sobota, 11 stycznia 2014

Wojskowe buty i kolby karabinów.

Latem 1939 roku Polacy w napięciu obserwowali rozwój wypadków na arenie międzynarodowej. Choć wojna wisiała na włosku, a prasa nie pisała o niczym innym jak tylko o tym w jaki sposób zachowywać się podczas nalotów - Polacy normalnie pracowali, a ci co mogli korzystali  z wakacji. Jednak coś takiego wisiało w powietrzu, co nie pozwalało mieszkańcom Dłużyny i okolicznych wiosek mieć nadzieję, że do wojny z Niemcami nie dojdzie. Zaczęło się wcześnie bo już 19 maja 1939 roku.  Nagle późnym popołudniem niebo przykryły ciężkie ołowiane chmury. Zrobiło się ciemno i już po chwili z tych kłębiących się nad głowami groźnych chmur z wolna zaczęły opadać wielkie krople deszczu. Spadały najpierw powoli, tu i ówdzie, bez pośpiechu, mocząc głowy uciekających do swych domów mieszkańców. Wzmógł się zachodni wiatr. Na północnej stronie nieba  ktoś dostrzegł pierwszą w tym roku błyskawicę. Zanosiło się na coś naprawdę dużego. Nagle pogoda dała odetchnąć. na parę minut zrobiło się jakby ciszej i jaśniej, wiatr ustał. Lecz po chwili wiatr ponownie pokazał na co go stać. Zaczęło lać. Niebo rozwarło swoje czeluści, z których lunęła ściana deszczu. A po niej to co przeszło do historii - GRAD. Opad gradu wielkości piłeczek do ping ponga zniszczył niemal wszystkie zasiewy mieszkańców Włoszakowic, Bukówca Górnego, Dłużyny i innych pobliskich wiosek. Powybijał setki szyb, uszkodził dziesiątki dachów. To była prawdziwa klęska żywiołowa. Jeszcze przez wiele dni mieszkańcy szacowali straty i łatali dziury w dachach. Nie wszyscy mogli liczyć na odszkodowania. Wielu więc popadło w biedę. Innym razem wieczorem po północno-zachodniej stronie nieba można było dostrzec niezwykłe o tej porze roku zjawisko podobne do zorzy polarnej. Całe niebo jakby płonęło w barwach czerwieni. Widok był niesamowity ale zarazem przerażający. Te wszystkie nagłe - jak w przypadku gradu i niecodzienne jak w przypadku zorzy zjawiska w przyrodzie powodowały, że co bardziej przesądni nie mieli złudzeń: wkrótce nadciągnie wojenna zawierucha. 
 
O gradobiciu w okolicach Włoszakowic donosił Kurier Warszawski nr 150 z dnia 6 czerwca 1939 r.
 
Mieszkaniec Bukówca Górnego Stanisław Malepszak tak opisywał nastanie 1 września 1939 roku w regionie: 
 
"...Dnia 1 września około godz. 5.00 dowódca stojącego w Morownicy 2 szwadronu wezwany został do telefonu. To komisariat straży granicznej we Włoszakowicach meldował, że niemiecka piechota o sile około kompanii przekroczyła granicę i posuwa się w kierunku wsi. Podobna sytuacja miała także miejsce w w Kaszczorze. Po godzinie z obydwóch komisariatów nadeszły kolejne meldunki, że nieprzyjaciel został wyparty za pas graniczny. Pierwszy kontakt bojowy miał nastąpić w okolicach Brenna. W tym czasie Niemcy ostrzeliwali Leszno z armat ustawionych koło Góry. ..."
 
W pierwszych dniach wrześniach trwały walki przygraniczne. Polskim oddziałom zdarzało się nawet wygrywać potyczki z Niemcami i wypierać ich za granicę. Tak było w przypadku ppor. Stryja, który prowadząc działania rozpoznawcze w okolicach Niechłodu przekroczył granicę państwową i wszedł ze swoim pododdziałem na terytorium Niemiec.  3 września polskie oddziały Straży Granicznej wysadziły most we Włoszakowicach. Wycofując się z miasteczka palili po drodze stogi siana i zboża aby tylko utrudnić Niemcom marsz w głąb Polski. 
 
Do Dłużyny Niemcy wkroczyli ok 10 września 1939 roku. Rozpoczął się trwający 5 lat okres okupacji.  Mój pradziadek Czesław Bednarczyk był wówczas sołtysem wsi. Pewnie to on jako pierwszy niósł mieszkańcom hiobową wieść o wybuchu wojny. Z przekazów rodzinnych wiem, że wspólnie ze starszymi braćmi postanowił udać się do Kościana, gdzie stacjonowała najbliższa jednostka wojskowa. Istnieje przypuszczenie, że być może wraz z braćmi na ostatnią chwilę chciał zaciągnąć się do armii. To jednak  wydaje mi się mało prawdopodobne. Przede wszystkim dlatego, że miał już ukończone 50 lat więc wiek dyskwalifikował go jako żołnierza. W Kościanie panował chaos więc Czesław i jego bracia szybko wrócili do swoich domów.  Wydaje mi się, że Czesław Bednarczyk pojechał do Kościana aby po pierwsze dowiedzieć się jaka jest sytuacja i czego może za chwilę spodziewa się w Dłużynie a po drugie chciał zdobyć trochę żywności, zrobić ostatnie zakupy.  I to mu się chyba udało bo, nie wrócił do wsi z pustymi rękoma. Przywiózł ze sobą kilka worków cukru, które rozdzielił wśród mieszkańców Dłużyny. 

Z początkiem wojny Niemcy przysłali do Dłużyny kogoś w rodzaju nadzorcy. Był to Niemiecki urzędnik z Berlina. Zamieszkał na plebani. Zorganizował we wsi spotkanie z mieszkańcami, podczas którego z pośród  gospodarzy znających język niemiecki wybrał sobie kogoś w rodzaju "pomocnika". Został nim Czesław Bednarczyk. Jego rola polegała na przekazywaniu poleceń niemieckiego nadzorcy mieszkającym we wsi Polakom oraz czuwanie nad normalnym funkcjonowaniem tej społeczności w okresie okupacji. "Współpraca" między nim a moim Dziadkiem układała się poprawnie, aż do grudnia 1940 roku.

Była 6 rano. Na dworze panował mróz, leżał śnieg. Czesław Bednarczyk z żoną Marianną z Kędziorów już dawno nie spali. Marianna przygotowywała śniadanie dla dzieci. Pomagały jej córki: 14 letnia Anna oraz Maria. Czesława zaniepokoił skowyt psów i harmider dobiegający zza okna. Wydawało mu się że słyszy warkot silników oraz krzyki. Chciał włożyć kożuch wiszący jak zawsze w sieni i wyjść na podwórze aby zorientować się co się dzieje. Nie zdążył. W tej chwili wszyscy usłyszeli kroki ciężkich wojskowych butów na schodach wejściowych do domu. Po chwili krzykom "Loss, loss!" towarzyszyło walenie kolbą karabinu w drzwi. Czesław już wiedział co to byli za "goście". Łudził się przez cały 1940 rok, że do tego nie dojdzie. Łudził się. Lecz był przygotowany, tak jak wielu Polaków, którym groziła wywózka. Marna to pociecha. Wybita szyba w oknie uświadomiła mieszkańcom domu moich Dziadków, że nie mogą dużej zwlekać. Po 4 minutach wszyscy stali na drodze.

Niemieccy osadnicy zajmują polskie domy. Źródło: Wikipedia

Mijały kolejne minuty, podczas których na drodze przybywało wysiedlanych mieszkańców Dłużyny. Wśród panującego płaczu kobiet i dzieci, mężczyźni zadawali sobie pytanie jaki los ich teraz spotka? Gdzie przyjdzie im spędzić następne lata wojny? W Polsce a może w Niemczech? Może w Generalnej Guberni? Gdzie ich wywiozą? Niemcy byli dobrze przygotowani do tej akcji. Widać, że wraz z upływającymi miesiącami wojny, nabierali doświadczenia w eksterminacji polskiej ludności. Wkrótce podjechały samochody ciężarowe.

Los okazał się łaskawy dla rodziny Bednarczyków. Zostali przesiedleni do odległej o 12 km Zaborówca, gdzie pracowali i mieszkali do końca wojny.
 
Mieszkańców wsi powiatu leszczyńskiego zaczęto wysiedlać już w 1939 roku. W gminie Lipno wysiedlenia dotknęły rolników i ich rodzin między innymi w Radomicku, gdzie mieszkała bliska rodzina Czesława Bednarczyka. W gminie Święciechowa wysiedlono mieszkańców takich wsi jak Długie Stare, Lasocice i Przybyszewo. Wysiedlane rodziny kierowano do pracy w powiecie w gospodarstwach zajętych przez Niemców. Co ciekawe wysiedlenia szczęśliwie uniknęła rodzina Hudzików z Piotrowic.

 
Opracowałem na podstawie:
1. Wspomnień Telesfora Bednarczyka
2. "Dzieje parafii pw. św Jakuba Większego w Dłużynie do 2000 roku" - autor Kinga Klecha-Włodarczak. 
3. "Wysiedlenia ludności polskiej z okupowanych ziem polskich włączonych do III Rzeszy w latach 1939-1945" autor Maria Wardzyńska 
4. Kurier Warszawski nr 150 z dnia 6 czerwca 1939 roku.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz