poniedziałek, 26 lutego 2024

Apolonia Kędziora spłaca siostry.

Poprzednim razem pisałem, że w lutym 1889 roku moja praprababka Apolonia Kędziora wraz z mężem Jakubem przejęli część majątku Jana Stachowskiego tj. przede wszystkim stary dom rodzinny, wcześniej należący do Stanisława Jędrzychowskiego a jeszcze wcześniej do jego ojca Bartłomieja. Wraz z domem Apolonia przejęła kilka hektarów ziemi. Drugi dom, a w zasadzie jednoizbowy domek wraz z przylegającą do niego stodołą i małym sadem, otrzymała w spadku od ojca siostra Apolonii Franciszka z mężem Janem Szudrą.

Apolonia Kędziora i jej mąż Jakub musieli spłacić rodzeństwo Apolonii po osiągnięciu przez nie pełnoletności. Po 1500 marek mieli otrzymać Franciszek, Rozalia, Gertruda i Wiktoria. 

W 1897 roku siostra Apolonii - Wiktoria osiągnęła pełnoletność. Jednak małżeństwo Kędziorów nie miał dość pieniędzy na spłatę Wiktorii. Dlatego zdecydowali się na sprzedaż około 4 h ziemi. Należało tylko znaleźć kupca. Został nim mieszkaniec Dłużyny chałupnik Andrzej Knop. W dniu 16 września tego roku w kancelarii notarialnej Jerzego Krochmanna  w Śmiglu zawarto stosowną umowę kupna-sprzedaży dwóch działek rolnych oznaczonych numerami katastralnymi 416/169 i 417/170 o powierzchni łącznej 4 hektarów. Cenę jaką musiał zapłacić moim prapradziadkom Andrzej Knop określono na 3960 marek. Upraszczając, w akcie notarialnym zapisano, że za wszystkie należności jakie przypadały Wiktorii po osiągnięciu przez nią pełnoletności zapłaci jej Andrzej Knop. Przypomnę, ze oprócz 1500 marek Wiktorii należało się: 90 marek lub komplet pościeli, 90 marek lub jedna krowa, 90 marek na wyprawienie wesela i dodatkowo 150 marek. Resztę jaka została z 3960 marek tj 2040 marek sprzedający zobowiązali się zapłacić do końca 1897 roku

Mapka działek 416 i 417 które w 1897 roku nabył Andrzek Knop od Jakuba i Apolonii Kędziorów o pow 4,20 ha. Działka oznaczona jako 417 to prawdopodobnie rów melioracyjny. Działki graniczyły z polem Mrozkowiaka. Na mapce widnieje jeszcze nazwisko Stanisława Jędrzychowskiego, jednego z poprzednich właścicieli.  Źródło: Archiwum Państwowe w Lesznie.

  A co ze spłatą pozostałych sióstr Apolonii?

Rozalia, 3 lata młodsza siostra Apolonii,  w 1897 roku  była już mężatką. Wyszła za Jakuba Szymańskiego. Z dokumentów notarialnych dowiadujemy się, że zobowiązania jakie miała wobec niej Apolonia  (identyczne jak dla Wiktorii) zostały spłacone przez starszą siostrę co do grosza. 

Podobnie rzecz się miała z Gertrudą, która po tym jak wyszła za Franciszka Krawczyka i zamieszkała w Popowie, została w całości spłacona przez Apolonię. 

Pieczęć kancelarii notarialnej Krochmanna




  

poniedziałek, 19 lutego 2024

Okoliczności przejęcia domu w Dłużynie przez Apolonię Kędziorę z domu Stachowska

Mój prapraprapradziadek (4x pra ;) Stanisław Jędrzychowski (1796-1894) w dniu 15 listopada 1829 r poślubił w Dłużynie urodzoną ok 1806 roku Jadwigę z domu Zglinieczonka (dzisiaj pewnie nazywałaby się Zgliniecka). Owocem tego małżeństwa była córka Anna urodzona dopiero w 1841 roku. Jędrzychowscy mieszkali w domu z numerem 24 b, który Stanisław odziedziczył po ojcu Bartłomieju Jędrzychowskim w styczniu 1838 r. Małżeństwo Stanisława skończyło się po nagłej śmierci  Jadwigi około 1858 roku. 62 letni wówczas Stanisław Jędrzychowski ożenił się ponownie w 1859 roku z Antoniną z domu Dolata. Nie udało mi się ustalić czy z tego związku były dzieci. Przyjmuję wobec tego, że jedynym dzieckiem w życiu Stanisława była Anna, ta z pierwszego małżeństwa. 

Dużo się działo w tym czasie w domu Jędrzychowskich:

- 1838 umiera Bartłomiej Jędrzychowski - ojciec Stanisława

- około 1857 umiera żona Stanisława Jadwiga

- 1858 córka Stanisława - Anna wychodzi za mąż za Jana Stachowskiego

- 1859 Stanisław żeni się z Antoniną z Dolatów

Anna poślubiła Jana Stachowskiego w wieku 18 lat. Z tego związku było 7 dzieci: Franciszka (1860-1907), Jakub (1862-?), Franciszek (1864-?), moja praprababka Apolonia  (1868-1940), Rozalia (1871-?), Gertruda (1875-?), Wiktoria (1879-?)

W 1881 roku Stanisław Jędrzychowski wraz z żoną Antoniną przekazują dom rodzinny w Dłużynie wraz z całym majątkiem córce Annie i Janowi Stachowskim. Pisałem o tym w tym miejscu ale dzisiaj rozwijam ten temat.  W 1884 roku na rodzinę Stachowskich jak grom z nieba spada nagła śmierć Anny. Umiera 13 lipca w wieku zaledwie 43 lat, zostawiając po sobie zrozpaczonego męża Jana i czwórkę ich nieletnich dzieci Apolonię która ma 16 lat, Rozalię, która ma 13 lat, Gertrudę, która ma 9 lat i Wiktorię, która ma 5 lat. Status pozostałej trójki dorosłych dzieci Jana przedstawiał się następująco: Franciszka od roku była żoną Jana Szudry, natomiast Franciszek i Jakub byli jeszcze kawalerami. 

Mijały kolejne, z pewnością niełatwe dla Jana Stachowskiego lata, spędzone na samodzielnym prowadzeniu gospodarstwa i wychowywaniu dzieci. Doprawdy nie wiem jak wiązał koniec z końcem.  W 1889 roku Jan Stachowski kończył 56 lat. Był niewiele starszy ode mnie :). Jego dzieci dorastały i to całkiem nawet, bowiem w 1887 roku jego syn Jakub  poślubił Juliannę z domu Józefowska z Wijewa a w 1888 roku syn Franciszek poślubił Annę z domu Dudzik. Moja praprababka Apolonia w styczniu 1889 roku wyszła za Jakuba Kędziorę (1860-1932) syna gospodarza z Machcina -Tomasza Kędziorki (1819-1885). 

Jan Stachowski wiedział, że musi coś postanowić względem majątku, który kiedyś należał do jego zmarłej w 1884 roku żony Anny. Jego rodzina zaczęła się powiększać o dzieci następnego pokolenia Stachowskich. Miejsca w małym domu nie przybywało. Trzeba pamiętać, że mieszkał tam jeszcze będący w podeszłym wieku teść Jana Stachowskiego Stanisław Jędrzychowski. 11 listopada 1889 roku w domu Jana w Dłużynie przyszła na świat moja prababcia Marianna Kędziora (1889- 1964) 

W dniu 18 lutego 1889 roku do kancelarii notarialnej Rycharda Scheibela w Śmiglu przybyli: Jan Stachowski, jego córka Franciszka z mężem Janem Szudra, Jakub Stachowski i Apolonia Kędziora z mężem Jakubem. Rodzeństwo: Franciszka Szudra, Apolonia Kędziora i Jakub Stachowski zgodnie oświadczyli, że prawowitymi właścicielami wszystkich ruchomości i nieruchomości znajdujących się w Dłużynie a oznaczonych numerem 24 "b" są ich rodzice Jan i Anna Stachowscy. Podczas spotkania jego uczestnicy zgodzili się co do tego, że Anna Stachowska przed śmiercią, która nastąpiła w 1884 roku, nie zostawiła po sobie testamentu. Anna żyła z mężem Janem we wspólności majątkowej, a jedynymi spadkobiercami przypadającej jej części majątku są jej dzieci: Franciszka, Jakub, Franciszek, Apolonia, Rozalia, Gertruda i Wiktoria. 

Majątek (przede wszystkim dom) zgodnie został przepisany mojej praprababce Apolonii Kędziora (od niespełna miesiąca była mężatką), jednak z pewnymi wyłączeniami. Przepisaniu na Apolonię nie podlegały:

  • wybudowany w 1884 roku  mały dom, składający się jedynie z jednej izby wraz z wybudowaną obok nową stodołą*. Ten dom otrzymała Franciszka Szudra.
  • sad o powierzchni około 300 metrów kwadratowych, przylegający do tego nowego domu. Od południa sad ten graniczył z sadem gospodarza Bernarda Marcinka, od wschodu z prowadzącą przez wieś drogą a od zachodu z sadem należącym do chałupnika Michała Stępczaka. Sad otrzymałą Franciszka Szudra.
  • 1 morga łąki, na południu granicząca z kanałem melioracyjnym zwanym "obrzańskim" a na wschód granicząca z łąką gospodarza Jana Mrozkowiaka. Łąkę otrzymała Franciszka Szudra.
  •  kawał ziemi uprawnej o powierzchni około trzech ćwierci morgi. Ziemia otrzymała Franciszka Szudra.
  •  Wszystkie części majątku oszacowano na 5500 marek, które miały być spłacone poszczególnym spadkobiercom przez Apolonię Kędziorę w wysokości: 700 marek miał otrzymać brat Apolonii Jakub Stachowski, z tym że pierwsze 300 marek Apolonia zobowiązana była zapłacić do 1 kwietnia 1889 r a pozostałą część do 1 października tego roku. Po 1500 marek mieli otrzymać Franciszek, Rozalia, Gertruda, Wiktoria z tym, że Franciszkowi Apolonia zobowiązana była zapłacić w okresie następnych 4 lat, natomiast nieletniemu rodzeństwu po osiągnięciu przez nich pełnoletności. RAZEM 5500 marek

Apolonia Kędziora miała jeszcze dodatkowe zobowiązania wobec swoich trzech małoletnich sióstr. Wymagano od niej w akcie notarialnym aby po dojściu sióstr do pełnoletności lub wcześniejszym wyjściu za mąż, lub też zaprowadzeniu własnego gospodarstwa dała im po pościeli o wartości 90 marek, po jednej krowie o wartości 90 marek. Miała również wyprawić każdej z sióstr wesele o wartości 90 marek. Sądzę, że siostry Apolonii były pod jej stałą opieką. Wychowywała je tak jak swoje własne dzieci, które wkrótce zaczęły przychodzić na świat. 
 
Dalsza przyszłość Jana Stachowskiego również została dokładnie opisana w akcie notarialnym.  Apolonia zobowiązana została do tego aby ojcu swemu zapewnić własny kąt. Jan miał prawo zamieszkać w izbie po lewej stronie od wejścia do domu. Mógł swobodnie poruszać się po obejściu, sadzie i w polu. Miał prawo do przyodziewku i prania. Mógł bez skrępowania korzystać z furmanki aby udać się do kościoła lub lekarza. Młode małżeństwo Kędziorów musiało zapewnić Janowi Stachowskiemu:  sześć szefli żyta, dwa szefle jęczmienia, jeden szefel grochu polnego, pół szefla prosa, pół szefla śliwek i gruszek (1 szefel = 0,5 ara powierzchni), cztery metry kw. drzewa sosnowego, 4 tony torfu z dowozem, "kieszonkowe" w wysokości 40 marek /kwartał i dwie koszule na kwartał. 
 
Raz w tygodniu Jan Stachowski winien otrzymać: półtora funta świeżego masła, 3 kawałki sera, pół funta okrasy (za wyjątkiem wielkiego postu)

Każdego dnia Jan Stachowski miał otrzymywać: litr słodkiego mleka. Ponadto miał mieć zapewniony pogrzeb o wartości co najmniej 60 marek. 
 
W akcie notarialnym mój praprapradziadek Jan Stachowski zastrzegł sobie prawo do swobodnego gospodarowania w przekazanym Apolonii gospodarstwie do dnia 1 kwietnia 1893 roku.
 
 
 
Pierwsza strona aktu notarialnego dot. przejęcia gospodarstwa przez Apolonię Kędziora i Franciszkę Szudra 1889 r. Źródło: Archiwum Państwowe w Lesznie

 
W opisanym akcie notarialnym jest mowa o tzw "małym domu" nowowybudowanym tj ok 1884 roku. Dom ten był jednoizbowy z przylegającą do niego stodołą i sadem. Ostatecznie został przekazany córce Jana Stachowskiego Franciszce Szudra.  Szukam wszelkich informacji na temat tego budynku: czy jeszcze istnieje, gdzie dokładnie stał lub nadal stoi. Będę wdzięczy za wszelkie informacje.







sobota, 25 listopada 2023

Dostawy obowiązkowe - ukryty podatek rolników z Piotrowic.

 Z posiedzenia Gromadzkiej Rady Narodowej Niechłód       .....sierpnia 1957 rok.

Głos zabiera Przewodniczący Rady ob. Ludwik Hudzik:

Obywatele Radni!

Na ostatniej sesji Gromadzkiej Rady Narodowej odbytej 26 sierpnia 1957 roku ludność domagała się aby przedstawić jej wszystkie ulgi, które były udzielone czy to w spłacie podatku gruntowego czy w obowiązkowych dostawach żywca i zboża. Najpierw pozwolę sobie przedstawić ulgi udzielone z urzędu w podatku gruntowym. W roku 1957 udzielono ulg z urzędu na kwotę 74,390 zł następującym rolnikom:

- ob. Zakręt Feliks z Piotrowic na ogólny wymiar podatku 9,884 zł otrzymał ulgę w wysokości 4,900 zł. Przy udzielaniu ulgi komisja wzięła pod uwagę całkowity brak maszyn rolniczych oraz to że wymieniony przeprowadził remont budynków gospodarczych oraz to, że w roku bieżącym padła mu jedna krowa i jedna jałówka.

- ob. Kowalewicz Feliks z Piotrowic na ogólny wymiar 6,552 zł otrzymał ulgę w wysokości 3,250. Ulga została udzielona z uwagi na to, że z powodu rozwiązania spółdzielni wymieniony podatnik otrzymał ziemię bardzo wyjałowioną i nie obsianą oraz padły mu w tym roku dwie krowy.

- ob. Chudzik Józef z Piotrowic otrzymał 2000 zł ulgi na ogólny wymiar 6, 130 zł. Przy udzielaniu ulgi wzięto pod uwagę padnięcie w roku bieżącym jednego konia oraz przeprowadzony remont budynków gospodarczych.

- ob. Karasińskiej Jadwidze z Piotrowic udzielono ulgi 246 zł  na ogólny wymiar podatku 458 zł z uwagi na to, że wymieniona jest starą emerytką.

- Ob. Grzegorkowi Michałowi z Piotrowic udzielono ulgi 2000 zł. Wymiar ogólny wynosi 5,056 zł. Ulga została udzielona z uwagi na budowę chlewa.

- Ob. Pawlikiewicz Jan z Piotrowic na ogólny wymiar podatku gruntowego 9,712 zł otrzymał ulgę w wysokości 2000 zł z uwagi na brak inwentarza w gospodarstwie.
- Ob. Banaszakowi Wojciechowi z Piotrowic  udzielona została ulga w wysokości 2000 zł na ogólny wymiar 4,563 zł z uwagi na chorobę podatnika oraz z uwagi na poniesione koszty pogrzebowe.

- Ob. Adamczak Walerian z Piotrowic otrzymał 2000 zł ulgi na ogólny wymiar 13,436 zł z uwagi na gruntowny remont chlewni.

Również w spłacie I-szej i II-iej raty zaliczki podatku gruntowego na rok bieżący zostały udzielone ulgi następującym rolnikom (z Piotrowic):

- Ob. Grzegorkowi Andrzejowi 1694 zł z uwagi na to, że gospodarstwo obywatela Grzegorka zostało zrujnowane w minionym okresie oraz z uwagi na remont budynków.

W obowiązkowej dostawie żywca w roku bieżącym z ulgi korzystali następujący rolnicy (z Piotrowic):

- Ob. Wojciechowskiemu Antoniemu z Piotrowic na ogólny plan dostawy 1,168 kg udzielono ulgę w wysokości 648 kg.

- Ob. Tyrała Marian z Piotrowic na plan 3,956 kg otrzymał ulgi 1,750 kg.

[...]

Obywatele Radni!

Jak wynika to na polu realizacji obowiązków wobec państwa mamy poważne zaległości i musimy dołożyć wszelkich starań aby je zlikwidować jak najwcześniej. 

[...]

Zdjęcie z rodzinnego albumu Dobrowolskich z Piotrowic.


Opracowałem na podstawie materiałów pozyskanych z Archiwum Państwowego w Lesznie. 




wtorek, 31 października 2023

Wspomnienie o prof. Henryku Hudziku

 

Henryk Hudzik (1945-2019)

W przededniu Dnia Wszystkich Świętych postanowiłem przybliżyć Wam postać ś.p. prof. Henryka Hudzika (1945-2019). Nigdy nie poznałem go osobiście i bardzo tego żałuję. Żałuję tym bardziej, że to Henryk Hudzik pierwszy się ze mną skontaktował w 2013 roku.  Moje badania genealogiczne zaprowadziły mnie wówczas do wsi Mielcuchy w powiecie ostrzeszowskim. W trakcie przemiłej rozmowy telefonicznej szybko okazało się, że byliśmy ze sobą spokrewnieni. Oboje mieliśmy wspólnych przodków jakimi byli Tomasz Chudzik i jego żona Katarzyna z Alojziaków. Tomasz i Katarzyna to moi praprapradziadkowie, dla Henryka Hudzika byli pradziadkami. To właśnie od Henryka  dowiedziałem się o ich imionach. Henryk Hudzik bardzo pomógł mi w badaniach genealogicznych. Właściwie mnie ukierunkował. Był cennym źródłem informacji, zawsze chętnym do pomocy. Niestety Henryka nie ma już wśród nas. Zmarł 2 marca 2019 roku. Był profesorem nauk matematycznych na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, wybitnym i  cenionym w świecie matematykiem, członkiem Prezydium Zarządu Głównego Polskiego Towarzystwa Matematycznego. Był cenionym specjalistą z zakresu geometrii przestrzeni Banacha, niezwykle zasłużonym dla polskiego i międzynarodowego środowiska naukowego.

Henryk Hudzik urodził się 16 marca 1945 roku w Kelcin Hawel w Niemczech jako syn Jadwigi z Pacynów i Marcina Hudzika (Marcin Hudzik był synem Klemensa), przymusowych robotników rolnych, których zawierucha wojenna rzuciła na te tereny. Po powrocie do Polski rodzina zamieszkała we wsi Mielcuchy w powiecie ostrzeszowskim. Po ukończeniu szkoły podstawowej Henryk, z powodu śmierci matki, przez dwa lata pomagał ojcu w gospodarstwie i wychowaniu dwóch młodszych sióstr. Następnie podjął naukę w zawodzie stolarza w Technikum Przemysłowo-Pedagogicznym w Łomży. To wówczas pojawiło się u niego zainteresowanie matematyką. Rozpoczął studia na kierunku matematyka na Wydziale Matematyki, Fizyki i Chemii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. W 1977 roku obronił pracę doktorską O uogólnionych przestrzeniach Orlicza–Sobolewa. Stopień naukowy doktora habilitowanego uzyskał w 1986 roku. Stąd wiodła już prosta droga do nominacji profesorskiej, którą uzyskał w 1996 roku. Praca naukowa stanowiła dla Henryka centrum jego zainteresowań, była jego pasją, której oddawał się bezgranicznie. Opublikował ponad dwieście dwadzieścia artykułów naukowych w ponad czterdziestu czasopismach o międzynarodowym zasięgu. Prowadził rozległą współpracę naukową z ośrodkami naukowymi w kraju i na świecie, m.in. w Chinach, Hiszpanii, Czechach, Niemczech, USA.  Henryk Hudzik był wielokrotnie zapraszany na konferencje naukowe w celu wygłoszenia referatów plenarnych. Aktywność Henryka nie ograniczała się wyłącznie do badań. Wysoka umiejętność łączenia pracy naukowej z aktywnością na rzecz wydziału, uniwersytetu i środowiska matematycznego pozwoliły mu pełnić szereg funkcji, w tym prodziekana ds. studenckich, a następnie prodziekana ds. naukowych, członka Senatu UAM, prezesa Oddziału Poznańskiego PTM, członka Prezydium Zarządu Głównego PTM.

Henryk był człowiekiem niesamowicie pracowitym, bardzo dobrze zorganizowanym, broniącym swoich przekonań, a jednocześnie bardzo wrażliwym.  Dostrzegał problemy u innych i starał się służyć im jak największą pomocą. Dotyczyło to również studentów. W okresie egzaminów przed jego gabinetem gromadziły się liczne grupy studentów, którym Henryk po raz kolejny starał się wytłumaczyć zawiłości matematyki – zawsze wierząc, że poświęcenie dodatkowego czasu nie tylko uchroni ich przed złą oceną, ale przede wszystkim pozwoli im na zrozumienie piękna matematyki.
 

Baoxiang Wang, profesor matematyki Uniwersytetu Pekińskiego, na wiadomość o nagłej i niespodziewanej śmierci Henryka napisał: 

"W Chinach wierzymy, że dobrzy ludzie idą do nieba. Być może będzie Ci trochę trudno odnaleźć się w tym nowym miejscu, ale mamy takie przysłowie – nie bój się trudnej drogi, którą masz przed sobą, gdyż wszyscy pragną mieć szlachetnego człowieka za przyjaciela!"

Henryk Hudzik spoczywa na cmentarzu parafialnym w Suchym Lesie.

 

Opracowałem na podstawie artykułu, który ukazał się w wydaniu internetowym Wiadomości Matematycznych tom 56 nr 2 z roku 2020. Autorem większości cytowanego przeze mnie tekstu jest p. prof. Marek Wisła.

wtorek, 24 października 2023

Wspomnienia Anny Hudzik cz.5 - ostatnia

 Wspomnienia Anny Hudzik cz. 4

 
Hudzików nie było stać aby organizować dzieciom wakacyjne wyjazdy. Poza tym każde miało swoje obowiązki związane z pomaganiem ojcu w gospodarstwie. Tym większa była radość, gdy któregoś dnia Ludwik Hudzik obiecał rodzinie,  że zabierze ją nad morze. Po latach okazało się, że dla Hudzików był to najdłuższy wspólny wyjazd. Ludwik postanowił odwiedzić swoją ciotkę Helenę Dużałową, która wyprowadziła się z Piotrowic na ziemie odzyskane gdzieś między Koszalinem a Sławnem.  Anna nagotowała na drogę jaj i wieczorem autobusem wszyscy pojechali do Leszna a stamtąd pociągiem do Koszalina. W domu została tylko najstarsza córka Maria. Ciotka Dużałowa mieszkała bodajże we wsi Dąbrowa, do której Hudzikowie jechali z Koszalina autobusem. Kierowca  autobusu wysadził podróżnych  na jakimś przystanku na żądanie i wskazał drogę. Zmęczeni po długiej nocnej podróży kontynuowali swoją podróż pieszo, aż wreszcie dotarli do wiejskich zagród. Ludwik, choć nigdy nie był u ciotki, znanym sobie tylko sposobem, szybko rozpoznał dom ciotki. Mimo zmęczenia humory wszystkim dopisywały.  Ludwik zapukał  do drzwi, podczas gdy Anna z dziećmi schowała się w sieni. Powitaniom nie było końca. Helena Dużała była wzruszona i szczęśliwa widząc przybyszów aż z dalekich Piotrowic.  Aby zaspokoić głód niespodziewanych gości, szybko nasmażyła kopę jaj, które wcześniej wszystkie dzieci żwawo zbierały gdzieś po krzakach wokół zabudowań. Następnego dnia Hudzikowie kontynuowali swoją podróż. Tym razem odwiedzili syna Heleny Mariana Dużałę, który mieszkał w Koszalinie. Było też i obiecane morze, nad które do miejscowości Mielno wszyscy pojechali mikrobusem. Bałtyk wywarł na przybyszach  niebywałe wrażenie. 
 
Helena Dużała (1914-1979) z synami Marianem i Jankiem
 
Anna z natury jest domatorem. W swoim życiu bardzo mało podróżowała ale każdy wyjazd pamięta ze szczegółami.  Pewnego razu pojechała na dwudniową wycieczkę zorganizowaną przez koło emerytów w Święciechowie. Dzięki tej wycieczce mogła zwiedzić między innymi Niepokalanów, Górę św. Anny oraz grób ks. Popiełuszki w Warszawie. Anna uczestniczyła też w drugiej pielgrzymce Jana Pawła II do Polski, w Poznaniu w 1983 r. Doskonale pamięta rodzinny wyjazd do Jeleniej Góry w 1992 roku, gdzie w murach nieistniejącej już Wyższej Oficerskiej Szkoły Radiotechnicznej, mogła uczestniczyć w promocji oficerskiej swojego pierwszego wnuka Pawła. Trzeba jednak stwierdzić, że wyjazd do dalekiej Jeleniej Góry trochę ja przerażał.  I tu w sukurs Annie przyszedł nieoceniony zięć Mieczysław, który bez ogródek zakomunikował jej, że osobiście przyjedzie po nią samochodem a jak nie będzie gotowa, to ją siłą wsadzi do pojazdu:) Anna nie mogła więc odmówić pod presją perswazji zięcia i zaproszenia wnuka. Była pod wielkim wrażeniem samej uroczystości jak i całej podróży. 

Ludwik Hudzik dbał aby z biegiem lat rodzinie żyło się coraz lepiej, wygodniej. Około 1958 roku w domu Hudzików jako pierwszym we wsi zapaliła się prawdziwa żarówka.  W ogrodzie Ludwik zainstalował elektrownie wiatrową, której konstrukcję podarował mu teść Czesław Bednarczyk. W skład elektrowni wchodził wysoki maszt ze śmigłem oraz prądnice prądu stałego na 24 V. Na strychu znajdowały się na akumulatory. Wiatr napędzał śmigło i uruchamiał prądnicę, która z kolei ładowała akumulatory. W bezwietrzne dni prąd czerpany był z akumulatorów. Elektryczność doprowadzono do Piotrowic dopiero w 1962r. Był to prawdziwy skok cywilizacyjny dla wszystkich mieszkańców. 
Więcej na ten temat tutaj.

Rodzina Wieszczeczyńskich jako pierwsza we wsi kupiła telewizor Neptun, który był na owe czasy prawdziwym cudem techniki. Cała wieś gromadziła się w domu Wieszczeczyńskich aby wspólnie oglądać program telewizyjny na czarno-białym szklanym ekranie. W niedługim czasie telewizor zawitał również w domu Hudzików. Później pojawiła się elektryczna pralka i lodówka. Jednak nie wszyscy byli chłonni nowości. Przyrodni brat Ludwika Feliks Zakręt,  nigdy nie kupił telewizora. Przez wiele lat, co wieczór przychodził do Hudzików oglądać dziennik telewizyjny a następnie film. Ludwik szukał różnych sposobów na zarobienie dodatkowych pieniędzy. Dorastająca piątka dzieci miała z każdym rokiem nowe potrzeby. Któregoś roku wydzierżawił 2 ha ziemi, na której zasiał len. Cała rodzina ciężko pracowała aby po walce z chwastami, ręcznie wyrywać kłącza lnu. Następnie len suszono,układano w snopki i  odstawiano do roszarni. Przez kilka lat Hudzikowie uprawiali też  miętę. 

W 1963 r. Anna Hudzik rozpoczęła pracę w przetwórni owocowo-warzywnej we Włoszakowicach. Do Włoszakowic wyjeżdżała rano o godz. 8,00 autobusem, a wracała ok. 16.30. Rano musiała jeszcze wydoić krowę, napaść inwentarz, przygotować dzieci do szkoły i ugotować domownikom obiad. W przetwórni pracowała przez trzy sezony. W 1966 r. podjęła robotę w szkole podstawowej w Piotrowicach jako sprzątaczka.  I tak przez kolejne 15 lat Anna dzieliła pracę zawodową z obowiązkami domowymi, wychowując piątkę dzieci i zajmując się gospodarstwem. Jak by tego było mało, przez pewien okres opiekowała się  dzieckiem młodej nauczycielki p. Fengler. Praca w szkole nie była łatwą. Oprócz sprzątania pomieszczeń klasowych w dwóch budynkach szkolnych, korytarzy, ubikacji, które były na zewnątrz szkoły do jej obowiązków należało także zadbanie o obejście szkoły. W każdą sobotę musiała  zagrabić duże boisko, drogę wzdłuż ogrodzenia szkoły, wyplewić z chwastów dwa klomby z kwiatami. Dzieci Anny często pomagały jej w tej pracy, nawet podczas wakacji, kiedy trzeba było myć okna i szorować podłogi.  Podczas zimy paliła również w piecach kaflowych. Gdy nastały naprawdę mroźne dni, jej dzień pracy rozpoczynał się już o 4 rano. Zabierała ze sobą trochę słomy, suche drewka, aby szybko rozpalić ogień w piecach szkoły. Nie dość, że pieniędzy z tej pracy było tyle co kot napłakał, to Anna aby mieć czym sprzątać i czym palić wynosiła z domu  ścierki, środki do czyszczenia. Miarka przebrała się w wakacje 1981 roku.  Anna miała wówczas 56 lat i daleko do emerytury. Któregoś dnia, podczas mycia okien spadła z krzesła i bardzo się potłukła.  Dyrekcja szkoły wyraziła swoje zdziwienie i daleko idące niezadowolenie z faktu, że Anna tuż przed rozpoczęciem nowego roku szkolnego "śmiała" skorzystać ze zwolnienia lekarskiego.  Trzeba w tym miejscu zaznaczyć, że Anna przez wszystkie lata pracy nigdy ze zwolnień lekarskich nie korzystała. 

Niewątpliwie olbrzymim przeżyciem dla Anny był  ślub najstarszej córki Marii. Nie tylko z tego powodu, że był to pierwszy ślub w rodzinie Hudzików, ale również dlatego, że Anna nie mogła być świadkiem składanej w kościele przysięgi małżeńskiej.  Maria pracowała jako pielęgniarka w szpitalu we Wolsztynie. Za męża wybrała sobie żołnierza zawodowego z jednostki w Babimoście. Był maj 1969 roku. W tym czasie wojskowym zabraniano chodzić do kościoła a tym bardziej brać śluby kościelne. Żołnierzy, którzy nie stosowali się do tych zakazów pozbawiano awansów, w skrajnych wypadkach wydalano ze służby.  W tej sytuacji młodzi postanowili posłużyć się podstępem. Zdecydowali, że ceremonia ślubu cywilnego odbędzie się w Wolsztynie, a ślub kościelny będzie miał miejsce w kościele parafialnym w Gołanicach. Tym samym sądzili, że delegacja kolegów z wojska i przełożonych Pana Młodego obecna będzie tylko w USC w Wolsztynie. Nie przypuszczali, że wojskowi zdecydują się jechać taki kawał drogi z Babimostu do Piotrowic /ok.80km/ po to tylko aby złożyć życzenia Młodym. Jakież było zdziwienie gospodarzy wesela i innych weselników, gdy na podwórko Hudzików w Piotrowicach nagle z impetem wjechał autobus pełen żołnierzy w odświętnych galowych mundurach z dowódcą Pana Młodego na czele! Anna była bardzo przejęta całą tą sytuacją. Miast cieszyć się zamążpójściem najstarszej córki, miała teraz na głowie kilkudziesięciu młodych mężczyzn zerkających łapczywie na weselne stoły.  Martwiła się czy starczy dla wszystkich jedzenia, bo jak tu nie poczęstować weselnymi wspaniałościami takich gości. Stres towarzyszył wszystkim. Wzmógł się przed godz. 15.00 bo właśnie o godz. 15.00 w gołanickim kościele czekał na Młodych ksiądz proboszcz Czesław Kaczmarek. Tymczasem niezwykli goście ani myśleli o powrocie do jednostki! Wiejska zabawa przypadła im wyraźnie do gustu.  Ksiądz zaczął się już niecierpliwić, kiedy na plebanię wbiegł brat Panny Młodej, błagając księdza proboszcza o zmianę godziny ślubu.  Na szczęście ksiądz Czesław Kaczmarek doskonale rozumiał w jakiej sytuacji znaleźli się Hudzikowie i wyraził zgodę na opóźnienie godziny ślubu. Wkrótce, ku zadowoleniu Ludwika i Anny  wojskowi na rozkaz swojego dowódcy jak jeden mąż wstali od stołu i odjechali w stronę Babimostu. Dopiero wówczas młodzi ze świadkami pojechali samochodem marki Warszawa do Gołanic i bez przeszkód zawarli ślub kościelny. Dalej wszystko potoczyło się już bez niespodzianek. Wesele odbywało się w pięknej majowej oprawie przy kwitnących drzewkach owocowych i zielonej wokół trawie.
 
Weselisko w Piotrowicach 10 maj 1969 r Na pierwszym planie Ludwik Hudzik. Za Młodymi Gertruda i Franciszek Lemanowicz

Wszystkie następne przyjęcia weselne córek Hudzikowie wyprawiali w domu, natomiast wesele syna miało miejsce w szkole. Organizacja ślubów, oprócz kosztów, wymagała przede wszystkim dość dużego zaangażowania wszystkich członków rodziny a nawet sąsiadów oraz przemyślanej logistyki. Z domu trzeba było wynieść wszystkie meble, zorganizować dodatkowe stoły i krzesła, które należało ustawić w przemyślany sposób, aby było jeszcze miejsce na orkiestrę i tańce. Zwykle na dwa dni przed weselem do domu przychodziła kucharka, która przygotowywała wszystkie posiłki oraz rzeźnik, który zabijał świnie i robił wyroby mięsne. W domu też mieszano i rozlewano w butelki gorzałkę. Wszystkie weseliska były udane. 

Mijały kolejne lata a rodzina zamiast się kurczyć, rosła w siłę. Na świat przyszły pierwsze wnuki Anny i Ludwika. Ponieważ Hudzikowie niewiele mogli zaoferować dzieciom na ich nowej drodze życia, Anna starała się na bieżąco im pomagać i dzielić się tym, co miała.  Wszystkie dzieci wyposażyła w pierzyny i poduszki. Dzieliła się mięsem i wyrobami z zabitej świni, masłem, mlekiem i warzywami. Cieszyła się, że może gościć wszystkich w domu i zapewnić jedzenie. Z czasem jak wnuki podrosły, były częstymi gośćmi u dziadków w Piotrowicach. Szczególny charakter miały wszystkie święta, które wspólnie obchodzono w Piotrowicach. Na Boże Narodzenie obowiązkowo był Gwiazdor i prezenty, w domu słychać było śpiew kolęd. Gdy dopisała pogoda Ludwik organizował wnukom prawdziwy wiejski kulig  a w Wielkanoc nie oszczędzał nikogo w lany poniedziałek. Co roku cała rodzina gromadziła się w Piotrowicach aby wziąć udział w akcji „wykopki”. Podczas wakacji na podwórku Ludwika i Anny aż roiło się od dzieci, które jak to dzieci, krzyczały śmiały się i rozrabiały. Dzięki temu sąsiedzi zawsze w porę dowiadywali się kiedy rozpoczęły się wakacje, a kiedy kończyły :). Obecność wnuków na hudzikowym podwórku zmuszała miejscowe koty do wyprowadzki. Wracały dopiero po wakacjach... Więcej na ten temat tutaj

Pierwszy wnuk Hudzików - Paweł (Autor bloga) z Mamą.

1 października 1988 r. nagle na zawał serca zmarł Ludwik Hudzik. Dla całej naszej rodziny było to traumatyczne przeżycie. Życie jednak toczyło się dalej więc trzeba było wziąć się w garść i rozwiązywać piętrzące się z dnia na dzień problemy. Ponieważ była  jesień, w pierwszej kolejności należało zebrać resztę płodów rolnych (buraki, marchew). Z czasem Anna sprzedała krowę i wtedy uświadomiła sobie, że nic ją już  nie trzyma w Piotrowicach. Szybko przyszła wiosna i ktoś musiał zająć się uprawą roli. Anna zostawiła gospodarowanie synowi a sama wyjechała do miasta aby zamieszkać z córką Weroniką.
 
Swoją decyzją o przeprowadzeniu się do miasta Anna złamała rozpowszechniany pogląd, że starych drzew się nie przesadza. Owszem, na początku miastowego życia miała trochę problemów z zaaklimatyzowaniem się do nowych warunków, ale nigdy nie żałowała podjętej decyzji. Po raz pierwszy w życiu nie musiała myśleć o paleniu zimą w piecu. Nie potrafiła się nudzić, zawsze znalazła sobie zajęcie, sprzątała, prała, hodowała kwiatki na balkonie i na klatce schodowej. Najbardziej jednak była zadowolona z bliskości dostępu do kościoła. Mieszkając w Piotrowicach do parafialnego kościoła w Gołanicach miała ok. 4 km idąc drogą przez las. Pomimo to, zawsze starała się uczestniczyć w nabożeństwach. Na mszę i inne uroczystości religijne jeździła rowerem zabierając ze sobą dzieci. Jedno wiozła na rurze, drugie w koszyczku, a jeszcze jedno na tragarzu. O tym jak przedkładała nawet własne zdrowie nad sprawy boskie niech świadczy następujące zdarzenie. Będąc w ostatnim miesiącu ciąży odważyła się pojechać w styczniu rowerem na pożegnalną mszę swojego proboszcza. W tym czasie proboszczem Gołanic i Krzycka był ksiądz Balcerek. Akurat gdy Anna dojeżdżała do cmentarza, spotkała proboszcza idącego pieszo z Krzycka Małego. Ksiądz widząc ją bardzo się zdziwił i zaniepokoił. Kilka dni od tego zdarzenia Anna urodziła kolejną córkę. Anna uważała, że  to właśnie głęboka wiara w Boga pomogła jej przetrwać wszystkie trudne okresy w jej życiu. Do końca swojego życia w radiu słuchała mszy św., codziennie odmawiała różaniec, modliła się nie tylko za siebie ale i za dzieci, wnuki, prawnuki.
 
Na zakończenie sformułuje  receptę Anny na jej długoletnie życie :

                  „Dużo pracować, mało jeść i modlić się„
 
 Na podstawie wspomnień Anny Hudzik, spisanych ręką córki Weroniki Hudzik. Leszno 2015 r.

czwartek, 19 października 2023

Obraz oświaty w Gromadzie Niechłód w 1957 r. część II

  Obraz oświaty w Gromadzie Niechłód w 1957 r. część I

 

Uchwała Nr 5/III/57 Gromadzkiej Rady Narodowej w Niechłodzie.

 Dyskusja:

Kierownik szkoły Zbarzewo-Niechłód ob. Wieland Bronisław zwrócił się z prośbą do rodziców aby w okresie prac wiosennych nie przeciążali pracą swoich dzieci, aby dopilnowali dzieci aby się podciągały w nauce. Mówił również o tym, aby rodzice w obecności dzieci nie wyrażali się źle o nauczycielach, ponieważ to jest głównym powodem złego zachowania się dzieci w szkole. Mówi również o tym, że rodzice pozostawiają dzieci w domu bez usprawiedliwienia ich nieobecności ze szkołą. 

W dalszym ciągu porusza sprawę oświaty dla dorosłych. W innych latach były organizowane kursy dokształcające, natomiast w tym roku nie zorganizowano kursu ponieważ kierownik szkoły osobiście chodził od domu do domu i prosił aby ci, którzy nie mają ukończonych 7 klas szkoły podstawowej uczęszczali na dokształcenie i to nie odniosło żadnego rezultatu. 

Dalej kierownik szkoły mówi o tym, że w Zbarzewie przystąpiono do opłotowania budynków szkolnych. Mówił o tym, że dużo pracy w to włożył przewodniczący Gromadzkiej Rady Narodowej ob. Hudzik Ludwik, który postarał się o wszystek materiał. Również na pochwałę zasługują mieszkańcy wsi Zbarzewo, którzy z wielkim zrozumieniem przystąpili do pracy przy opłotowaniu i to w czynie społecznym.

Następnie omawia sprawę biblioteki gromadzkiej znajdującej się w Niechłodzie. 18 marca br. Gromadzka Komisja Oświaty, Kultury i Zdrowia udała się do biblioteki aby przeprowadzić kontrolę i kierownik biblioteki ob. Galon Feliks odmówił przeprowadzenia kontroli. Ob. Wieland stwierdza, że jest przekonany, że w bibliotece panuje bałagan i nieład, brak jest katalogów. Biblioteka jest otwarta w nieodpowiednim czasie i znajduje się w nieodpowiednim miejscu. Wnosi, że biblioteka gromadzka jest niepotrzebna i wnosi aby ją zmienić na punkt biblioteczny, tak jak jest w pozostałych wsiach. Wnosi również aby te pieniądze, które dotychczas były wydawane na bibliotekę przerzucić na szkoły. 

Obywatel Uzarowski mówi o tym, że to że biblioteka znajduje się w nieodpowiednim miejscu, to nie jest wina bibliotekarza a nas wszystkich, którzy nie potrafimy znaleźć odpowiedniego pomieszczenia. Mówi o tym aby nie likwidować całkowicie biblioteki, a o ile istnieje w niej bałagan- to jest wina bibliotekarza i należałoby dokonać zmiany na stanowisku kierownika biblioteki i należałoby wybrać osobę miejscową, aby biblioteka mogla być otwarta w godzinach wieczornych. 

Obywatel Glapiak Jan mówi o tym aby nie likwidować całkowicie biblioteki, lecz przenieść ją w inne miejsce. 

Ob. Wieczorek Stefan - pełnomocnik wsi Niechłód wnosi aby nie zmieniać kierownika biblioteki i nie odbierać mu tych parę groszy.

Przewodniczący Gromadzkiej Rady Narodowej ob. Hudzik Ludwik mówił o tym, że biblioteka jest niepotrzebna i należy ją zamienić na punkt biblioteczny.

Zastępca Przewodniczącego Gromadzkiej Rady Narodowej ob. Wojtyniak Józef mówi o tym, że niedawno biliśmy się o to aby utworzyć bibliotekę i udostępnić książkę wszystkim, nie należy likwidować biblioteki a tylko zmienić jej miejsce i potrzeba trochę inicjatywy ze strony bibliotekarza, a będziemy z biblioteki zadowoleni wszyscy. 

Ob. Pelian Bolesław z Niechłodu wnosi aby w szkole w Niechłodzie utworzyć 4-tą klasę aby dzieci musiały chodzić do Zbarzewa dopiero od klasy V-tej.

Ob. Mrozkowiak Franciszek z Niechłodu wypowiedział się w sprawie biblioteki i wnosi aby nie likwidować jej a przenieść ją do świetlicy. 

Radny ob. Śliwa Piotr mówi o tym, że biblioteka jest zupełnie niepotrzebna w Niechłodzie. 

Ob. Bajer Władysław nauczyciel z Niechłodu wniósł aby biblioteki nie likwidować ponieważ książka jest potrzebna każdemu i dlatego bibliotekę należy przenieść do pokoju gościnnego przy PGR.

Kierownik PGR ob. Jagodziński Franciszek mówi o tym, że w najbliższych dniach gospodarstwo otrzyma praktykantów i pokój gościnny będzie zajęty. Mówi również o tym, że komisja gromadzka niepotrzebnie domagała się kontroli w bibliotece gromadzkiej ponieważ dowodem pracy kierownika biblioteki są składane sprawozdania miesięczne do biblioteki powiatowej. 

Ob. Wieland mówi o tym, ze on wcale nie chce odebrać tych parę groszy kierownikowi biblioteki tym bardziej, że kierownikiem biblioteki jest jego kolega - nauczyciel. 

Ob. Kasztelan Antoni wnosił aby bibliotekę przenieść do świetlicy. Przewodniczący Gromadzkiej Rady Narodowej ob. Hudzik Ludwik mówił o tym, że wniosek ten jest słuszny  ale nie można tego zrobić z uwagi na naszą młodzież.  

 *************************************

Należy zobowiązać Prezydium GRN o wystąpienie z wnioskiem do Prezydium Powiatowej Rady Narodowej w Lesznie o zmianę biblioteki na punkt biblioteczny.

 

Gospoda Michalskiego w Niechłodzie pocz. XX w. Źródło: https://polska-org.pl/


 

 

 



czwartek, 12 października 2023

Ludwik Hudzik - strażnik ochrony kolei na Stacji Leszno.

Wszyscy którzy znali mojego dziadka Ludwika Hudzika (1927-1988) wiedzieli, że był pracownikiem kolei. Ale gdy spytam: czym zajmował się konkretnie Ludwik Hudzik? O, tu lasu rąk już nie widzę:). I nic dziwnego. Ja również należę do tych, którzy długo nie wiedzieli czym tak naprawdę zajmował się tam dziadek. Kiedy wracam pamięcią do lat siedemdziesiątych to widzę dziadka jak stoi przy kuchennym stole i szykuje się do pracy. Otwiera swoją "kolejarską" skórzaną teczkę i pakuje do niej różne zawiniątka, zapewne kanapki przygotowane przez żonę i obowiązkowo termos z jakimś napojem. Dziadek pracował na PKP Leszno w systemie wielozmianowym. Często mówiło się: "dzisiaj dziadek ma nockę" Ludwik Hudzik przynajmniej przez jakiś czas dojeżdżał do pracy własnym motorem. 

Jak to się stało, że Ludwik Hudzik został pracownikiem Polskich Kolei Państwowych?

W latach 1956-1958 Ludwik Hudzik był pracownikiem Prezydium Gromadzkiej Rady Narodowej w Święciechowie. To bardzo ciekawy ale i burzliwy okres  w życiu dziadka Ludwika. Pełnił funkcję najpierw radnego Gromadzkiej Rady Narodowej w Niechłodzie aby szybko zostać wybranym jej przewodniczącym.  Ta "kariera polityczna" dziadka nie trwała długo bo już w styczniu 1958 roku rozpoczął pracę w Święciechowie w Gminnej Spółdzielni "Samopomoc Chłopska" na stanowisku referenta skupu odpadów wtórnych.  Nie sądzę aby ta praca przypadła mu do gustu. Od dawna rozglądał się za czymś bardziej odpowiednim dla siebie, zwłaszcza, że w 1956 roku ukończył z pozytywnym wynikiem klasę VII szkoły podstawowej w Zbarzewie. Nauka odbywała się eksternistycznie. Egzamin z programu nauczania klasy VII Ludwik Hudzik zdał w dniu 14 kwietnia 1956 roku przed Państwową Komisją Egzaminacyjną. Świadectwo ukończenia VII klasy z pewnością ułatwiło dziadkowi start w nowy etap życia zawodowego. 

 

Informacja dla Ludwika Hudzika o przyjęciu do służby w PKP Leszno. 1959 r.

15 września 1959 roku Ludwik Hudzik napisał podanie o przyjęcie do pracy w PKP Oddział Przewozów w Lesznie na stanowisko strażnika kolejowego. W piśmie z dnia 30 września 1959 roku naczelnik Oddziału Przewozów w Lesznie F. Siemiński polecił dziadkowi stawić się w miejscu pracy w dniu 1 października... a potem już poleciało....

Służba Ochrony Kolei ulegała w latach powojennych ciągłym zmianom organizacyjnym.  Zatrudniała ponad 40 tysięcy pracowników, ale wraz z upływem kolejnych lat  liczba pracowników ulegała systematycznemu zmniejszeniu. Jej podstawowymi zadaniami w okresie powojennym było:

  1. ochrona transportów wojskowych i zaopatrzeniowych,
  2. przejmowanie i ochrona mienia kolejowego i samych kolejarzy,
  3. zwalczanie elementu przestępczego.

W związku z tym, że strażnikiem kolejowym nie można było zostać bez specjalnego przeszkolenia Ludwik Hudzik 17 listopada 1959 roku został skierowany na kurs przeznaczony dla przyszłych funkcjonariuszy SK do Ośrodka Szkolenia Zawodowego we Wrocławiu. W dniu 18 grudnia 1959 roku dziadek zdał z powodzeniem egzamin  końcowy i został pełnoprawnym strażnikiem kolejowym. Egzamin obejmował takie przedmioty jak: geografia kolejowa, zagadnienia z prawa karno-cywilnego, mandaty karne, poruszanie się po terenie PKP, przepisy ppoż, nauka o broni. Od teraz Ludwik Hudzik przywdział mundur strażnika kolejowego, oznaczony dystynkcjami i pagonami podobnymi do tych obowiązujących w wojsku. Nic dziwnego. Była to bowiem formacja zmilitaryzowana, a jej funkcjonariusze posiadali broń osobistą. 

 

Stopnie SOK obowiązujące przed 1975 rokiem, od lewej kolejno: strażnik, starszy strażnik, przodownik

1 sierpnia 1961 roku Ludwik Hudzik awansował w hierarchii Służby Ochrony Kolei na starszego strażnika. Awans wiązał się z podniesieniem pensji a także utrzymaniem specjalnego dodatku do uposażenia z tytułu służby o szczególnych właściwościach.

Przeglądając dokumentację zawodową dziadka z tego okresu odnoszę wrażenie, że jego pracy towarzyszyło ciągłe uczestniczenie w różnego rodzaju szkoleniach i kursach. 

14 stycznia 1963 roku Ludwik Hudzik wyjechał na 3 tygodnie do Poznania. Stawił się w Ośrodku Szkolenia Zawodowego aby wziąć udział w kursie na przodownika służby SOK. Egzaminy końcowe zdał z łatwością w dniu 5 lutego 1963 roku na ogólną ocenę dobrą.  W tym miejscu pojawia się u mnie wątpliwość czy pomimo zdanego egzaminu Ludwik Hudzik awansował na przodownika SOK. Nie dysponuję dokumentem, który by jednoznacznie rozstrzygał tą kwestię. Nie ulega jednak wątpliwości, od 1 sierpnia 1963 roku Ludwik Hudzik rozstaje się z formacją Służby Ochrony Kolei na rzecz pracy na stanowisku magazyniera handlowego w Oddziale Ruchowo-Handlowym PKP w Lesznie. Odbył na tą okoliczność kolejny kurs w ramach służby przygotowawczej do pełnienia funkcji magazyniera od 1 lipca do 1 października 1963 roku. 

 

Protokół egzaminu na przodownika służby 5 luty 1963 r.
 

Ludwik Hudzik pracował w strukturach Polskich Kolei Państwowych w  Lesznie do 1982 roku, kiedy to na własną prośbę przeszedł na emeryturę. Jego ostatnim stanowiskiem pracy był ekspedytor I klasy na Stacji Leszno.