Lato 1939 roku było szczególne. Polacy w napięciu obserwowali rozwój wypadków na arenie
międzynarodowej. Choć wojna wisiała na włosku, a prasa nie pisała o
niczym innym jak tylko o tym w jaki sposób zachowywać się podczas
nalotów - Polacy normalnie pracowali, a ci co mogli korzystali z
wakacji.
Jednak coś takiego wisiało w powietrzu, co nie pozwalało
mieszkańcom Dłużyny i okolicznych wiosek mieć nadzieję, że do wojny z
Niemcami nie dojdzie. Zaczęło się wcześnie bo już 19 maja 1939 roku.
Nagle późnym popołudniem niebo przykryły ciężkie ołowiane chmury. Zapanował półmrok a już po chwili z tych kłębiących się nad głowami
groźnych chmur zaczęły uwalniać się wielkie krople deszczu. Spadały
najpierw powoli, tu i ówdzie, bez pośpiechu, mocząc głowy uciekających
do swych domów mieszkańców. Wzmógł się zachodni wiatr. Na północnej
stronie nieba ktoś dostrzegł pierwszą w tym roku błyskawicę. Zanosiło
się na coś naprawdę dużego, gdy nagle
zrobiło się jakby ciszej i jaśniej, wiatr ustał. Lecz po chwili aura
ponownie pokazała na co ją stać. Zaczęło lać. Niebo rozwarło swoje
czeluści, z których lunęła ściana deszczu. A po niej to, co przeszło do
historii - GRAD. Opad gradu wielkości piłeczek do ping ponga zniszczył
niemal wszystkie zasiewy mieszkańców Włoszakowic, Bukówca Górnego,
Dłużyny i innych pobliskich wiosek. Powybijał setki szyb, uszkodził
dziesiątki dachów. To była prawdziwa klęska żywiołowa. Jeszcze przez
wiele dni mieszkańcy szacowali straty i łatali dziury w dachach. Nie
wszyscy mogli liczyć na odszkodowania. Wielu więc popadło w biedę. Innym
razem wieczorem po północno-zachodniej stronie nieba można było
dostrzec niezwykłe o tej porze roku zjawisko podobne do zorzy polarnej.
Całe niebo jakby płonęło w barwach czerwieni. Widok był niesamowity ale
zarazem przerażający. Te wszystkie nagłe - jak w przypadku gradu i
niecodzienne jak w przypadku zorzy zjawiska w przyrodzie powodowały, że
co bardziej przesądni nie mieli złudzeń: wkrótce nadciągnie wojenna
zawierucha.
W sierpniu 1939 roku w Dłużynie miało miejsce jeszcze jedno dziwne wydarzenie, które utkwiło w pamięci Telesfora Bednarczyka do końca jego życia (zm. w 2018 r.). Wspominał, że któregoś upalnego dnia nad wsią przeleciał niemiecki samolot. Dla mieszkańców było to samo w sobie rzadkie widowisko. Jakież było ich zaskoczenie gdy nagle zorientowali się, że z samolotu nad pobliskimi polami wyskoczył skoczek spadochronowy. Według relacji 10 letniego chłopca jakim był w owym czasie Telesfor Bednarczyk, mieszkańcy Dłużyny wyposażeni w widły, siekiery, noże, kosy i inne ostre narzędzia pobiegli za wieś aby złapać niemieckiego skoczka, który w ich przekonaniu musiał być dywersantem wrogiego państwa. Wiele godzin szukano śladów niemieckiego spadochroniarza ale bezskutecznie. Następnego dnia wznowiono poszukiwania tego szpiega. Na miejscu pojawili się funkcjonariusze policji państwowej. Wreszcie po wielu godzinach poszukiwań ktoś z mieszkańców Dłużyny natknął się na zakopany w piasku spadochron. Miejscowe kobiety podzieliły się między sobą znakomitej jakości materiałem, z którego był zrobiony. Spadochroniarza nie odnaleziono. Minęło kilka, kilkanaście dni i do domu Bednarczyków, późnym wieczorem zapukał jakiś mężczyzna. Poprosił Czesława Bednarczyka o nocleg. Nie wymagał wygód, zapewnił że wystarczy mu mały kąt w stodole. Obiecał, że jego wizyta nie potrwa więcej jak 3 dni. Czesław Bednarczyk udostępnił nieznajomemu miejsce w swojej stodole. Rano mężczyzna pojawił się w domu Bednarczyków na śniadaniu. Większość dnia spędzał w stodole. Podczas drugiej nocy żona Czesława Marianna zwróciła uwagę mężowi, że niepokoi ją, że ich gość dużo pali papierosów, co może przyczynić się do zaproszenia ognia w stodole. Czesław Bednarczyk przyznał rację żonie, wyszedł z domu i skierował się do wejścia do stodoły. Przyłożył ucho do wrót budynku i usłyszał dochodzący zza nich odgłos rozmowy. Zdziwiło go to ponieważ ich gość był w środku sam. Do uszu Czesława dochodził jeszcze jeden odgłos, który podobny był do "pikania" coś w rodzaju "ta, ta,ta, ti, ti ta, ta...." Czyżby to był odgłos radiostacji? Rano tajemniczego gościa już nie było w stodole. Odszedł nie pożegnawszy się ze swoimi gospodarzami.
Na dwa dni przed 1 września 1939 roku wokoło
wsi Dłużyna paliły się
stogi. Palili je Polacy aby utrudnić Niemcom poruszanie się w głąb Polski. Powszechnie gromadzono
jedzenie i chowano je, pakując w co się tylko dało. Gospodynie z Dłużyny
wkładały cukier w duże dzbany, które następnie zakopywały w ziemi. Maria Bednarczyk
również schowała mąkę i zboże a cukier umieściła w świniarni za korytem.
Dzień 1
września 1939 r. córka Bednarczyków Anna zapamiętała bardzo dobrze. Wspominała, przeraźliwie bijące dzwony kościelne. Mieszkańcy wsi dowiedzieli się z radia, że Niemcy wkroczyli do
Polski. Ludzie się
modlili i płakali. Większość mężczyzn już wcześniej została powołana do
wojska.
Do Dłużyny Niemcy wkroczyli ok. 10
września 1939 roku. Rozpoczął się trwający 5 lat okres okupacji. Czesław Bednarczyk był wówczas sołtysem wsi. Pewnie to on
jako pierwszy niósł mieszkańcom hiobową wieść o wybuchu wojny. Z
przekazów rodzinnych wiem, że w tych pierwszych dniach wojny Czesław Bednarczyk zebrał wszystkich domowników,
pobłogosławił i z małym tobołkiem na rowerze wyruszył w kierunku
Kościana aby dowiedzieć się czegoś więcej na temat sytuacji w Polsce oraz zrobić zapasy żywności na kolejne dni.
Niemcy po zajęciu Dłużyny wprowadzili na "urząd" kogoś w rodzaju nadzorcy.
Był to Niemiecki urzędnik z Berlina. Zamieszkał na plebani.
Zorganizował we wsi spotkanie z mieszkańcami, podczas którego wyznaczył Czesława Bednarczyka, do
przekazywania miejscowym jego poleceń.
Wkrótce nastąpiły wysiedlenia podczas których mieszkańcy Dłużyny mieli pół godziny na
spakowanie się i zebranie się na placu przed kościołem.
Samochodami ciężarowymi wywożono ich do Leszna, a tam niemiecka komisja
rozdzielała poszczególne rodziny na roboty do
Niemiec, do obozu przejściowego w Łodzi lub do gospodarstw w
pobliskich
wsiach. Pierwsza tura wysiedleń ominęła rodzinę Bednarczyków.
Nastał 27 listopada 1940 roku.
Była 6 rano. Na dworze panował mróz, leżał śnieg. Czesław Bednarczyk z żoną Marianną z Kędziorów już dawno nie spali. Marianna przygotowywała śniadanie dla dzieci. Pomagały jej córki: 14 letnia Anna oraz Maria. Czesława zaniepokoił skowyt psów i harmider dobiegający zza okna. Wydawało mu się że słyszy warkot silników oraz krzyki. Chciał włożyć kożuch wiszący jak zawsze w sieni i wyjść na podwórze aby zorientować się co się dzieje. Nie zdążył. W tej chwili wszyscy usłyszeli kroki ciężkich wojskowych butów na schodach wejściowych do domu. Po chwili krzykom "Loss, loss!" towarzyszyło walenie kolbą karabinu w drzwi. Czesław już wiedział co to byli za "goście". Łudził się przez cały 1940 rok, że do tego nie dojdzie. Łudził się. Lecz był przygotowany, tak jak wielu Polaków, którym groziła wywózka. Marna to pociecha. Wybita szyba w oknie uświadomiła mieszkańcom domu moich Dziadków, że nie mogą dużej zwlekać. Po 4 minutach wszyscy stali na drodze.
Telesfor Bednarczyk ok. 1968 r. (1929-2018) |
Do miejsca wysiedlenia
w Zaborówcu rodzina Bednarczyków jechała na wozach ciągniętych przez
konie. Na wozie siedzieli Czesław Bednarczyk z żoną Marią, ich dzieci: Edward, Jan,
Telesfor,
Czesław oraz Marianna. Stefania poszła do Szadych a Władysława pozostała w Dłużynie jako przymusowa pracownica tutejszego majątku.
Zarządzał tym majątkiem Niemiec Heinrich Petzold. Siostra Marta była we
Włoszakowicach a Józef
walczył z Niemcami gdzieś na froncie. Moja Babcia Anna Hudzik z d. Bednarczyk pracowała w gospodarstwie Niemca Klupsch w Święciechowie. Gdy przyjechali do Zaborówca Niemcy zgromadzili 7 przesiedlonych tam rodzin na tzw "placu piaskowym" w centrum wsi. Nazwa tego miejsca związana jest z zalegającym tam w dużej ilości piaskiem. Rodzine Bednarczyków przydzielono do gospodarstwa znajdującego się po prawej stronie szosy Włoszakowice - Zaborówiec, mniej więcej na wysokości dzisiejszego Domu Rekolekcyjnego. Gospodarstwo składało się z domu mieszkalnego oraz zabudowań gospodarczych. Dom był przedzielony parkanem na pół, tworząc coś w rodzaju bliźniaka. Płot po jakimś czasie rozebrano. Na środku podwórka była studnia, z której przelewała się woda i płynęła szerokim strumieniem do ogrodu za domem. Tak naprawdę było to ujarzmione cembrzyskiem źródło, których wiele znajduje się w tej okolicy. Wkrótce do tego samego gospodarstwa dołączyły 2 siostry Czesława Bednarczyka wysiedlone z Radomicka.
Dlaczego rodzina Czesława Bednarczyka została wysiedlona akurat do Zaborówca a nie do któregoś z miejsc w Generalnej Guberni? Trudno odpowiedzieć na to pytanie. Jedna z wersji mówi, że gospodarstwem Bednarczyków w Dłużynie interesował się pewien Niemiec, mieszkaniec Zaborówca. Przyjeżdżał do Dłużyny, rozmawiał z Czesławem i wypytywał go o szczegóły dotyczące budynków i inwentarza. Ewidentnie upodobał sobie gospodarstwo Bednarczyków i chyba dopiął swego ponieważ podobno to na jego stare i w złym stanie gospodarstwo w Zaborówcu przesiedlono Bednarczyków z Dłużyny. Kim był ów Niemiec? Nie wiadomo. Według innej wersji, rodzinie Bednarczyków przydzielono gospodarstwo należące do Piotra Szady, mieszkańca Zaborówca, który w dniu 9 listopada 1940 roku został wysiedlony wraz z rodziną gdzieś do Generalnej Guberni. Piotr Szady (1899-1976) pochodził z Bukówca Górnego. Po ślubie z Anastazją z d. Malepszak zamieszkał w Zaborówcu. Brał udział w Powstaniu Wielkopolskim. Po wojnie przez 10 lat pełnił funkcję sołtysa Zaborówca.
Do Zaborówca Niemcy wysiedlili czworo nieletnich dzieci Czesława i Marianny. Byli to Edward -14 lat, Henryk - 12 lat, Telesfor - 11 lat i Czesław - 6 lat. W świetle pozyskanych ostatnio dokumentów z Archiwum Akt Nowych w Warszawie dowiedziałem się ciekawych informacji o losach Henryka i Telesfora w tamtym trudnym okresie ich młodego życia. Obaj bracia przez pierwsze dwa lata od wysiedlenia mieszkali w jednym domu z rodzicami w Zaborówcu. Niemcy upomnieli się o nich wraz z początkiem 1942 roku. Od 1 stycznia 1942 roku niespełna 14 letni Henryk został skierowany do Dłużyny do przymusowej pracy w charakterze parobka w dawnym majątku, obecnie zarządzanym przez Niemców. 13 letni Telesfor został przeniesiony do 10 hektarowego gospodarstwa w Zaborówcu, które przed wojną należało do księdza Czaplińskiego. Teraz zarządzał nim Niemiec Herbert Bethke (czyt. Betke). Człowiek ten był znany z okrutnego stosunku do Polaków. Ubierał się w mundur SA (SA: niem. Sturmabteilung (oddziały szturmowe). Paramilitarne skrzydło NSDAP rekrutujące członków wśród robotników i bezrobotnych weteranów I wojny światowej. SA znane było z przemocy i bandyctwa zwłaszcza w latach 20 XX w w Niemczech) Herbert Bethke bił pracowników i nie oszczędzał dzieci, ciężko pracujących po 12 godzin na zarządzanym przez niego gospodarstwie. O jego okrucieństwie niech świadczy fakt, (idąc za wspomnieniami Telesfora) że jeden z jego kolegów, współtowarzysz niewolniczej pracy, nie wytrzymał takiego napięcia i upozorował swoją śmierć pod lodem zamarzniętego stawu.
5 lutego 1945 roku Niemieccy gospodarze z Zaborówca w obawie przed śmiercią z rąk zbliżających się Rosjan zaczęli w popłochu uciekać z Zaborówca w stronę Niemiec. Herbert Bethke rozkazał Telesforowi naprząść konia i oporządzić wóz, na którym załadował co cenniejszy dobytek (z pewnością ten, który kiedyś należał do rodziny księdza Czaplińskiego). Telesfor jako woźnica wiózł swoich oprawców na zachód, byle dalej od zbliżających się Rosjan. Konwój uciekających z Zaborówca Niemieckich gospodarzy zatrzymał się na noc w lesie. Niemcy zabrali woźnicom wszystkie dokumenty licząc na to, że bez nich Polacy nie uciekną. Telesfor jednak nie zważał na to i korzystając z osłony nocy, pozbawiony wszystkich dokumentów uciekł jak sądzę, do Zaborówca, do rodziców.
Fragment relacji Telesfora Bednarczyka z okresu wysiedlenia z Dłużyny do Zaborówca. Źródło: Archiwum Akt Nowych Warszawa. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz