czwartek, 27 sierpnia 2015

Wspomnienia Anny Hudzik cz. 5 i ostatnia



Hudzików nie było stać aby organizować dzieciom wakacyjne wyjazdy. Poza tym każde miało swoje obowiązki związane z pomaganiem ojcu w gospodarstwie. Tym większa była radość, gdy któregoś dnia Ludwik Hudzik obiecał rodzinie,  że zabierze ją nad morze. Po latach okazało się, że dla Hudzików był to najdłuższy wspólny wyjazd. Ludwik postanowił odwiedzić swoją ciotkę Helenę Dużałową, która wyprowadziła się z Piotrowic na ziemie odzyskane gdzieś między Koszalinem a Sławnem.  Anna nagotowała na drogę jaj i wieczorem autobusem wszyscy pojechali do Leszna a stamtąd pociągiem do Koszalina. W domu została tylko najstarsza córka Maria. Ciotka Dużałowa mieszkała bodajże we wsi Dąbrowa, do której Hudzikowie jechali z Koszalina autobusem. Kierowca  autobusu wysadził podróżnych  na jakimś przystanku na żądanie i wskazał drogę. Zmęczeni po długiej nocnej podróży kontynuowali swoją podróż pieszo, aż wreszcie dotarli do wiejskich zagród. Ludwik, choć nigdy nie był u ciotki, znanym sobie tylko sposobem, szybko rozpoznał dom ciotki. Mimo zmęczenia humory wszystkim dopisywały.  Ludwik zapukał  do drzwi, podczas gdy Anna z dziećmi schowała się w sieni. Powitaniom nie było końca. Helena Dużała była wzruszona i szczęśliwa widząc przybyszów aż z dalekich Piotrowic.  Aby zaspokoić głód niespodziewanych gości, szybko nasmażyła kopę jaj, które wcześniej wszystkie dzieci żwawo zbierały gdzieś po krzakach wokół zabudowań. Następnego dnia Hudzikowie kontynuowali swoją podróż. Tym razem odwiedzili syna Heleny Mariana Dużałę, który mieszkał w Koszalinie. Było też i obiecane morze, nad które do miejscowości Mielno wszyscy pojechali mikrobusem. Bałtyk wywarł na przybyszach  niebywałe wrażenie. 

Anna z natury jest domatorem. W swoim życiu bardzo mało podróżowała ale każdy wyjazd pamięta ze szczegółami.  Pewnego razu pojechała na dwudniową wycieczkę zorganizowaną przez koło emerytów w Święciechowie. Dzięki tej wycieczce mogła zwiedzić między innymi Niepokalanów, Górę św. Anny oraz grób ks. Popiełuszki w Warszawie. Anna uczestniczyła też w drugiej pielgrzymce Jana Pawła II do Polski, w Poznaniu w 1983 r. Doskonale pamięta rodzinny wyjazd do Jeleniej Góry w 1992 roku, gdzie w murach nieistniejącej już Wyższej Oficerskiej Szkoły Radiotechnicznej, mogła uczestniczyć w promocji oficerskiej swojego pierwszego wnuka Pawła. Trzeba jednak stwierdzić, że wyjazd do dalekiej Jeleniej Góry trochę ja przerażał.  I tu w sukurs Annie przyszedł nieoceniony zięć Mieczysław, który bez ogródek zakomunikował jej, że osobiście przyjedzie po nią samochodem a jak nie będzie gotowa, to ją siłą wsadzi do pojazdu:) Anna nie mogła więc odmówić pod presją perswazji zięcia i zaproszenia wnuka. Była pod wielkim wrażeniem samej uroczystości jak i całej podróży. 

Ludwik Hudzik dbał aby z biegiem lat rodzinie żyło się coraz lepiej, wygodniej. Około 1958 roku w domu Hudzików jako pierwszym we wsi zapaliła się prawdziwa żarówka.  W ogrodzie Ludwik zainstalował elektrownie wiatrową, której konstrukcję podarował mu teść Czesław Bednarczyk. W skład elektrowni wchodził wysoki maszt ze śmigłem oraz prądnice prądu stałego na 24 V. Na strychu znajdowały się na akumulatory. Wiatr napędzał śmigło i uruchamiał prądnicę, która z kolei ładowała akumulatory. W bezwietrzne dni prąd czerpany był z akumulatorów. Elektryczność doprowadzono do Piotrowic dopiero w 1962r. Był to prawdziwy skok cywilizacyjny dla wszystkich mieszkańców. 
Więcej na ten temat tutaj.

Rodzina Wieszczeczyńskich jako pierwsza we wsi kupiła telewizor Neptun, który był na owe czasy prawdziwym cudem techniki. Cała wieś gromadziła się w domu Wieszczeczyńskich aby wspólnie oglądać program telewizyjny na czarno-białym szklanym ekranie. W niedługim czasie telewizor zawitał również w domu Hudzików. Później pojawiła się elektryczna pralka i lodówka. Jednak nie wszyscy byli chłonni nowości. Przyrodni brat Ludwika Feliks Zakręt,  nigdy nie kupił telewizora. Przez wiele lat, co wieczór przychodził do Hudzików oglądać dziennik telewizyjny a następnie film. Ludwik szukał różnych sposobów na zarobienie dodatkowych pieniędzy. Dorastająca piątka dzieci miała z każdym rokiem nowe potrzeby. Któregoś roku wydzierżawił 2 ha ziemi, na której zasiał len. Cała rodzina ciężko pracowała aby po walce z chwastami, ręcznie wyrywać kłącza lnu. Następnie len suszono,układano w snopki i  odstawiano do roszarni. Przez kilka lat Hudzikowie uprawiali też  miętę. 

W 1963 r. Anna Hudzik rozpoczęła pracę w przetwórni owocowo-warzywnej we Włoszakowicach. Do Włoszakowic wyjeżdżała rano o godz. 8,00 autobusem, a wracała ok. 16.30. Rano musiała jeszcze wydoić krowę, napaść inwentarz, przygotować dzieci do szkoły i ugotować domownikom obiad. W przetwórni pracowała przez trzy sezony. W 1966 r. podjęła robotę w szkole podstawowej w Piotrowicach jako sprzątaczka.  I tak przez kolejne 15 lat Anna dzieliła pracę zawodową z obowiązkami domowymi, wychowując piątkę dzieci i zajmując się gospodarstwem. Jak by tego było mało, przez pewien okres opiekowała się  dzieckiem młodej nauczycielki p. Fengler. Praca w szkole nie była łatwą. Oprócz sprzątania pomieszczeń klasowych w dwóch budynkach szkolnych, korytarzy, ubikacji, które były na zewnątrz szkoły do jej obowiązków należało także zadbanie o obejście szkoły. W każdą sobotę musiała  zagrabić duże boisko, drogę wzdłuż ogrodzenia szkoły, wyplewić z chwastów dwa klomby z kwiatami. Dzieci Anny często pomagały jej w tej pracy, nawet podczas wakacji, kiedy trzeba było myć okna i szorować podłogi.  Podczas zimy paliła również w piecach kaflowych. Gdy nastały naprawdę mroźne dni, jej dzień pracy rozpoczynał się już o 4 rano. Zabierała ze sobą trochę słomy, suche drewka, aby szybko rozpalić ogień w piecach szkoły. Nie dość, że pieniędzy z tej pracy było tyle co kot napłakał, to Anna aby mieć czym sprzątać i czym palić wynosiła z domu  ścierki, środki do czyszczenia. Miarka przebrała się w wakacje 1981 roku.  Anna miała wówczas 56 lat i daleko do emerytury. Któregoś dnia, podczas mycia okien spadła z krzesła i bardzo się potłukła.  Dyrekcja szkoły wyraziła swoje zdziwienie i daleko idące niezadowolenie z faktu, że Anna tuż przed rozpoczęciem nowego roku szkolnego "śmiała" skorzystać ze zwolnienia lekarskiego.  Trzeba w tym miejscu zaznaczyć, że Anna przez wszystkie lata pracy nigdy ze zwolnień lekarskich nie korzystała. 

Niewątpliwie olbrzymim przeżyciem dla Anny był  ślub najstarszej córki Marii. Nie tylko z tego powodu, że był to pierwszy ślub w rodzinie Hudzików, ale również dlatego, że Anna nie mogła być świadkiem składanej w kościele przysięgi małżeńskiej.  Maria pracowała jako pielęgniarka w szpitalu we Wolsztynie. Za męża wybrała sobie żołnierza zawodowego z jednostki w Babimoście. Był maj 1969 roku. W tym czasie wojskowym zabraniano chodzić do kościoła a tym bardziej brać śluby kościelne. Żołnierzy, którzy nie stosowali się do tych zakazów pozbawiano awansów, w skrajnych wypadkach wydalano ze służby.  W tej sytuacji młodzi postanowili posłużyć się podstępem. Zdecydowali, że ceremonia ślubu cywilnego odbędzie się w Wolsztynie, a ślub kościelny będzie miał miejsce w kościele parafialnym w Gołanicach. Tym samym sądzili, że delegacja kolegów z wojska i przełożonych Pana Młodego obecna będzie tylko w USC w Wolsztynie. Nie przypuszczali, że wojskowi zdecydują się jechać taki kawał drogi z Babimostu do Piotrowic /ok.80km/ po to tylko aby złożyć życzenia Młodym. Jakież było zdziwienie gospodarzy wesela i innych weselników, gdy na podwórko Hudzików w Piotrowicach nagle z impetem wjechał autobus pełen żołnierzy w odświętnych galowych mundurach z dowódcą Pana Młodego na czele! Anna była bardzo przejęta całą tą sytuacją. Miast cieszyć się zamążpójściem najstarszej córki, miała teraz na głowie kilkudziesięciu młodych mężczyzn zerkających łapczywie na weselne stoły.  Martwiła się czy starczy dla wszystkich jedzenia, bo jak tu nie poczęstować weselnymi wspaniałościami takich gości. Stres towarzyszył wszystkim. Wzmógł się przed godz. 15.00 bo właśnie o godz. 15.00 w gołanickim kościele czekał na Młodych ksiądz proboszcz Czesław Kaczmarek. Tymczasem niezwykli goście ani myśleli o powrocie do jednostki! Wiejska zabawa przypadła im wyraźnie do gustu.  Ksiądz zaczął się już niecierpliwić, kiedy na plebanię wbiegł brat Panny Młodej, błagając księdza proboszcza o zmianę godziny ślubu.  Na szczęście ksiądz Czesław Kaczmarek doskonale rozumiał w jakiej sytuacji znaleźli się Hudzikowie i wyraził zgodę na opóźnienie godziny ślubu. Wkrótce, ku zadowoleniu Ludwika i Anny  wojskowi na rozkaz swojego dowódcy jak jeden mąż wstali od stołu i odjechali w stronę Babimostu. Dopiero wówczas młodzi ze świadkami pojechali samochodem marki Warszawa do Gołanic i bez przeszkód zawarli ślub kościelny. Dalej wszystko potoczyło się już bez niespodzianek. Wesele odbywało się w pięknej majowej oprawie przy kwitnących drzewkach owocowych i zielonej wokół trawie.

Wesele odbywało się w pięknej majowej oprawie przy kwitnących drzewkach owocowych

Wszystkie następne przyjęcia weselne córek Hudzikowie wyprawiali w domu, natomiast wesele syna miało miejsce w szkole. Organizacja ślubów, oprócz kosztów, wymagała przede wszystkim dość dużego zaangażowania wszystkich członków rodziny a nawet sąsiadów oraz przemyślanej logistyki. Z domu trzeba było wynieść wszystkie meble, zorganizować dodatkowe stoły i krzesła, które należało ustawić w przemyślany sposób, aby było jeszcze miejsce na orkiestrę i tańce. Zwykle na dwa dni przed weselem do domu przychodziła kucharka, która przygotowywała wszystkie posiłki oraz rzeźnik, który zabijał świnie i robił wyroby mięsne. W domu też mieszano i rozlewano w butelki gorzałkę. Wszystkie weseliska były udane. 

Mijały kolejne lata a rodzina zamiast się kurczyć, rosła w siłę. Na świat przyszły pierwsze wnuki Anny i Ludwika. Ponieważ Hudzikowie niewiele mogli zaoferować dzieciom na ich nowej drodze życia, Anna starała się na bieżąco im pomagać i dzielić się tym, co miała.  Wszystkie dzieci wyposażyła w pierzyny i poduszki. Dzieliła się mięsem i wyrobami z zabitej świni, masłem, mlekiem i warzywami. Cieszyła się, że może gościć wszystkich w domu i zapewnić jedzenie. Z czasem jak wnuki podrosły, były częstymi gośćmi u dziadków w Piotrowicach. Szczególny charakter miały wszystkie święta, które wspólnie obchodzono w Piotrowicach. Na Boże Narodzenie obowiązkowo był Gwiazdor i prezenty, w domu słychać było śpiew kolęd. Gdy dopisała pogoda Ludwik organizował wnukom prawdziwy wiejski kulig  a w Wielkanoc nie oszczędzał nikogo w lany poniedziałek. Co roku cała rodzina gromadziła się w Piotrowicach aby wziąć udział w akcji „wykopki”. Podczas wakacji na podwórku Ludwika i Anny aż roiło się od dzieci, które jak to dzieci, krzyczały śmiały się i rozrabiały. Dzięki temu sąsiedzi zawsze w porę dowiadywali się kiedy rozpoczęły się wakacje, a kiedy kończyły :). Obecność wnuków na hudzikowym podwórku zmuszała miejscowe koty do wyprowadzki. Wracały dopiero po wakacjach... Więcej na ten temat tutaj

1 października 1988 r. nagle na zawał serca zmarł Ludwik Hudzik. Dla całej naszej rodziny było to traumatyczne przeżycie. Życie jednak toczyło się dalej więc trzeba było wziąć się w garść i rozwiązywać piętrzące się z dnia na dzień problemy. Ponieważ była  jesień, w pierwszej kolejności należało zebrać resztę płodów rolnych (buraki, marchew). Z czasem Anna sprzedała krowę i wtedy uświadomiła sobie, że nic ją już  nie trzyma w Piotrowicach. Szybko przyszła wiosna i ktoś musiał zająć się uprawą roli. Anna zostawiła gospodarowanie synowi a sama wyjechała do miasta aby zamieszkać z córką Weroniką.
 
Swoją decyzją o przeprowadzeniu się do miasta Anna złamała rozpowszechniany pogląd, że starych drzew się nie przesadza. Owszem, na początku miastowego życia miała trochę problemów z zaaklimatyzowaniem się do nowych warunków, ale nigdy nie żałowała podjętej decyzji. Po raz pierwszy w życiu nie musiała myśleć o paleniu zimą w piecu. Nie potrafiła się nudzić, zawsze znalazła sobie zajęcie, sprzątała, prała, hodowała kwiatki na balkonie i na klatce schodowej. Najbardziej jednak była zadowolona z bliskości dostępu do kościoła. Mieszkając w Piotrowicach do parafialnego kościoła w Gołanicach miała ok. 4 km idąc drogą przez las. Pomimo to, zawsze starała się uczestniczyć w nabożeństwach. Na mszę i inne uroczystości religijne jeździła rowerem zabierając ze sobą dzieci. Jedno wiozła na rurze, drugie w koszyczku, a jeszcze jedno na tragarzu. O tym jak przedkładała nawet własne zdrowie nad sprawy boskie niech świadczy następujące zdarzenie. Będąc w ostatnim miesiącu ciąży odważyła się pojechać w styczniu rowerem na pożegnalną mszę swojego proboszcza. W tym czasie proboszczem Gołanic i Krzycka był ksiądz Balcerek. Akurat gdy Anna dojeżdżała do cmentarza, spotkała proboszcza idącego pieszo z Krzycka Małego. Ksiądz widząc ją bardzo się zdziwił i zaniepokoił. Kilka dni od tego zdarzenia Anna urodziła kolejną córkę. Anna uważa, że  to właśnie głęboka wiara w Boga pomogła jej przetrwać wszystkie trudne okresy w jej życiu. Do dzisiaj w radiu słucha mszy św., codziennie odmawia różaniec, modli się nie tylko za siebie ale i za dzieci, wnuki, prawnuki.
 
Na zakończenie sformułuje  receptę Anny na jej długoletnie życie :

                  „Dużo pracować, mało jeść i modlić się„
  
Na podstawie wspomnień Anny Hudzik, spisanych ręką córki Weroniki Hudzik. Leszno 2015.
Anna Hudzik zmarła 18 września 2017 roku w Lesznie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz