysłowej Łodzi. Oferty pracy kuszą atrakcyjnością. Fabrykanci poszukują coraz to tańszej siły roboczej. Znany to z "Ziemi Obiecanej". Wszędzie panuje kult pieniądza. Bogaci ciągle się bogacą a biedota z dzielnic robotniczych żyje poniżej skraju ubóstwa. Siostry Chudzikówny nie mają jednak nic do stracenia. Są w takim wieku, że powinny rozglądać się za kandydatami na mężów. Pracy na wsi nie ma. Ojciec Tomasz ledwo wiąże koniec z końcem. Z każdego zakamarka wygląda bieda a  i głód czasem zajrzy w oczy. Tak więc wyjeżdżają nasze dwie siostry z małej Gęsówki pod Sieradzem do miasta Łodzi i pewnikiem znajdują pracę. Franciszka przez pewien czas pracuje jako robotnica w jednej z tutejszych fabryk. Marianna natomiast najmuje się jako służąca. Szybko poznają trud życia miastowego. O jakże różni się życie w mieście od tego w rodzinnej Gęsówce! Nie udało mi się ustalić gdzie dokładnie mieszkały siostry.  Przez pewien czas Marianna uczęszcza na msze do kościoła pw. Najświętszej Marii Panny. Tutaj bowiem w 1895 roku chrzci swoją nieślubną córeczkę Józefę. 


Akt urodzenia Józefy Chudzik
Poniżej przedstawiam tłumaczenie aktu z języka rosyjskiego:


Nr 3633. Łódź. Chudzik Józefa
Działo się w mieście Łodzi dnia trzeciego (piętnastego) grudnia tysiąc osiemset dziewięćdziesiątego piątego roku o godzinie czwartej po południu. Stawiła się Józefa Seliga, żona robotnika dniówkowego, obecna przy porodzie, z Łodzi, w obecności Wojciecha Seliga i Wincentego Kieras, obu pełnoletnich robotników z Łodzi, i okazała nam dziecię płci żeńskiej, tutaj urodzone, pierwszego (trzynastego) grudnia tego roku o godzinie dwunastej w południe z niezamężnej Marianny Chudzik, lat dwadzieścia sześć. Dziecięciu temu przy chrzcie świętym odprawionym w dniu dzisiejszym, nadano imię Józefa, a rodzicami chrzestnymi jego byli: Wojciech Seliga i Teofil (!) Ślesarek. Akt ten oświadczającej i świadkom przeczytany.

W akcie podane są dwie daty urodzenia 3 i 15 grudzień 1895 r. Należy pamiętać, że w zaborze rosyjskim zapisywano daty w dwóch formatach: juliańskim i gregoriańskim. 

Ojca dziecka już nigdy nie poznamy. Józefa zmarłą po 4 miesiącach w domu rodzinnym Marianny w Gęsówce. 

Akt zgonu Józefy Chudzik 1896
Poniżej przedstawiam tłumaczenie aktu zgonu z języka rosyjskiego:

20. Gęsówka
Działo się we wsi Charłupia Wielka dwudziestego czwartego kwietnia (szóstego maja) tysiąc osiemset dziewięćdziesiątego szóstego roku o godzinie dziesiątej rano. Stawili się Tomasz Chudzik, lat pięćdziesiąt dwa, i Józef Badowski, lat trzydzieści, obydwaj koloniści zamieszkali w kolonii Gęsówka, i oświadczyli, że dwudziestego drugiego kwietnia (czwartego maja) bieżącego roku o godzinie drugiej po południu zmarła w kolonii Gęsówka Józefa Chudzik, dziecię czteromiesięczne, córka Marianny Chudzik, panny niezamężnej, urodzona w mieście Łodzi, zamieszkała przy matce w kolonii Gęsówka. Po naocznym przekonaniu się o zgonie Józefy Chudzik, akt ten obecnym świadkom przeczytany, wobec ich niepiśmienności przez Nas tylko podpisany.
Proboszcz Parafii Charłupia Wielka, Ks. [podpis nieczytelny]

Warto zauważyć, ze wymieniony w akcie Tomasz Chudzik to ojciec Franciszki i Marianny.  

 
 

piątek, 25 stycznia 2013

Zdobyłem akt urodzenia Ludwika Hudzika

Link poniżej przedstawia schemat drzewa gen najbliższej rodziny  Ludwika Hudzika.

Wejście na drzewo...

Ok, może te zdjęcia nie są jeszcze idealnie czytelne ale zapewniam, że pracuję nad tym. Wkrótce udostępnię całe drzewo rodziny Hudzików, ze wszystkimi gałązkami.

Najciekawsza wiadomość to taka, że od wczoraj dysponuję aktem urodzenia dziadka Ludwika!  Jest to ksero z oryginalnej Księgi Urodzeń Urzędu Stanu Cywilnego we Włoszakowicach. Piękny dokument w formacie A3 pisany ręcznie piórem z czarnym atramentem. Dla mnie najcenniejszym elementem tego dokumentu jest własnoręczny podpis ojca Ludwika-  Marcina Chudzika. A propos podpisu. Pod tym postem umieszczę zdjęcie tego aktu abyście mogli sami rozstrzygnąć dylemat: jak podpisał się Marcin, jako Chudzik czy jako Hudzik?



Ludwik Chudzik przyszedł na świat w Gołanicach 04 sierpnia 1927 roku o  godz. 4 po południu. Precyzując urodził sie w Gołanicach w tzw. obszarze dworskim. Czasy II Rzeczypospolitej w Gołanicach to okres panowania rodziny  Bojanowskich.

Ksero oryginalnego aktu urodzenia udało mi się pozyskać dzięki uprzejmości pracownika Urzędu Stanu Cywilnego we Włoszakowicach. Człowiek ten okazał się prawdziwym miłośnikiem genealogii.

Na południowo-zachodnim brzegu Jeziora Krzyckiego leżą Gołanice (powiat leszczyński, gmina Święciechowa) - w średniowieczu gniazdo rodziny Gołanieckich herbu Kotwicz, wzmiankowanych tu od początku XV do schyłku XVI w. W późniejszym okresie majątek pozostawał przez pewien czas własnością Leszczyńskich herbu Wieniawa. W XVIII w. przeszedł w ręce Krzyckich herbu Kotwicz, którzy pozostawali tu, zamieszkując w istniejącym starym dworze, do schyłku tego stulecia. Na przełomie XVIII i XIX w., poprzez małżeństwo Ludwiki z Krzyckich z Andrzejem Skórzewskim herbu Drogosław, Gołanice przeszły w posiadanie rodziny Skórzewskich. W ich rękach majątek znajdował się do lat 20. XX w., kiedy właścicielami zostali Bojanowscy herbu Junosza. Nowa budowla dworska o cechach barokowych, zlokalizowana zapewne w miejscu wcześniejszej siedziby, wzniesiona została w końcu XVIII w. przez Krzyckich, bądź już Skórzewskich, nowych dziedziców dóbr. Prezentowała typowe dla tego okresu i rodzaju budowli formy skromnej siedziby ziemiańskiej o ceglanych murach, konstrukcji szkieletowej, parterowej bryle (częściowo podpiwniczonej), zwieńczonej wysokim mansardowym dachem z wystawkami i oknami powiekowymi. Główne wejście zaprojektowano na osi elewacji frontowej, zwróconej na południe, w stronę dziedzińca i drogi do wsi, przy której zlokalizowano folwark. Przeprowadzone tu w XIX w. przebudowy i rozbudowy zmieniły nieco kształt dworu. Przemurowano cegłą większość szachulcowych ścian, zmieniono na łupek pokrycie dachu, które niegdyś z pewnością było gontowe, a do elewacji frontowej dobudowano przylegające prostopadle skrzydło. Nieco później, zapewne już pod koniec XIX w., wystawkę na osi elewacji ogrodowej zwieńczono nowym neorenesansowym szczytem. Mimo tych zmian przetrwał do naszych czasów zasadniczy kształt barokowej, horyzontalnie uformowanej, bryły z charakterystycznym mansardowym dachem z wystawkami oraz podstawowy układ tynkowanych elewacji z regularnym rytmem prostokątnych otworów okiennych ujętych później w obramienia. Zachowało się również w zasadniczych zarysach pierwotne dwutraktowe rozplanowanie wnętrz z sienią na osi. cytat z http://regionwielkopolska.pl/katalog-obiektow/dwor-w-golanicach.html
Dwór w Gołanicach
Dwór barokowy prawdopodobnie z początku XIX w. (lub końca XVIII w.) wybudowany dla Andrzeja i Ludwiki z Krzyckich Skórzewskich. Przebudowany w połowie XIX w., rozbudowany o prostopadłe skrzydło w części wschodniej pod koniec XIX w. Wystawkę na osi elewacji ogrodowej zwieńczono neorenesansowym szczytem. Budynek parterowy, o konstrukcji szkieletowej, z wysokim polskim dachem łamanym, pokrytym łupkiem (dawniej gontem), z wystawkami i oknami powiekowymi. W środkowej części dworu piętrowe pseudoryzality ze szczytami o falistych spływach. 
 

czwartek, 24 stycznia 2013

Gęsówka, ważne miesjce na mapie Polski.

Oczywiście ważne dla Hudzików. Jeszcze 6 lat temu w ogóle nie miałem pojęcia o istnieniu wsi o tak wdzięcznej nazwie. Owszem, zdawałem sobie sprawę z tego, że nie zawsze mieszkali w Piotrowicach k. Leszna.  Jako dzieciak za bardzo nie dociekałem skąd przybyli. Zajęty hasaniem po polu i wcinaniem czereśni prosto z drzewa, nie rozmyślałem o tak odległych dla mnie latach.

Dopiero w 2007 roku gdy postanowiłem prawie na poważnie zająć się genealogią  rodziny Hudzików, spotkałem na swojej drodze Henryka i Jadwigę. Jakież było moje zdziwienie gdy okazało się że jesteśmy ze sobą spokrewnieni! Henryk i Jadwiga pochodzą z innej gałęzi Hudzików. Jednak gałąź ta bierze swój początek z tych samych, naszych wspólnych przodków którymi byli Tomasz Chudzik /przez "Ch"/ oraz jego żona Katarzyna. Henryk i Jadwiga okazali się niezmiernie pozytywnie usposobieni do mojego pomysłu poznawania historii rodziny. Wstyd się przyznać, że z Henrykiem choć mieszka bardzo niedaleko, nie udało mi się jeszcze spotkać. Wszystko przed nami. Często korespondujemy, wymieniając się ciekawymi historiami. Oboje są dla mnie nieocenionym źródłem informacji o, jak ja to nazywam: "Gałęzi Klemensa". Najbliższa jest mi jednak "Gałąź Franciszki". To zrozumiałe bo właśnie z tej gałęzi pochodzi mój pradziadek Marcin, jego syn Ludwik i wreszcie córka Ludwika i moja mama Maria. Klemens Chudzik oraz Franciszka Chudzik byli rodzeństwem. Ich rodzicami byli Tomasz oraz Katarzyna. 
Mapa okolic Gęsówki /dawniej Gęsiówki/. Gmina Wróblew.

Gęsówka /dawniej Gęsiówka/ była nazywana Kolonią. W aktach urodzin mieszkańców Gęsówki z XIX w. często właśnie tak określa się to miejsce. Była więc dla ówczesnych jej mieszkańców baaaaardzo małą ojczyzną. Póki co stawiam tezę, że wszyscy mieszkańcy Kolonii Gęsówka noszący w XIX w nazwisko Chudzik byli ze sobą spokrewnieni. Oczywiście krewni "moich" Chudzików mieszkali również w sąsiednich wsiach, np. w Rowach. Istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że również mogli być spokrewnieni z Chudzikami z Gęsiówki. Tego jednak nie jestem do końca pewien.

środa, 23 stycznia 2013

Chudzik, Hudzik, Xyдзикь - co jest nie tak z tym nazwiskiem?

Jak wielu Chudzików żyje w Polsce? Trudno jednoznacznie określić. Oczywiście da się to zrobić tylko po co? Szkoda wysiłku, tym bardziej, że Polacy noszący nazwisko Chudzik lub Hudzik zamieszkują wiele regionów naszego kraju. Charakterystyczne jest to, że można ich znaleźć głównie na tzw "ścianie wschodniej" /okolice Lublina, Zamościa/ oraz południowy wschód /całe Podkarpacie/. Podczas swoich poszukiwaniach natrafiłem na ślady Chudzików na kresach wschodnich ale poza granicami Polski, na terenach dzisiejszej Ukrainy. Wielu z pośród Chudzików/Hudzików zamieszkuje Polskę centralną. Tutaj opanowali oni głównie okolice Łodzi i Sieradza. To właśnie ich przodkowie znajdują się w kręgu moich genealogicznych zainteresowań.

Co z tym "C"?

Sprawa jest dość prosta. Uważam, że nie należy przywiązywać zbytniej wagi do występowania lub nie literki "C" w nazwisku CHUDZIK. Okazuje się, że osoby noszące nazwisko Chudzik lub Hudzik mogą być ze sobą bardzo blisko spokrewnione, czasami nawet w linii prostej od ojca do dziadka. Na takie przypadki często trafiam w mojej rodzinie. Weźmy na ten przykład mojego pradziadka Marcina Chudzika ur.  w 1896 roku we wsi Gęsówka k/Sieradza. Jak widać nazwisko, które nosił po swojej matce /pogodziłem się z faktem, że nie dowiem się kim był jego ojciec/ pisano przez "Ch", podobnie zresztą jak wszystkich jego przodków, co najmniej od początku XVIII w. Tymczasem jego syn a mój dziadek Ludwik ur. w 1927 roku w Gołanicach oraz wszystkie jego dzieci, wnuki i prawnuki w linii męskiej piszą swoje nazwisko zaczynając od litery samo "H". Z podobną sytuacją mamy do czynienia wśród potomków Klemensa Hudzika /1880-1941/.  Rodzi się pytanie jak to wyjaśnić, że literka "C" raz pojawia się w nazwisku "Chudzik" to znowu z niego znika? Otóż ta tajemnicza sprawa jest tajemniczą tylko z pozoru. Jest wysoce prawdopodobnym, że wszystkiemu winien Wielki Brat Zaborca zza Buga - Rosja Carska. Brzmi groźnie, prawda? Najpierw przyjrzyjmy się Klemensowi Hudzikowi. Klemens urodził się w 1880 roku we wsi Józefów w parafii Gruszczyce. Swoją młodość  przeżył na ziemi sieradzkiej, administrowanej w tym czasie przez władze carskie. Językiem urzędowym na tym terenie był język rosyjski. To w nim spisywano wszystkie akty urodzeń, małżeństw i zgonów. Zachodzę w głowę czy Klemens potrafił podpisać się w tym języku. Nie wiemy też czy chodził do szkoły. Wiemy jednak, że w akcie urodzenia jego córki Marianny z 1909 roku znajdujemy informację, jakoby Klemens był osobą niepiśmienną. Osobiście sądzę, że 29 letni wówczas Klemens potrafił się podpisać w języku polskim ale to urzędnik stanu cywilnego /proboszcz/ mógł nie wyrazić na to zgody. Jakkolwiek proboszczowie polskich parafii w okresie zaboru rosyjskiego wykonywali typowo urzędniczą pracę na rzecz carskiej władzy, to księgi parafialne były przez nich prowadzone skrupulatnie i według określonego wzorca. Przed 1863 rokiem, a więc przed wybuchem Powstania Styczniowego, fakt urodzeń, ślubów i zgonów można było spisywać w języku polskim. Znakomicie ułatwia to dzisiaj odczytywanie tych dokumentów. Niestety po klęsce powstańczej z 1863 roku Rosja zmieniła ten obyczaj i daleko zaostrzyła politykę wobec Polaków, również w tym obszarze. Mniej więcej od tego czasu wszystkie księgi parafialne prowadzono w języku rosyjskim. Trwało to praktycznie do odzyskania przez Polskę Niepodległości w 1918 roku.

Ustaliłem, że na przestrzeni ostatnich 250 lat nazwisko Hudzik właściwie nie ewaluowało. Podczas zaboru rosyjskiego urzędnicy kościelni często zapisywali je według własnego "widzimisię". Zdarzało się, że obok nazwiska Chudzik  /ros. Xyдзикь/ pisano w nawiasie po polsku Chudzik lub Hudzik. Prawdopodobnie wynikało to z braku odpowiedniej litery - odpowiednika "CH" w alfabecie rosyjskim.  Pisane po rosyjsku "Xyдзикь" najczęściej jednak tłumaczono na "Hudzik". Najlepiej obrazuje to fragment wspomnianego przeze mnie aktu urodzenia córki Klemensa Marianny  z 1909 roku.

Fragment aktu urodzenia Marii Jakimiuk /z domu Hudzik/ 1909 r.

Mój pradziadek Marcin Chudzik nauczył się pisać swoje nazwisko będąc już dorosłym mężczyzną. Znamienne jest to, że nawet jeśli urzędnicy pisali jego nazwisko przez samo "H", to on zawsze, jakby na przekór robił to od "Ch" - Chudzik. Litery, które stawiał były koślawe, jakby pisane przez dziecko dopiero rozpoczynające edukację. Gdy przyjrzeć się pisanym przez niego literom nie sposób nie zauważyć z jaką trudnością przychodziło mu kreślenie owego "Ch". Wyciskał je na papierze  z prawdziwym namaszczeniem a zarazem męką. Tym bardziej zastanawia mnie dlaczego się tak katował. Przecież o wiele łatwiej byłoby mu pisać literę samo "H". Bardzo to ciekawe i zastanawiające.

Podpis Marcina Chudzika pod aktem urodzenia syna Józefa 1922 r.

Podpis Marcina Chudzika pod aktem urodzenia córki Eleonory 1926 r.

Podpis Marcina Chudzika pod aktem urodzenia syna Ludwika 1927 r.



poniedziałek, 21 stycznia 2013

Jak to się zaczęło?

Czy genealogia może wciągać? Z pewnością! Jest wiele dziedzin, którymi się w życiu zajmowałem. Były więc mapy, potem geografia, geologia, historia Polski Piastów, archeologia, grodziska, podróże...jest i genealogia. Dzisiaj nie potrafię wskazać dokładnych początków swoich zainteresowań historią rodziny Hudzików. Sądzę jednak, że należy ich szukać przy okazji rozmów z moimi rodzicami, którzy opowiadali mi o swoim dzieciństwie. Pamiętam kilka obrazów z czasów gdy nosiłem jeszcze krótkie porcięta, które utrwaliły się w moim umyśle. Są one następstwem właśnie tych rozmów z rodzicami. Mama często opowiadała o czasach swojego dzieciństwa, w których jako kilkuletnia dziewczynka uczęszczała do wiejskiej szkoły. Na lekcjach pisano wiecznym piórem maczanym w atramencie. Po lekcjach, nierzadko kosztem odrabiania zadanych w szkole lekcji, pomagała swoim rodzicom w gospodarstwie. Były to czasy, gdy na wsi nie było jeszcze elektryczności. Lampa naftowa przeżywała czasy świetności a w wiejskim sklepiku oprócz chleba kupowało się zwykle butelkę nafty. Ojciec był bardziej skryty w tych opowieściach. Ale o tym kiedy indziej. Gdy tak przysłuchiwałem się tym opowieściom, próbowałem wyobrażać sobie życie swoich bliskich w czasach gdy na szkolnych ścianach wisiały portrety Gomułki, Cyrankiewicza, Lenina, Marksa i Engelsa.

Wakacje od najmłodszych lat zwykle spędzałem w Piotrowicach, małej wsi w dawnym woj. leszczyńskim, położonej wśród pól 4 km od Święciechowy. Kochałem się w tej wsi za sprawą Babci Ani, Dziadka Ludwika, wujka Adama, Cioci Weroniki. W końcu to tu po raz pierwszy poznałem rodzinę Hudzików, z których wywodzi się moja mama. Fajnie było podczas tych wakacji. Właściwie to nigdy nie trzeba było mnie namawiać na wyjazd do Piotrowic. Już sama myśl, że znów będę zbierał zielonkę, powoził wozem, orał w wujkiem rajki miedzy burakami lub uczestniczył w żniwach przyprawiały mnie o przyjemny dreszczyk emocji. Pamiętam dużą kuchnię, taką typową, charakterystyczną rodzinną kuchnię, w której wieczorami wszyscy się zbierali i prowadzili bardzo ożywione dysputy na różnorodne tematy. Było śmiechu co niemiara! Późno wieczorem dziadek Ludwik gonił wszystkich do spania. Sam uwielbiał oglądać Dziennik Telewizyjny. A ja jako młody chłopak uwielbiałem mu się wtedy przyglądać. Leżał na kanapie przed telewizorem, zmęczony po całym dniu ciężkiej pracy w gospodarstwie i z prawdziwym namaszczeniem wpatrywał się w szklany ekran. Ciągle brakowało sznurka do wiązania snopków. Zdarzało mu się przy tym zasnąć. Po śmierci Dziadka wszystko się zmieniło...i nic już nie było takie samo.



Właśnie o tym będzie mój blog, o rodzinie, o wspomnieniach, o moim dzieciństwie i wreszcie o poszukiwaniach korzeni rodziny Hudzików. Po kilku latach pracy, która daje mi tak wielką przyjemność muszę się podzielić swoimi przemyśleniami aby coś z tego pozostało dla przyszłych pokoleń. A jest o czym pisać. Okazuje się, że gałąź rodzinna mojej mamy nie zaczyna się i kończy w okolicach Leszna. My Chudzikowie/Hudzikowie mieszkamy, żyjemy, pracujemy i wychowujemy nasze dzieci w Poznaniu, Mielcuchach, Piotrkowie Trybunalskim, Łodzi, Radomiu, Babimoście, Podmoklach Wielkich, Łomnicy i Bóg wie gdzie jeszcze. Chudzikowie byli również na okrętach płynących do Ameryki w czasach wielkiej biedy.  Dlatego trzeba pisać, opowiadać i wspominać. Brzmi niesamowicie poważnie ale czy nie taka jest prawda? Wystarczy obejrzeć się wokół siebie a wreszcie spojrzeć rano w lustro we własnej łazience aby z nieskrywanym żalem przekonać się, że czas nie stoi w miejscu ale płynie i to z prądem!  Prądu też może czasami zabraknąć ale co wtedy...?


niedziela, 20 stycznia 2013

Jakoś trzeba zacząć...

Witajcie, podobno jak nie masz własnego bloga to nie żyjesz...Postanowiłem więc, trochę z wyrachowania a trochę dla bezpieczeństwa wziąć sobie to stwierdzenie do serca i oto jest, powstał, pierwszy blog o Rodzinie Hudzików.

 Właściwie to od zawsze pociągało mnie to co działo się w przeszłości. A jeśli to dotyczyło Rodziny Hudzików, to tym bardziej. Skąd to się w człowieku bierze, ze zamiast gonić i pilnować teraźniejszości podąża za przeszłością? Jakby nie było innych zmartwień, ktoś by powiedział! A niech tam, będę pisał o tym co już było a co mnie ukształtowało i kształtuje ciągle.

Od czego więc zacząć? Może od nazwiska? A może od miejsca? Muszę się zastanowić... tyle na dzisiaj.