Hudzików nie było stać aby
organizować dzieciom wakacyjne wyjazdy. Poza tym każde miało swoje obowiązki
związane z pomaganiem ojcu w gospodarstwie. Tym większa była radość, gdy
któregoś dnia Ludwik Hudzik obiecał rodzinie, że zabierze ją nad morze.
Po latach okazało się, że dla Hudzików był to najdłuższy wspólny wyjazd. Ludwik
postanowił odwiedzić swoją ciotkę Helenę Dużałową, która wyprowadziła się z Piotrowic
na ziemie odzyskane gdzieś między Koszalinem a Sławnem. Anna nagotowała
na drogę jaj i wieczorem autobusem wszyscy pojechali do Leszna a stamtąd
pociągiem do Koszalina. W domu została tylko najstarsza córka Maria. Ciotka
Dużałowa mieszkała bodajże we wsi Dąbrowa, do której Hudzikowie jechali z
Koszalina autobusem. Kierowca autobusu wysadził
podróżnych na jakimś przystanku na żądanie i wskazał drogę. Zmęczeni po
długiej nocnej podróży kontynuowali swoją podróż pieszo, aż wreszcie dotarli do
wiejskich zagród. Ludwik, choć nigdy nie był u ciotki, znanym sobie tylko
sposobem, szybko rozpoznał dom ciotki. Mimo zmęczenia humory wszystkim
dopisywały. Ludwik zapukał do drzwi, podczas gdy Anna z dziećmi
schowała się w sieni. Powitaniom nie było końca. Helena Dużała była wzruszona i
szczęśliwa widząc przybyszów aż z dalekich Piotrowic. Aby zaspokoić głód
niespodziewanych gości, szybko nasmażyła kopę jaj, które wcześniej wszystkie
dzieci żwawo zbierały gdzieś po krzakach wokół zabudowań. Następnego dnia
Hudzikowie kontynuowali swoją podróż. Tym razem odwiedzili syna Heleny Mariana
Dużałę, który mieszkał w Koszalinie. Było też i obiecane morze, nad które do
miejscowości Mielno wszyscy pojechali mikrobusem. Bałtyk wywarł na
przybyszach niebywałe wrażenie.
Anna z natury jest domatorem. W
swoim życiu bardzo mało podróżowała ale każdy wyjazd pamięta ze
szczegółami. Pewnego razu pojechała na dwudniową wycieczkę
zorganizowaną
przez koło emerytów w Święciechowie. Dzięki tej wycieczce mogła zwiedzić
między
innymi Niepokalanów, Górę św. Anny oraz grób ks. Popiełuszki w
Warszawie. Anna
uczestniczyła też w drugiej pielgrzymce Jana Pawła II do Polski, w
Poznaniu w
1983 r. Doskonale pamięta rodzinny wyjazd do Jeleniej Góry w 1992 roku,
gdzie w
murach nieistniejącej już Wyższej Oficerskiej Szkoły Radiotechnicznej,
mogła
uczestniczyć w promocji oficerskiej swojego pierwszego wnuka Pawła.
Trzeba jednak stwierdzić, że wyjazd do dalekiej Jeleniej Góry trochę ja
przerażał. I tu w sukurs Annie przyszedł nieoceniony zięć Mieczysław,
który bez ogródek zakomunikował jej, że osobiście przyjedzie po nią
samochodem
a jak nie będzie gotowa, to ją siłą wsadzi do pojazdu:) Anna nie mogła
więc
odmówić pod presją perswazji zięcia i zaproszenia wnuka. Była pod
wielkim wrażeniem
samej uroczystości jak i całej podróży.
Ludwik Hudzik dbał aby z biegiem
lat rodzinie żyło się coraz lepiej, wygodniej. Około 1958 roku w domu Hudzików
jako pierwszym we wsi zapaliła się prawdziwa żarówka. W ogrodzie Ludwik
zainstalował elektrownie wiatrową, której konstrukcję podarował mu teść Czesław
Bednarczyk. W skład elektrowni wchodził wysoki maszt ze śmigłem oraz prądnice
prądu stałego na 24 V. Na strychu znajdowały się na akumulatory. Wiatr napędzał
śmigło i uruchamiał prądnicę, która z kolei ładowała akumulatory. W bezwietrzne
dni prąd czerpany był z akumulatorów. Elektryczność doprowadzono do Piotrowic
dopiero w 1962r. Był to prawdziwy skok cywilizacyjny dla wszystkich
mieszkańców.
Więcej na ten temat tutaj.
Rodzina Wieszczeczyńskich jako
pierwsza we wsi kupiła telewizor Neptun, który był na owe czasy prawdziwym
cudem techniki. Cała wieś gromadziła się w domu Wieszczeczyńskich aby wspólnie
oglądać program telewizyjny na czarno-białym szklanym ekranie. W niedługim
czasie telewizor zawitał również w domu Hudzików. Później pojawiła się
elektryczna pralka i lodówka. Jednak nie wszyscy byli chłonni nowości.
Przyrodni brat Ludwika Feliks Zakręt, nigdy nie kupił telewizora. Przez
wiele lat, co wieczór przychodził do Hudzików oglądać dziennik telewizyjny a
następnie film. Ludwik szukał różnych sposobów
na zarobienie dodatkowych pieniędzy. Dorastająca piątka dzieci miała z każdym
rokiem nowe potrzeby. Któregoś roku wydzierżawił 2 ha ziemi, na której zasiał
len. Cała rodzina ciężko pracowała aby po walce z chwastami, ręcznie wyrywać
kłącza lnu. Następnie len suszono,układano w snopki i odstawiano do
roszarni. Przez kilka lat Hudzikowie uprawiali też miętę.
W 1963 r. Anna Hudzik rozpoczęła
pracę w przetwórni owocowo-warzywnej we Włoszakowicach. Do Włoszakowic
wyjeżdżała rano o godz.
8,00 autobusem, a wracała ok. 16.30. Rano musiała jeszcze wydoić krowę,
napaść
inwentarz, przygotować dzieci do szkoły i ugotować domownikom obiad. W
przetwórni
pracowała przez trzy sezony. W 1966 r. podjęła robotę w szkole
podstawowej w
Piotrowicach jako sprzątaczka. I tak przez kolejne 15 lat Anna dzieliła
pracę zawodową z obowiązkami domowymi, wychowując piątkę dzieci i
zajmując się gospodarstwem. Jak by tego było mało, przez pewien okres
opiekowała się
dzieckiem młodej nauczycielki p. Fengler. Praca w szkole nie była
łatwą. Oprócz sprzątania pomieszczeń klasowych w dwóch budynkach
szkolnych,
korytarzy, ubikacji, które były na zewnątrz szkoły do jej obowiązków
należało
także zadbanie o obejście szkoły. W każdą sobotę musiała zagrabić duże
boisko, drogę wzdłuż ogrodzenia szkoły, wyplewić z chwastów dwa klomby z
kwiatami. Dzieci Anny często pomagały jej w tej pracy, nawet podczas
wakacji,
kiedy trzeba było myć okna i szorować podłogi. Podczas zimy paliła
również w piecach kaflowych. Gdy nastały naprawdę mroźne dni, jej dzień
pracy
rozpoczynał się już o 4 rano. Zabierała ze sobą trochę słomy, suche
drewka, aby
szybko rozpalić ogień w piecach szkoły. Nie dość, że pieniędzy z tej
pracy było
tyle co kot napłakał, to Anna aby mieć czym sprzątać i czym palić
wynosiła z
domu ścierki, środki do czyszczenia. Miarka przebrała się w wakacje
1981
roku. Anna miała wówczas 56 lat i daleko do emerytury. Któregoś dnia,
podczas mycia okien spadła z krzesła i bardzo się potłukła. Dyrekcja
szkoły wyraziła swoje zdziwienie i daleko idące niezadowolenie z faktu,
że Anna
tuż przed rozpoczęciem nowego roku szkolnego "śmiała" skorzystać ze
zwolnienia lekarskiego. Trzeba w tym miejscu zaznaczyć, że Anna przez
wszystkie lata pracy nigdy ze zwolnień lekarskich nie korzystała.
Niewątpliwie olbrzymim
przeżyciem dla Anny był ślub najstarszej córki Marii. Nie tylko z tego
powodu, że był to pierwszy ślub w rodzinie Hudzików, ale również dlatego, że
Anna nie mogła być świadkiem składanej w kościele przysięgi małżeńskiej.
Maria pracowała jako pielęgniarka w szpitalu we Wolsztynie. Za męża wybrała
sobie żołnierza zawodowego z jednostki w Babimoście. Był maj 1969 roku. W tym
czasie wojskowym zabraniano chodzić do kościoła a tym bardziej brać śluby
kościelne. Żołnierzy, którzy nie stosowali się do tych zakazów pozbawiano
awansów, w skrajnych wypadkach wydalano ze służby. W tej sytuacji młodzi
postanowili posłużyć się podstępem. Zdecydowali, że ceremonia ślubu cywilnego
odbędzie się w Wolsztynie, a ślub kościelny będzie miał miejsce w kościele
parafialnym w Gołanicach. Tym samym sądzili, że delegacja kolegów z wojska i
przełożonych Pana Młodego obecna będzie tylko w USC w Wolsztynie.
Nie
przypuszczali, że wojskowi zdecydują się jechać taki kawał drogi z
Babimostu do
Piotrowic /ok.80km/ po to tylko aby złożyć życzenia Młodym. Jakież było
zdziwienie gospodarzy wesela i innych weselników, gdy na podwórko
Hudzików w
Piotrowicach nagle z impetem wjechał autobus pełen żołnierzy w
odświętnych
galowych mundurach z dowódcą Pana Młodego na czele! Anna była bardzo
przejęta
całą tą sytuacją. Miast cieszyć się zamążpójściem najstarszej córki,
miała
teraz na głowie kilkudziesięciu młodych mężczyzn zerkających łapczywie
na
weselne stoły. Martwiła się czy starczy dla wszystkich jedzenia, bo jak
tu nie poczęstować weselnymi wspaniałościami takich gości. Stres
towarzyszył
wszystkim. Wzmógł się przed godz. 15.00 bo właśnie o godz. 15.00 w
gołanickim
kościele czekał na Młodych ksiądz proboszcz Czesław Kaczmarek. Tymczasem
niezwykli goście ani myśleli o powrocie do jednostki! Wiejska zabawa
przypadła
im wyraźnie do gustu. Ksiądz zaczął się już niecierpliwić, kiedy na
plebanię wbiegł brat Panny Młodej, błagając księdza proboszcza o zmianę
godziny
ślubu. Na szczęście ksiądz Czesław Kaczmarek doskonale rozumiał w
jakiej
sytuacji znaleźli się Hudzikowie i wyraził zgodę na opóźnienie godziny
ślubu.
Wkrótce, ku zadowoleniu Ludwika i Anny wojskowi na rozkaz swojego
dowódcy jak jeden mąż wstali od stołu i odjechali w stronę Babimostu.
Dopiero wówczas
młodzi ze świadkami pojechali samochodem marki Warszawa do Gołanic i bez
przeszkód zawarli ślub kościelny. Dalej wszystko potoczyło się już bez
niespodzianek. Wesele odbywało się w pięknej majowej oprawie przy
kwitnących
drzewkach owocowych i zielonej wokół trawie.
Weselisko w Piotrowicach 10 maj 1969 r Na pierwszym planie Ludwik Hudzik. Za Młodymi Gertruda i Franciszek Lemanowicz |
Wszystkie następne przyjęcia
weselne córek Hudzikowie wyprawiali w domu, natomiast wesele syna miało miejsce
w szkole. Organizacja ślubów, oprócz kosztów, wymagała przede wszystkim dość
dużego zaangażowania wszystkich członków rodziny a nawet sąsiadów oraz
przemyślanej logistyki. Z domu trzeba było wynieść wszystkie meble,
zorganizować dodatkowe stoły i krzesła, które należało ustawić w przemyślany
sposób, aby było jeszcze miejsce na orkiestrę i tańce. Zwykle na dwa dni przed
weselem do domu przychodziła kucharka, która przygotowywała wszystkie posiłki
oraz rzeźnik, który zabijał świnie i robił wyroby mięsne. W domu też mieszano i
rozlewano w butelki gorzałkę. Wszystkie weseliska były udane.
„Dużo pracować, mało jeść
i modlić się„
Mijały kolejne lata a rodzina
zamiast się kurczyć, rosła w siłę. Na świat przyszły pierwsze wnuki Anny i
Ludwika. Ponieważ Hudzikowie niewiele mogli zaoferować dzieciom na ich nowej
drodze życia, Anna starała się na bieżąco im pomagać i dzielić się tym, co
miała. Wszystkie dzieci wyposażyła w pierzyny i poduszki. Dzieliła się
mięsem i wyrobami z zabitej świni, masłem, mlekiem i warzywami. Cieszyła się,
że może gościć wszystkich w domu i zapewnić jedzenie. Z czasem jak wnuki
podrosły, były częstymi gośćmi u dziadków w Piotrowicach. Szczególny charakter
miały wszystkie święta, które wspólnie obchodzono w Piotrowicach. Na Boże
Narodzenie obowiązkowo był Gwiazdor i prezenty, w domu słychać było śpiew
kolęd. Gdy dopisała pogoda Ludwik organizował wnukom prawdziwy wiejski
kulig a w Wielkanoc nie oszczędzał nikogo w lany poniedziałek. Co roku
cała rodzina gromadziła się w Piotrowicach aby wziąć udział w akcji „wykopki”.
Podczas wakacji na podwórku Ludwika i Anny aż roiło się od dzieci, które jak to
dzieci, krzyczały śmiały się i rozrabiały. Dzięki temu sąsiedzi zawsze w porę
dowiadywali się kiedy rozpoczęły się wakacje, a kiedy kończyły :). Obecność
wnuków na hudzikowym podwórku zmuszała miejscowe koty do wyprowadzki. Wracały
dopiero po wakacjach... Więcej na ten temat tutaj
1 października 1988 r. nagle na
zawał serca zmarł Ludwik Hudzik. Dla całej naszej rodziny było to traumatyczne
przeżycie. Życie jednak toczyło się dalej więc trzeba było wziąć się w garść i
rozwiązywać piętrzące się z dnia na dzień problemy. Ponieważ była jesień,
w pierwszej kolejności należało zebrać resztę płodów rolnych (buraki, marchew).
Z czasem Anna sprzedała krowę i wtedy uświadomiła sobie, że nic ją już
nie trzyma w Piotrowicach. Szybko przyszła wiosna i ktoś musiał zająć się
uprawą roli. Anna zostawiła gospodarowanie synowi a sama wyjechała do miasta
aby zamieszkać z córką Weroniką.
Swoją decyzją o przeprowadzeniu
się do miasta Anna złamała rozpowszechniany pogląd, że starych drzew się nie
przesadza. Owszem, na początku miastowego życia miała trochę problemów z
zaaklimatyzowaniem się do nowych warunków, ale nigdy nie żałowała podjętej decyzji.
Po raz pierwszy w życiu nie musiała myśleć o paleniu zimą w piecu. Nie
potrafiła się nudzić, zawsze znalazła sobie zajęcie, sprzątała, prała, hodowała
kwiatki na balkonie i na klatce schodowej. Najbardziej jednak była zadowolona z
bliskości dostępu do kościoła. Mieszkając w Piotrowicach do parafialnego
kościoła w Gołanicach miała ok. 4 km idąc drogą przez las. Pomimo to, zawsze
starała się uczestniczyć w nabożeństwach. Na mszę i inne uroczystości religijne
jeździła rowerem zabierając ze sobą dzieci. Jedno wiozła na rurze, drugie w
koszyczku, a jeszcze jedno na tragarzu. O tym jak przedkładała nawet własne
zdrowie nad sprawy boskie niech świadczy następujące zdarzenie. Będąc w
ostatnim miesiącu ciąży odważyła się pojechać w styczniu rowerem na pożegnalną
mszę swojego proboszcza. W tym czasie proboszczem Gołanic i Krzycka był ksiądz
Balcerek. Akurat gdy Anna dojeżdżała do cmentarza, spotkała proboszcza idącego
pieszo z Krzycka Małego. Ksiądz widząc ją bardzo się zdziwił i zaniepokoił.
Kilka dni od tego zdarzenia Anna urodziła kolejną córkę. Anna uważała, że
to właśnie głęboka wiara w Boga pomogła jej przetrwać wszystkie trudne okresy w
jej życiu. Do końca swojego życia w radiu słuchała mszy św., codziennie odmawiała różaniec,
modliła się nie tylko za siebie ale i za dzieci, wnuki, prawnuki.
Na zakończenie sformułuje
receptę Anny na jej długoletnie życie :
Na podstawie wspomnień Anny Hudzik, spisanych ręką córki Weroniki Hudzik. Leszno 2015 r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz