sobota, 25 listopada 2023

Dostawy obowiązkowe - ukryty podatek rolników z Piotrowic.

 Z posiedzenia Gromadzkiej Rady Narodowej Niechłód       .....sierpnia 1957 rok.

Głos zabiera Przewodniczący Rady ob. Ludwik Hudzik:

Obywatele Radni!

Na ostatniej sesji Gromadzkiej Rady Narodowej odbytej 26 sierpnia 1957 roku ludność domagała się aby przedstawić jej wszystkie ulgi, które były udzielone czy to w spłacie podatku gruntowego czy w obowiązkowych dostawach żywca i zboża. Najpierw pozwolę sobie przedstawić ulgi udzielone z urzędu w podatku gruntowym. W roku 1957 udzielono ulg z urzędu na kwotę 74,390 zł następującym rolnikom:

- ob. Zakręt Feliks z Piotrowic na ogólny wymiar podatku 9,884 zł otrzymał ulgę w wysokości 4,900 zł. Przy udzielaniu ulgi komisja wzięła pod uwagę całkowity brak maszyn rolniczych oraz to że wymieniony przeprowadził remont budynków gospodarczych oraz to, że w roku bieżącym padła mu jedna krowa i jedna jałówka.

- ob. Kowalewicz Feliks z Piotrowic na ogólny wymiar 6,552 zł otrzymał ulgę w wysokości 3,250. Ulga została udzielona z uwagi na to, że z powodu rozwiązania spółdzielni wymieniony podatnik otrzymał ziemię bardzo wyjałowioną i nie obsianą oraz padły mu w tym roku dwie krowy.

- ob. Chudzik Józef z Piotrowic otrzymał 2000 zł ulgi na ogólny wymiar 6, 130 zł. Przy udzielaniu ulgi wzięto pod uwagę padnięcie w roku bieżącym jednego konia oraz przeprowadzony remont budynków gospodarczych.

- ob. Karasińskiej Jadwidze z Piotrowic udzielono ulgi 246 zł  na ogólny wymiar podatku 458 zł z uwagi na to, że wymieniona jest starą emerytką.

- Ob. Grzegorkowi Michałowi z Piotrowic udzielono ulgi 2000 zł. Wymiar ogólny wynosi 5,056 zł. Ulga została udzielona z uwagi na budowę chlewa.

- Ob. Pawlikiewicz Jan z Piotrowic na ogólny wymiar podatku gruntowego 9,712 zł otrzymał ulgę w wysokości 2000 zł z uwagi na brak inwentarza w gospodarstwie.
- Ob. Banaszakowi Wojciechowi z Piotrowic  udzielona została ulga w wysokości 2000 zł na ogólny wymiar 4,563 zł z uwagi na chorobę podatnika oraz z uwagi na poniesione koszty pogrzebowe.

- Ob. Adamczak Walerian z Piotrowic otrzymał 2000 zł ulgi na ogólny wymiar 13,436 zł z uwagi na gruntowny remont chlewni.

Również w spłacie I-szej i II-iej raty zaliczki podatku gruntowego na rok bieżący zostały udzielone ulgi następującym rolnikom (z Piotrowic):

- Ob. Grzegorkowi Andrzejowi 1694 zł z uwagi na to, że gospodarstwo obywatela Grzegorka zostało zrujnowane w minionym okresie oraz z uwagi na remont budynków.

W obowiązkowej dostawie żywca w roku bieżącym z ulgi korzystali następujący rolnicy (z Piotrowic):

- Ob. Wojciechowskiemu Antoniemu z Piotrowic na ogólny plan dostawy 1,168 kg udzielono ulgę w wysokości 648 kg.

- Ob. Tyrała Marian z Piotrowic na plan 3,956 kg otrzymał ulgi 1,750 kg.

[...]

Obywatele Radni!

Jak wynika to na polu realizacji obowiązków wobec państwa mamy poważne zaległości i musimy dołożyć wszelkich starań aby je zlikwidować jak najwcześniej. 

[...]

Zdjęcie z rodzinnego albumu Dobrowolskich z Piotrowic.


Opracowałem na podstawie materiałów pozyskanych z Archiwum Państwowego w Lesznie. 




wtorek, 31 października 2023

Wspomnienie o prof. Henryku Hudziku

 

Henryk Hudzik (1945-2019)

W przededniu Dnia Wszystkich Świętych postanowiłem przybliżyć Wam postać ś.p. prof. Henryka Hudzika (1945-2019). Nigdy nie poznałem go osobiście i bardzo tego żałuję. Żałuję tym bardziej, że to Henryk Hudzik pierwszy się ze mną skontaktował w 2013 roku.  Moje badania genealogiczne zaprowadziły mnie wówczas do wsi Mielcuchy w powiecie ostrzeszowskim. W trakcie przemiłej rozmowy telefonicznej szybko okazało się, że byliśmy ze sobą spokrewnieni. Oboje mieliśmy wspólnych przodków jakimi byli Tomasz Chudzik i jego żona Katarzyna z Alojziaków. Tomasz i Katarzyna to moi praprapradziadkowie, dla Henryka Hudzika byli pradziadkami. To właśnie od Henryka  dowiedziałem się o ich imionach. Henryk Hudzik bardzo pomógł mi w badaniach genealogicznych. Właściwie mnie ukierunkował. Był cennym źródłem informacji, zawsze chętnym do pomocy. Niestety Henryka nie ma już wśród nas. Zmarł 2 marca 2019 roku. Był profesorem nauk matematycznych na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, wybitnym i  cenionym w świecie matematykiem, członkiem Prezydium Zarządu Głównego Polskiego Towarzystwa Matematycznego. Był cenionym specjalistą z zakresu geometrii przestrzeni Banacha, niezwykle zasłużonym dla polskiego i międzynarodowego środowiska naukowego.

Henryk Hudzik urodził się 16 marca 1945 roku w Kelcin Hawel w Niemczech jako syn Jadwigi z Pacynów i Marcina Hudzika (Marcin Hudzik był synem Klemensa), przymusowych robotników rolnych, których zawierucha wojenna rzuciła na te tereny. Po powrocie do Polski rodzina zamieszkała we wsi Mielcuchy w powiecie ostrzeszowskim. Po ukończeniu szkoły podstawowej Henryk, z powodu śmierci matki, przez dwa lata pomagał ojcu w gospodarstwie i wychowaniu dwóch młodszych sióstr. Następnie podjął naukę w zawodzie stolarza w Technikum Przemysłowo-Pedagogicznym w Łomży. To wówczas pojawiło się u niego zainteresowanie matematyką. Rozpoczął studia na kierunku matematyka na Wydziale Matematyki, Fizyki i Chemii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. W 1977 roku obronił pracę doktorską O uogólnionych przestrzeniach Orlicza–Sobolewa. Stopień naukowy doktora habilitowanego uzyskał w 1986 roku. Stąd wiodła już prosta droga do nominacji profesorskiej, którą uzyskał w 1996 roku. Praca naukowa stanowiła dla Henryka centrum jego zainteresowań, była jego pasją, której oddawał się bezgranicznie. Opublikował ponad dwieście dwadzieścia artykułów naukowych w ponad czterdziestu czasopismach o międzynarodowym zasięgu. Prowadził rozległą współpracę naukową z ośrodkami naukowymi w kraju i na świecie, m.in. w Chinach, Hiszpanii, Czechach, Niemczech, USA.  Henryk Hudzik był wielokrotnie zapraszany na konferencje naukowe w celu wygłoszenia referatów plenarnych. Aktywność Henryka nie ograniczała się wyłącznie do badań. Wysoka umiejętność łączenia pracy naukowej z aktywnością na rzecz wydziału, uniwersytetu i środowiska matematycznego pozwoliły mu pełnić szereg funkcji, w tym prodziekana ds. studenckich, a następnie prodziekana ds. naukowych, członka Senatu UAM, prezesa Oddziału Poznańskiego PTM, członka Prezydium Zarządu Głównego PTM.

Henryk był człowiekiem niesamowicie pracowitym, bardzo dobrze zorganizowanym, broniącym swoich przekonań, a jednocześnie bardzo wrażliwym.  Dostrzegał problemy u innych i starał się służyć im jak największą pomocą. Dotyczyło to również studentów. W okresie egzaminów przed jego gabinetem gromadziły się liczne grupy studentów, którym Henryk po raz kolejny starał się wytłumaczyć zawiłości matematyki – zawsze wierząc, że poświęcenie dodatkowego czasu nie tylko uchroni ich przed złą oceną, ale przede wszystkim pozwoli im na zrozumienie piękna matematyki.
 

Baoxiang Wang, profesor matematyki Uniwersytetu Pekińskiego, na wiadomość o nagłej i niespodziewanej śmierci Henryka napisał: 

"W Chinach wierzymy, że dobrzy ludzie idą do nieba. Być może będzie Ci trochę trudno odnaleźć się w tym nowym miejscu, ale mamy takie przysłowie – nie bój się trudnej drogi, którą masz przed sobą, gdyż wszyscy pragną mieć szlachetnego człowieka za przyjaciela!"

Henryk Hudzik spoczywa na cmentarzu parafialnym w Suchym Lesie.

 

Opracowałem na podstawie artykułu, który ukazał się w wydaniu internetowym Wiadomości Matematycznych tom 56 nr 2 z roku 2020. Autorem większości cytowanego przeze mnie tekstu jest p. prof. Marek Wisła.

wtorek, 24 października 2023

Wspomnienia Anny Hudzik cz.5 - ostatnia

 Wspomnienia Anny Hudzik cz. 4

 
Hudzików nie było stać aby organizować dzieciom wakacyjne wyjazdy. Poza tym każde miało swoje obowiązki związane z pomaganiem ojcu w gospodarstwie. Tym większa była radość, gdy któregoś dnia Ludwik Hudzik obiecał rodzinie,  że zabierze ją nad morze. Po latach okazało się, że dla Hudzików był to najdłuższy wspólny wyjazd. Ludwik postanowił odwiedzić swoją ciotkę Helenę Dużałową, która wyprowadziła się z Piotrowic na ziemie odzyskane gdzieś między Koszalinem a Sławnem.  Anna nagotowała na drogę jaj i wieczorem autobusem wszyscy pojechali do Leszna a stamtąd pociągiem do Koszalina. W domu została tylko najstarsza córka Maria. Ciotka Dużałowa mieszkała bodajże we wsi Dąbrowa, do której Hudzikowie jechali z Koszalina autobusem. Kierowca  autobusu wysadził podróżnych  na jakimś przystanku na żądanie i wskazał drogę. Zmęczeni po długiej nocnej podróży kontynuowali swoją podróż pieszo, aż wreszcie dotarli do wiejskich zagród. Ludwik, choć nigdy nie był u ciotki, znanym sobie tylko sposobem, szybko rozpoznał dom ciotki. Mimo zmęczenia humory wszystkim dopisywały.  Ludwik zapukał  do drzwi, podczas gdy Anna z dziećmi schowała się w sieni. Powitaniom nie było końca. Helena Dużała była wzruszona i szczęśliwa widząc przybyszów aż z dalekich Piotrowic.  Aby zaspokoić głód niespodziewanych gości, szybko nasmażyła kopę jaj, które wcześniej wszystkie dzieci żwawo zbierały gdzieś po krzakach wokół zabudowań. Następnego dnia Hudzikowie kontynuowali swoją podróż. Tym razem odwiedzili syna Heleny Mariana Dużałę, który mieszkał w Koszalinie. Było też i obiecane morze, nad które do miejscowości Mielno wszyscy pojechali mikrobusem. Bałtyk wywarł na przybyszach  niebywałe wrażenie. 
 
Helena Dużała (1914-1979) z synami Marianem i Jankiem
 
Anna z natury jest domatorem. W swoim życiu bardzo mało podróżowała ale każdy wyjazd pamięta ze szczegółami.  Pewnego razu pojechała na dwudniową wycieczkę zorganizowaną przez koło emerytów w Święciechowie. Dzięki tej wycieczce mogła zwiedzić między innymi Niepokalanów, Górę św. Anny oraz grób ks. Popiełuszki w Warszawie. Anna uczestniczyła też w drugiej pielgrzymce Jana Pawła II do Polski, w Poznaniu w 1983 r. Doskonale pamięta rodzinny wyjazd do Jeleniej Góry w 1992 roku, gdzie w murach nieistniejącej już Wyższej Oficerskiej Szkoły Radiotechnicznej, mogła uczestniczyć w promocji oficerskiej swojego pierwszego wnuka Pawła. Trzeba jednak stwierdzić, że wyjazd do dalekiej Jeleniej Góry trochę ja przerażał.  I tu w sukurs Annie przyszedł nieoceniony zięć Mieczysław, który bez ogródek zakomunikował jej, że osobiście przyjedzie po nią samochodem a jak nie będzie gotowa, to ją siłą wsadzi do pojazdu:) Anna nie mogła więc odmówić pod presją perswazji zięcia i zaproszenia wnuka. Była pod wielkim wrażeniem samej uroczystości jak i całej podróży. 

Ludwik Hudzik dbał aby z biegiem lat rodzinie żyło się coraz lepiej, wygodniej. Około 1958 roku w domu Hudzików jako pierwszym we wsi zapaliła się prawdziwa żarówka.  W ogrodzie Ludwik zainstalował elektrownie wiatrową, której konstrukcję podarował mu teść Czesław Bednarczyk. W skład elektrowni wchodził wysoki maszt ze śmigłem oraz prądnice prądu stałego na 24 V. Na strychu znajdowały się na akumulatory. Wiatr napędzał śmigło i uruchamiał prądnicę, która z kolei ładowała akumulatory. W bezwietrzne dni prąd czerpany był z akumulatorów. Elektryczność doprowadzono do Piotrowic dopiero w 1962r. Był to prawdziwy skok cywilizacyjny dla wszystkich mieszkańców. 
Więcej na ten temat tutaj.

Rodzina Wieszczeczyńskich jako pierwsza we wsi kupiła telewizor Neptun, który był na owe czasy prawdziwym cudem techniki. Cała wieś gromadziła się w domu Wieszczeczyńskich aby wspólnie oglądać program telewizyjny na czarno-białym szklanym ekranie. W niedługim czasie telewizor zawitał również w domu Hudzików. Później pojawiła się elektryczna pralka i lodówka. Jednak nie wszyscy byli chłonni nowości. Przyrodni brat Ludwika Feliks Zakręt,  nigdy nie kupił telewizora. Przez wiele lat, co wieczór przychodził do Hudzików oglądać dziennik telewizyjny a następnie film. Ludwik szukał różnych sposobów na zarobienie dodatkowych pieniędzy. Dorastająca piątka dzieci miała z każdym rokiem nowe potrzeby. Któregoś roku wydzierżawił 2 ha ziemi, na której zasiał len. Cała rodzina ciężko pracowała aby po walce z chwastami, ręcznie wyrywać kłącza lnu. Następnie len suszono,układano w snopki i  odstawiano do roszarni. Przez kilka lat Hudzikowie uprawiali też  miętę. 

W 1963 r. Anna Hudzik rozpoczęła pracę w przetwórni owocowo-warzywnej we Włoszakowicach. Do Włoszakowic wyjeżdżała rano o godz. 8,00 autobusem, a wracała ok. 16.30. Rano musiała jeszcze wydoić krowę, napaść inwentarz, przygotować dzieci do szkoły i ugotować domownikom obiad. W przetwórni pracowała przez trzy sezony. W 1966 r. podjęła robotę w szkole podstawowej w Piotrowicach jako sprzątaczka.  I tak przez kolejne 15 lat Anna dzieliła pracę zawodową z obowiązkami domowymi, wychowując piątkę dzieci i zajmując się gospodarstwem. Jak by tego było mało, przez pewien okres opiekowała się  dzieckiem młodej nauczycielki p. Fengler. Praca w szkole nie była łatwą. Oprócz sprzątania pomieszczeń klasowych w dwóch budynkach szkolnych, korytarzy, ubikacji, które były na zewnątrz szkoły do jej obowiązków należało także zadbanie o obejście szkoły. W każdą sobotę musiała  zagrabić duże boisko, drogę wzdłuż ogrodzenia szkoły, wyplewić z chwastów dwa klomby z kwiatami. Dzieci Anny często pomagały jej w tej pracy, nawet podczas wakacji, kiedy trzeba było myć okna i szorować podłogi.  Podczas zimy paliła również w piecach kaflowych. Gdy nastały naprawdę mroźne dni, jej dzień pracy rozpoczynał się już o 4 rano. Zabierała ze sobą trochę słomy, suche drewka, aby szybko rozpalić ogień w piecach szkoły. Nie dość, że pieniędzy z tej pracy było tyle co kot napłakał, to Anna aby mieć czym sprzątać i czym palić wynosiła z domu  ścierki, środki do czyszczenia. Miarka przebrała się w wakacje 1981 roku.  Anna miała wówczas 56 lat i daleko do emerytury. Któregoś dnia, podczas mycia okien spadła z krzesła i bardzo się potłukła.  Dyrekcja szkoły wyraziła swoje zdziwienie i daleko idące niezadowolenie z faktu, że Anna tuż przed rozpoczęciem nowego roku szkolnego "śmiała" skorzystać ze zwolnienia lekarskiego.  Trzeba w tym miejscu zaznaczyć, że Anna przez wszystkie lata pracy nigdy ze zwolnień lekarskich nie korzystała. 

Niewątpliwie olbrzymim przeżyciem dla Anny był  ślub najstarszej córki Marii. Nie tylko z tego powodu, że był to pierwszy ślub w rodzinie Hudzików, ale również dlatego, że Anna nie mogła być świadkiem składanej w kościele przysięgi małżeńskiej.  Maria pracowała jako pielęgniarka w szpitalu we Wolsztynie. Za męża wybrała sobie żołnierza zawodowego z jednostki w Babimoście. Był maj 1969 roku. W tym czasie wojskowym zabraniano chodzić do kościoła a tym bardziej brać śluby kościelne. Żołnierzy, którzy nie stosowali się do tych zakazów pozbawiano awansów, w skrajnych wypadkach wydalano ze służby.  W tej sytuacji młodzi postanowili posłużyć się podstępem. Zdecydowali, że ceremonia ślubu cywilnego odbędzie się w Wolsztynie, a ślub kościelny będzie miał miejsce w kościele parafialnym w Gołanicach. Tym samym sądzili, że delegacja kolegów z wojska i przełożonych Pana Młodego obecna będzie tylko w USC w Wolsztynie. Nie przypuszczali, że wojskowi zdecydują się jechać taki kawał drogi z Babimostu do Piotrowic /ok.80km/ po to tylko aby złożyć życzenia Młodym. Jakież było zdziwienie gospodarzy wesela i innych weselników, gdy na podwórko Hudzików w Piotrowicach nagle z impetem wjechał autobus pełen żołnierzy w odświętnych galowych mundurach z dowódcą Pana Młodego na czele! Anna była bardzo przejęta całą tą sytuacją. Miast cieszyć się zamążpójściem najstarszej córki, miała teraz na głowie kilkudziesięciu młodych mężczyzn zerkających łapczywie na weselne stoły.  Martwiła się czy starczy dla wszystkich jedzenia, bo jak tu nie poczęstować weselnymi wspaniałościami takich gości. Stres towarzyszył wszystkim. Wzmógł się przed godz. 15.00 bo właśnie o godz. 15.00 w gołanickim kościele czekał na Młodych ksiądz proboszcz Czesław Kaczmarek. Tymczasem niezwykli goście ani myśleli o powrocie do jednostki! Wiejska zabawa przypadła im wyraźnie do gustu.  Ksiądz zaczął się już niecierpliwić, kiedy na plebanię wbiegł brat Panny Młodej, błagając księdza proboszcza o zmianę godziny ślubu.  Na szczęście ksiądz Czesław Kaczmarek doskonale rozumiał w jakiej sytuacji znaleźli się Hudzikowie i wyraził zgodę na opóźnienie godziny ślubu. Wkrótce, ku zadowoleniu Ludwika i Anny  wojskowi na rozkaz swojego dowódcy jak jeden mąż wstali od stołu i odjechali w stronę Babimostu. Dopiero wówczas młodzi ze świadkami pojechali samochodem marki Warszawa do Gołanic i bez przeszkód zawarli ślub kościelny. Dalej wszystko potoczyło się już bez niespodzianek. Wesele odbywało się w pięknej majowej oprawie przy kwitnących drzewkach owocowych i zielonej wokół trawie.
 
Weselisko w Piotrowicach 10 maj 1969 r Na pierwszym planie Ludwik Hudzik. Za Młodymi Gertruda i Franciszek Lemanowicz

Wszystkie następne przyjęcia weselne córek Hudzikowie wyprawiali w domu, natomiast wesele syna miało miejsce w szkole. Organizacja ślubów, oprócz kosztów, wymagała przede wszystkim dość dużego zaangażowania wszystkich członków rodziny a nawet sąsiadów oraz przemyślanej logistyki. Z domu trzeba było wynieść wszystkie meble, zorganizować dodatkowe stoły i krzesła, które należało ustawić w przemyślany sposób, aby było jeszcze miejsce na orkiestrę i tańce. Zwykle na dwa dni przed weselem do domu przychodziła kucharka, która przygotowywała wszystkie posiłki oraz rzeźnik, który zabijał świnie i robił wyroby mięsne. W domu też mieszano i rozlewano w butelki gorzałkę. Wszystkie weseliska były udane. 

Mijały kolejne lata a rodzina zamiast się kurczyć, rosła w siłę. Na świat przyszły pierwsze wnuki Anny i Ludwika. Ponieważ Hudzikowie niewiele mogli zaoferować dzieciom na ich nowej drodze życia, Anna starała się na bieżąco im pomagać i dzielić się tym, co miała.  Wszystkie dzieci wyposażyła w pierzyny i poduszki. Dzieliła się mięsem i wyrobami z zabitej świni, masłem, mlekiem i warzywami. Cieszyła się, że może gościć wszystkich w domu i zapewnić jedzenie. Z czasem jak wnuki podrosły, były częstymi gośćmi u dziadków w Piotrowicach. Szczególny charakter miały wszystkie święta, które wspólnie obchodzono w Piotrowicach. Na Boże Narodzenie obowiązkowo był Gwiazdor i prezenty, w domu słychać było śpiew kolęd. Gdy dopisała pogoda Ludwik organizował wnukom prawdziwy wiejski kulig  a w Wielkanoc nie oszczędzał nikogo w lany poniedziałek. Co roku cała rodzina gromadziła się w Piotrowicach aby wziąć udział w akcji „wykopki”. Podczas wakacji na podwórku Ludwika i Anny aż roiło się od dzieci, które jak to dzieci, krzyczały śmiały się i rozrabiały. Dzięki temu sąsiedzi zawsze w porę dowiadywali się kiedy rozpoczęły się wakacje, a kiedy kończyły :). Obecność wnuków na hudzikowym podwórku zmuszała miejscowe koty do wyprowadzki. Wracały dopiero po wakacjach... Więcej na ten temat tutaj

Pierwszy wnuk Hudzików - Paweł (Autor bloga) z Mamą.

1 października 1988 r. nagle na zawał serca zmarł Ludwik Hudzik. Dla całej naszej rodziny było to traumatyczne przeżycie. Życie jednak toczyło się dalej więc trzeba było wziąć się w garść i rozwiązywać piętrzące się z dnia na dzień problemy. Ponieważ była  jesień, w pierwszej kolejności należało zebrać resztę płodów rolnych (buraki, marchew). Z czasem Anna sprzedała krowę i wtedy uświadomiła sobie, że nic ją już  nie trzyma w Piotrowicach. Szybko przyszła wiosna i ktoś musiał zająć się uprawą roli. Anna zostawiła gospodarowanie synowi a sama wyjechała do miasta aby zamieszkać z córką Weroniką.
 
Swoją decyzją o przeprowadzeniu się do miasta Anna złamała rozpowszechniany pogląd, że starych drzew się nie przesadza. Owszem, na początku miastowego życia miała trochę problemów z zaaklimatyzowaniem się do nowych warunków, ale nigdy nie żałowała podjętej decyzji. Po raz pierwszy w życiu nie musiała myśleć o paleniu zimą w piecu. Nie potrafiła się nudzić, zawsze znalazła sobie zajęcie, sprzątała, prała, hodowała kwiatki na balkonie i na klatce schodowej. Najbardziej jednak była zadowolona z bliskości dostępu do kościoła. Mieszkając w Piotrowicach do parafialnego kościoła w Gołanicach miała ok. 4 km idąc drogą przez las. Pomimo to, zawsze starała się uczestniczyć w nabożeństwach. Na mszę i inne uroczystości religijne jeździła rowerem zabierając ze sobą dzieci. Jedno wiozła na rurze, drugie w koszyczku, a jeszcze jedno na tragarzu. O tym jak przedkładała nawet własne zdrowie nad sprawy boskie niech świadczy następujące zdarzenie. Będąc w ostatnim miesiącu ciąży odważyła się pojechać w styczniu rowerem na pożegnalną mszę swojego proboszcza. W tym czasie proboszczem Gołanic i Krzycka był ksiądz Balcerek. Akurat gdy Anna dojeżdżała do cmentarza, spotkała proboszcza idącego pieszo z Krzycka Małego. Ksiądz widząc ją bardzo się zdziwił i zaniepokoił. Kilka dni od tego zdarzenia Anna urodziła kolejną córkę. Anna uważała, że  to właśnie głęboka wiara w Boga pomogła jej przetrwać wszystkie trudne okresy w jej życiu. Do końca swojego życia w radiu słuchała mszy św., codziennie odmawiała różaniec, modliła się nie tylko za siebie ale i za dzieci, wnuki, prawnuki.
 
Na zakończenie sformułuje  receptę Anny na jej długoletnie życie :

                  „Dużo pracować, mało jeść i modlić się„
 
 Na podstawie wspomnień Anny Hudzik, spisanych ręką córki Weroniki Hudzik. Leszno 2015 r.

czwartek, 19 października 2023

Obraz oświaty w Gromadzie Niechłód w 1957 r. część II

  Obraz oświaty w Gromadzie Niechłód w 1957 r. część I

 

Uchwała Nr 5/III/57 Gromadzkiej Rady Narodowej w Niechłodzie.

 Dyskusja:

Kierownik szkoły Zbarzewo-Niechłód ob. Wieland Bronisław zwrócił się z prośbą do rodziców aby w okresie prac wiosennych nie przeciążali pracą swoich dzieci, aby dopilnowali dzieci aby się podciągały w nauce. Mówił również o tym, aby rodzice w obecności dzieci nie wyrażali się źle o nauczycielach, ponieważ to jest głównym powodem złego zachowania się dzieci w szkole. Mówi również o tym, że rodzice pozostawiają dzieci w domu bez usprawiedliwienia ich nieobecności ze szkołą. 

W dalszym ciągu porusza sprawę oświaty dla dorosłych. W innych latach były organizowane kursy dokształcające, natomiast w tym roku nie zorganizowano kursu ponieważ kierownik szkoły osobiście chodził od domu do domu i prosił aby ci, którzy nie mają ukończonych 7 klas szkoły podstawowej uczęszczali na dokształcenie i to nie odniosło żadnego rezultatu. 

Dalej kierownik szkoły mówi o tym, że w Zbarzewie przystąpiono do opłotowania budynków szkolnych. Mówił o tym, że dużo pracy w to włożył przewodniczący Gromadzkiej Rady Narodowej ob. Hudzik Ludwik, który postarał się o wszystek materiał. Również na pochwałę zasługują mieszkańcy wsi Zbarzewo, którzy z wielkim zrozumieniem przystąpili do pracy przy opłotowaniu i to w czynie społecznym.

Następnie omawia sprawę biblioteki gromadzkiej znajdującej się w Niechłodzie. 18 marca br. Gromadzka Komisja Oświaty, Kultury i Zdrowia udała się do biblioteki aby przeprowadzić kontrolę i kierownik biblioteki ob. Galon Feliks odmówił przeprowadzenia kontroli. Ob. Wieland stwierdza, że jest przekonany, że w bibliotece panuje bałagan i nieład, brak jest katalogów. Biblioteka jest otwarta w nieodpowiednim czasie i znajduje się w nieodpowiednim miejscu. Wnosi, że biblioteka gromadzka jest niepotrzebna i wnosi aby ją zmienić na punkt biblioteczny, tak jak jest w pozostałych wsiach. Wnosi również aby te pieniądze, które dotychczas były wydawane na bibliotekę przerzucić na szkoły. 

Obywatel Uzarowski mówi o tym, że to że biblioteka znajduje się w nieodpowiednim miejscu, to nie jest wina bibliotekarza a nas wszystkich, którzy nie potrafimy znaleźć odpowiedniego pomieszczenia. Mówi o tym aby nie likwidować całkowicie biblioteki, a o ile istnieje w niej bałagan- to jest wina bibliotekarza i należałoby dokonać zmiany na stanowisku kierownika biblioteki i należałoby wybrać osobę miejscową, aby biblioteka mogla być otwarta w godzinach wieczornych. 

Obywatel Glapiak Jan mówi o tym aby nie likwidować całkowicie biblioteki, lecz przenieść ją w inne miejsce. 

Ob. Wieczorek Stefan - pełnomocnik wsi Niechłód wnosi aby nie zmieniać kierownika biblioteki i nie odbierać mu tych parę groszy.

Przewodniczący Gromadzkiej Rady Narodowej ob. Hudzik Ludwik mówił o tym, że biblioteka jest niepotrzebna i należy ją zamienić na punkt biblioteczny.

Zastępca Przewodniczącego Gromadzkiej Rady Narodowej ob. Wojtyniak Józef mówi o tym, że niedawno biliśmy się o to aby utworzyć bibliotekę i udostępnić książkę wszystkim, nie należy likwidować biblioteki a tylko zmienić jej miejsce i potrzeba trochę inicjatywy ze strony bibliotekarza, a będziemy z biblioteki zadowoleni wszyscy. 

Ob. Pelian Bolesław z Niechłodu wnosi aby w szkole w Niechłodzie utworzyć 4-tą klasę aby dzieci musiały chodzić do Zbarzewa dopiero od klasy V-tej.

Ob. Mrozkowiak Franciszek z Niechłodu wypowiedział się w sprawie biblioteki i wnosi aby nie likwidować jej a przenieść ją do świetlicy. 

Radny ob. Śliwa Piotr mówi o tym, że biblioteka jest zupełnie niepotrzebna w Niechłodzie. 

Ob. Bajer Władysław nauczyciel z Niechłodu wniósł aby biblioteki nie likwidować ponieważ książka jest potrzebna każdemu i dlatego bibliotekę należy przenieść do pokoju gościnnego przy PGR.

Kierownik PGR ob. Jagodziński Franciszek mówi o tym, że w najbliższych dniach gospodarstwo otrzyma praktykantów i pokój gościnny będzie zajęty. Mówi również o tym, że komisja gromadzka niepotrzebnie domagała się kontroli w bibliotece gromadzkiej ponieważ dowodem pracy kierownika biblioteki są składane sprawozdania miesięczne do biblioteki powiatowej. 

Ob. Wieland mówi o tym, ze on wcale nie chce odebrać tych parę groszy kierownikowi biblioteki tym bardziej, że kierownikiem biblioteki jest jego kolega - nauczyciel. 

Ob. Kasztelan Antoni wnosił aby bibliotekę przenieść do świetlicy. Przewodniczący Gromadzkiej Rady Narodowej ob. Hudzik Ludwik mówił o tym, że wniosek ten jest słuszny  ale nie można tego zrobić z uwagi na naszą młodzież.  

 *************************************

Należy zobowiązać Prezydium GRN o wystąpienie z wnioskiem do Prezydium Powiatowej Rady Narodowej w Lesznie o zmianę biblioteki na punkt biblioteczny.

 

Gospoda Michalskiego w Niechłodzie pocz. XX w. Źródło: https://polska-org.pl/


 

 

 



czwartek, 12 października 2023

Ludwik Hudzik - strażnik ochrony kolei na Stacji Leszno.

Wszyscy którzy znali mojego dziadka Ludwika Hudzika (1927-1988) wiedzieli, że był pracownikiem kolei. Ale gdy spytam: czym zajmował się konkretnie Ludwik Hudzik? O, tu lasu rąk już nie widzę:). I nic dziwnego. Ja również należę do tych, którzy długo nie wiedzieli czym tak naprawdę zajmował się tam dziadek. Kiedy wracam pamięcią do lat siedemdziesiątych to widzę dziadka jak stoi przy kuchennym stole i szykuje się do pracy. Otwiera swoją "kolejarską" skórzaną teczkę i pakuje do niej różne zawiniątka, zapewne kanapki przygotowane przez żonę i obowiązkowo termos z jakimś napojem. Dziadek pracował na PKP Leszno w systemie wielozmianowym. Często mówiło się: "dzisiaj dziadek ma nockę" Ludwik Hudzik przynajmniej przez jakiś czas dojeżdżał do pracy własnym motorem. 

Jak to się stało, że Ludwik Hudzik został pracownikiem Polskich Kolei Państwowych?

W latach 1956-1958 Ludwik Hudzik był pracownikiem Prezydium Gromadzkiej Rady Narodowej w Święciechowie. To bardzo ciekawy ale i burzliwy okres  w życiu dziadka Ludwika. Pełnił funkcję najpierw radnego Gromadzkiej Rady Narodowej w Niechłodzie aby szybko zostać wybranym jej przewodniczącym.  Ta "kariera polityczna" dziadka nie trwała długo bo już w styczniu 1958 roku rozpoczął pracę w Święciechowie w Gminnej Spółdzielni "Samopomoc Chłopska" na stanowisku referenta skupu odpadów wtórnych.  Nie sądzę aby ta praca przypadła mu do gustu. Od dawna rozglądał się za czymś bardziej odpowiednim dla siebie, zwłaszcza, że w 1956 roku ukończył z pozytywnym wynikiem klasę VII szkoły podstawowej w Zbarzewie. Nauka odbywała się eksternistycznie. Egzamin z programu nauczania klasy VII Ludwik Hudzik zdał w dniu 14 kwietnia 1956 roku przed Państwową Komisją Egzaminacyjną. Świadectwo ukończenia VII klasy z pewnością ułatwiło dziadkowi start w nowy etap życia zawodowego. 

 

Informacja dla Ludwika Hudzika o przyjęciu do służby w PKP Leszno. 1959 r.

15 września 1959 roku Ludwik Hudzik napisał podanie o przyjęcie do pracy w PKP Oddział Przewozów w Lesznie na stanowisko strażnika kolejowego. W piśmie z dnia 30 września 1959 roku naczelnik Oddziału Przewozów w Lesznie F. Siemiński polecił dziadkowi stawić się w miejscu pracy w dniu 1 października... a potem już poleciało....

Służba Ochrony Kolei ulegała w latach powojennych ciągłym zmianom organizacyjnym.  Zatrudniała ponad 40 tysięcy pracowników, ale wraz z upływem kolejnych lat  liczba pracowników ulegała systematycznemu zmniejszeniu. Jej podstawowymi zadaniami w okresie powojennym było:

  1. ochrona transportów wojskowych i zaopatrzeniowych,
  2. przejmowanie i ochrona mienia kolejowego i samych kolejarzy,
  3. zwalczanie elementu przestępczego.

W związku z tym, że strażnikiem kolejowym nie można było zostać bez specjalnego przeszkolenia Ludwik Hudzik 17 listopada 1959 roku został skierowany na kurs przeznaczony dla przyszłych funkcjonariuszy SK do Ośrodka Szkolenia Zawodowego we Wrocławiu. W dniu 18 grudnia 1959 roku dziadek zdał z powodzeniem egzamin  końcowy i został pełnoprawnym strażnikiem kolejowym. Egzamin obejmował takie przedmioty jak: geografia kolejowa, zagadnienia z prawa karno-cywilnego, mandaty karne, poruszanie się po terenie PKP, przepisy ppoż, nauka o broni. Od teraz Ludwik Hudzik przywdział mundur strażnika kolejowego, oznaczony dystynkcjami i pagonami podobnymi do tych obowiązujących w wojsku. Nic dziwnego. Była to bowiem formacja zmilitaryzowana, a jej funkcjonariusze posiadali broń osobistą. 

 

Stopnie SOK obowiązujące przed 1975 rokiem, od lewej kolejno: strażnik, starszy strażnik, przodownik

1 sierpnia 1961 roku Ludwik Hudzik awansował w hierarchii Służby Ochrony Kolei na starszego strażnika. Awans wiązał się z podniesieniem pensji a także utrzymaniem specjalnego dodatku do uposażenia z tytułu służby o szczególnych właściwościach.

Przeglądając dokumentację zawodową dziadka z tego okresu odnoszę wrażenie, że jego pracy towarzyszyło ciągłe uczestniczenie w różnego rodzaju szkoleniach i kursach. 

14 stycznia 1963 roku Ludwik Hudzik wyjechał na 3 tygodnie do Poznania. Stawił się w Ośrodku Szkolenia Zawodowego aby wziąć udział w kursie na przodownika służby SOK. Egzaminy końcowe zdał z łatwością w dniu 5 lutego 1963 roku na ogólną ocenę dobrą.  W tym miejscu pojawia się u mnie wątpliwość czy pomimo zdanego egzaminu Ludwik Hudzik awansował na przodownika SOK. Nie dysponuję dokumentem, który by jednoznacznie rozstrzygał tą kwestię. Nie ulega jednak wątpliwości, od 1 sierpnia 1963 roku Ludwik Hudzik rozstaje się z formacją Służby Ochrony Kolei na rzecz pracy na stanowisku magazyniera handlowego w Oddziale Ruchowo-Handlowym PKP w Lesznie. Odbył na tą okoliczność kolejny kurs w ramach służby przygotowawczej do pełnienia funkcji magazyniera od 1 lipca do 1 października 1963 roku. 

 

Protokół egzaminu na przodownika służby 5 luty 1963 r.
 

Ludwik Hudzik pracował w strukturach Polskich Kolei Państwowych w  Lesznie do 1982 roku, kiedy to na własną prośbę przeszedł na emeryturę. Jego ostatnim stanowiskiem pracy był ekspedytor I klasy na Stacji Leszno. 




 

środa, 11 października 2023

Wspomnienia Anny Hudzik cz.4

 Wspomnienia Anny Hudzik cz. 3.

Ludwik Hudzik zarządzał PGRem ok. dwa lata. Anna marzyła jednak o własnym domu, takim z ogródkiem, kawałkiem pola i zwierzętami. Namawiała męża aby poczynił w tym kierunku jakieś kroki. Wkrótce marzenia te, choć zrodzone w szarej, komunistycznej rzeczywistości ziściły się. Decyzją Powiatowej Komisji Ziemskiej w Lesznie z dnia 30.11.1951 r. Ludwik Hudzik otrzymał w Piotrowicach na własność gospodarstwo po Niemcu Marii Deutsch. Budynek mieszkalny był stary i zniszczony. Wzniesiony z czerwonej cegły, składał się z trzech pokoi, kuchni, strychu i piwnicy. Do domu mieszkalnego przylegał budynek gospodarczy. Na posesji znajdował się również staw i ogród. W największym z pokoi poprzedni lokator niejaki Sobecki trzymał narzędzia rolnicze: pługi, brony. 

Przez jakiś czas po przeprowadzce cała rodzina spała w jednym pokoju. Drugi pokój zajmował najmłodszy brat Ludwika Antoni, który nie wiedzieć czemu jeszcze przez wiele lat przewijał się przez dom Hudzików. Może dlatego, że długo był kawalerem i nie miał stałego miejsca zamieszkania. Wkrótce jednak Ludwik wyremontował duży pokój i położył podłogę. Mniej więcej w tym okresie wychodziła za mąż córka sąsiadów. Sąsiedzi ci również byli na dorobku więc zwrócili się do Hudzików z prośbą o udostępnienie im tego właśnie pokoju do tańców.  Hudzikowie w imię dobrej sąsiedzkiej pomocy zgodzili się na to. Szybko tego pożałowali bo po weselu okazało się, że dopiero co z takim trudem położona podłoga jest tak zniszczona, że nadawała się tylko do wymiany. 

Jednym z wielkich  marzeń Anny było urządzenie sypialni małżeńskiej. Długo oszczędzała pieniążki ale dzięki temu mogła zrealizować ten plan. W Święciechowie niejaki Majewski prowadził warsztat stolarski. U niego Hudzikowie zamówili meble do sypialni. Na wystrój sypialni składały się dwa łóżka, dwa  stoliki nocne i toaletka. Była to pierwsza taka sypialnia w historii Piotrowic. :).  Później przyszła kolej na kuchnię, do której meble ponownie zamówiono u Majewskiego. Jeszcze przez wiele lat po wojnie w Piotrowicach nie było  elektryczności ani bieżącej wody. Przy tak licznej rodzinie Anna miała  od groma prania. Zwykle prała na specjalnej tarce na podwórzu przy studni. Wydawało się, że tej czynności nie było końca. Zawsze na podwórzu, na sznurach wisiały świeżo uprane rzeczy. Gdy robiła duże pranie lub wymieniała sienniki w łóżkach, jej dzieci bawiły się w pokojach w tych nieobleczonych pierzynach. W domu nie było tapczanów ani tak popularnych później wersalek. Domownicy spali na łóżkach lub w łóżeczkach, które miały sienniki ze słomy. Zawsze po żniwach Anna wymieniała w nich słomę. W gospodarstwie Hudzików choć małym,  prawie zawsze była krowa i cielak, kilka świń, dużo kur, kaczek i gęsi. Przez pewien okres hodowano nawet owce i króliki. Ponieważ trzeba było obrabiać ziemię Ludwik kupił konia.  Pierwszy koń, raczej skromnej postury bardziej przypominał kucyka. Był  ulubieńcem dzieci. Podczas zabawy pozwalał  zrobić ze sobą dosłownie wszystko. Służył rodzinie Hudzików przez kilkadziesiąt lat, aż któregoś dnia zakończył swój pracowity żywot w ogrodzie. Wszyscy długo go opłakiwali. 

Na podwórku Hudzików w Piotrowicach lata 60te XXw.

W związku z tym, że w tym okresie wiejski sklep w Piotrowicach był marnie zaopatrzony Hudzikowie, podobnie jak inne rodziny we wsi, starali się być choć trochę samowystarczalni. Wymagało to jednak wiele pracy i wysiłku. Na początku mleko od krowy zlewano do kanek a następnie zbierano ręcznie śmietanę, z której w słoiku ubijało się masło. Później do robienia masła używano kierzynki (maselnica). Aby usprawnić tą czynność Ludwik zorganizował znacznie ulepszoną maselnice kwadratową ze śmigłami, co znacznie przyspieszało robienie masła. Jak nie starczało dla wszystkich masła od jednej krowy, do masła dodawano margarynę. Dość wcześnie w domu Hudzików pojawiła się centryfuga (wirówka do mleka). Było to urządzenie przy pomocy którego oddzielano śmietanę  od mleka. W okresie gdy hodowano owce, ich strzyżeniem  zajmował się Ludwik. Zadaniem Anny było uprząść wełnę na tradycyjnym kołowrotku, z której potem na drutach dziargała skarpety, czapki i swetry. Wiele pracy i wysiłku wymagało też wyhodowanie we własnym zakresie piskląt kurcząt, kaczek czy gęsi. Anna sama nasadzała kury na jajkach. Jak już się wykluły małe żółte kurczaczki, przynosiła je na kilka dni do domu aby tam pod ciepłym piecem nabrały sił. Potem pisklęta chodziły z kurą po podwórzu, a na noc zamykane były w drewnianych patykach. Czasami  zdarzało się, że rano znajdowano martwe kurczaki,zaduszone w nocy przez szczura lub kota. Pisklęta nie miały też łatwego życia gdy na podwórzu pojawiły się wnuki Anny i Ludwika. Potrafiły samym głaskaniem doprowadzić te małe żółte istoty do wycieńczenia :). Anna nie zajmowała się tylko domem i dziećmi. Musiała też pomagać mężowi w pracach polowych w okresie żniw czy wykopków. Brała wówczas dziatwę ze sobą, sadzała pod kupą siana lub mendlem zboża aby tam się grzecznie bawiły. A dzieci jak to dzieci, trzeba było czymś zająć aby nie przeszkadzały w codziennej ciężkiej pracy. Anna aby móc ugotować obiad lub zrobić pranie dawała dzieciom do zabawy talerzyki od centryfugi, swoją biżuterie lub zdjęcia, a także patelnie i garnki. Sama szyła dzieciom fartuszki, robiła na drutach sweterki. 

W związku z tym, że w tym okresie wiejski sklep w Piotrowicach był marnie zaopatrzony Hudzikowie, podobnie jak inne rodziny we wsi, starali się być choć trochę samowystarczalni. Wymagało to jednak wiele pracy i wysiłku. Na początku mleko od krowy zlewano do kanek a następnie zbierano ręcznie śmietanę, z której w słoiku ubijało się masło. Później do robienia masła używano kierzynki (maselnica). Aby usprawnić tą czynność Ludwik zorganizował znacznie ulepszoną maselnice kwadratową ze śmigłami, co znacznie przyspieszało robienie masła. Jak nie starczało dla wszystkich masła od jednej krowy, do masła dodawano margarynę. Dość wcześnie w domu Hudzików pojawiła się centryfuga (wirówka do mleka). Było to urządzenie przy pomocy którego oddzielano śmietanę  od mleka. W okresie gdy hodowano owce, ich strzyżeniem  zajmował się Ludwik. Zadaniem Anny było uprząść wełnę na tradycyjnym kołowrotku, z której potem na drutach dziargała skarpety, czapki i swetry. Wiele pracy i wysiłku wymagało też wyhodowanie we własnym zakresie piskląt kurcząt, kaczek czy gęsi. Anna sama nasadzała kury na jajkach. Jak już się wykluły małe żółte kurczaczki, przynosiła je na kilka dni do domu aby tam pod ciepłym piecem nabrały sił. Potem pisklęta chodziły z kurą po podwórzu, a na noc zamykane były w drewnianych patykach. Czasami  zdarzało się, że rano znajdowano martwe kurczaki,zaduszone w nocy przez szczura lub kota. Pisklęta nie miały też łatwego życia gdy na podwórzu pojawiły się wnuki Anny i Ludwika. Potrafiły samym głaskaniem doprowadzić te małe żółte istoty do wycieńczenia :). Anna nie zajmowała się tylko domem i dziećmi. Musiała też pomagać mężowi w pracach polowych w okresie żniw czy wykopków. Brała wówczas dziatwę ze sobą, sadzała pod kupą siana lub mendlem zboża aby tam się grzecznie bawiły. A dzieci jak to dzieci, trzeba było czymś zająć aby nie przeszkadzały w codziennej ciężkiej pracy. Anna aby móc ugotować obiad lub zrobić pranie dawała dzieciom do zabawy talerzyki od centryfugi, swoją biżuterie lub zdjęcia, a także patelnie i garnki. Sama szyła dzieciom fartuszki, robiła na drutach sweterki. 

Piotrowice ok 1958 r Teściowa Anny Hudzik - Stanisława Chudzik z d. Zakręt w otoczeniu wnuków.

W długie zimowe wieczory dzieci aby się nie nudzić same musiały wymyślać sobie rozrywkę.  Z powodu braku elektryczności dość wcześnie kładły się spać. Ponieważ spały w jednym pokoju to ich ulubioną zabawą było wspólne liczenie np. baranów, koni na wsi czy dzieci. Pewnego razu wszystkie dzieci zachorowały i leżały w łóżkach. Anna musiała wyjść do sklepu, który prowadziła Pani Drobnik aby kupić naftę. Obiecała dzieciom, że jeśli pod jej nieobecność będą grzeczne to dostaną niespodziankę. Jakaż była radość dzieci, kiedy każde z nich  dostało małą paczuszkę petit bery, w której było 5 ciastek. Radość była tym większa, że zwykle Anna wydzielała dzieciom po jednym ciastku a czasami dzieliła cukierka na pół. To pokazuje jak trudne to były czasy. Pieniędzy było mało, funkcjonował raczej handel wymienny i spekulacja. Za jajka można było kupić loda na patyku lub chleb i cukier w kiosku. Nie raz bywało, że aby kupić chleb lub cukier Anna niecierpliwie zaglądała do kurnika i czekała, aż kura zniesie jajko. Mimo tych trudnych lat nikt w rodzinie Ludwika  Hudzika nie głodował. Często zabijano świnie, krowa dawała masło, mleko i ser. Na polu uprawiano ziemniaki i warzywa. Raz w tygodniu Anna piekła 4 blaszki placka drożdżowego. [...]
 
W 1959 r. Ludwik Hudzik zaczął pracować w Lesznie na kolei. Zarobione pieniądze inwestował głównie w prowadzenie gospodarstwa.  Kupował  nawozy, zboże, drobny sprzęt gospodarski. Za jedną z pierwszych pensji kupił trochę w tajemnicy przed Anną drzewka owocowe. Anna nie była tym zachwycona ale po latach, gdy drzewa wydały pierwsze owoce, zmieniła zdanie. Ludwik pracował w systemie zmianowym  12 na 24 godziny. Dzięki temu po pracy mógł zajmować się gospodarstwem. 

Dzieci Ludwika i Anny uczyły się w szkole podstawowej w Piotrowicach. Ojciec zawsze im powtarzał, że powinny się pilnie uczyć, aby w przyszłości nie liczyć worków na kolei lub pracować w PGR. Nauka w siedmioklasowej szkole podstawowej w Piotrowicach nie była łatwa. Klasy były łączone, a przez to w jednym pomieszczeniu uczyły się dzieci w różnym wieku. Po lekcjach dzieci musiały pomagać rodzicom. Pracowały w polu podczas żniw, przy młóceniu zboża, wykopkach czy plewieniu buraków itp. W okresie żniw Ludwik rano klepał kosę i jak tylko obeschła trawa cała rodzina szła w pole. Ludwik kosił kosą żyto, a dzieci idąc za nim ubierały  je, tzn. ścięte zboża układały w kupki. Na końcu szła Anna, która wiązała ścięte zboże w snopki. Następnie robiono mendle, tj ustawiano po 7-10 szt. snopków razem.  Po kilku dniach gdy zboże wyschło, zwożono je i układano w stóg. Dopiero później zboże młóciło się  przy pomocy młocarni. Inną czynnością  było  robienie siana dla zwierząt. Skoszoną kosą trawę należało dobrze wysuszyć, a to było uzależnione od pogody. Nie raz z powodu mokrego lata kilkakrotnie trzeba było rozrzucić mokre siano i  od nowa formować kupki. Jednak najbardziej czasochłonnym zajęciem dzieci było pasanie krów. W okresie szkolnym krowy pasała Anna koło domu na miedzy. Gdy dzieci wracały ze szkoły musiały najpierw zaprowadzić krowy na łąkę oddaloną ok 1,5 km od domu. Następnie należało je pilnować i wieczorem przyprowadzić do domu. Dopiero po tej pracy dzieci mogły przystąpić do odrabiania lekcji. Najgorzej jednak było latem. W okresie upałów trzeba było wcześnie rano wstać. Gdy tylko słońce wzeszło, dzieci z bijącym sercem czekały, aż do pokoju wejdzie ich mama i wyznaczy jedno z nich do zaprowadzenia krów na łąkę. Wyznaczone dziecko zawsze miało uszykowane gorące mleko w butelce i chleb z masłem. Szkoda było czasu na jedzenie w domu śniadania. Na łąkach dzieci nie były same. Spotykały się ze swoimi rówieśnikami, które również pasły krowy. Wówczas  było wesoło. Dzieciaki paliły ogniska i piekły ziemniaki. Taki rytuał z krowami obowiązywał dość długo, do czasu aż  ktoś wpadł na pomysł, że krowy można przecież zaprowadzić na pastwisko i pozostawić na długim łańcuchu. A że myślenie to przyszłość, jeszcze później stwierdzono, że trawę można skosić i przywieść krowom do domu :)
 
Wnuki Anny Hudzik. Żniwa w Piotrowicach ok 1974 r.

 Na podstawie wspomnień Anny Hudzik, spisanych ręką córki Weroniki Hudzik. Leszno 2015 r.




 


środa, 4 października 2023

Jan Kędziora (1892-1953) listonosz w powstańczej czapce.

 

Jan Kędziora w mundurze listonosza. Źródło: https://www.szukajwarchiwach.gov.pl/

JAN KĘDZIORA* to kolejny po bracie Władysławie Powstaniec Wielkopolski w rodzinie Kędziorów. Urodził się 30 maja 1892 w Dłużynie w rodzinie Jakuba Kędziory i Apolonii ze Stachowskich. Był młodszym bratem Marianny - żony Czesława Bednarczyka. W latach 1898 - 1906 uczęszczał do szkoły powszechnej w Dłużynie. Po zakończeniu nauki był pod opieką rodziców, którym pomagał w gospodarstwie.

Do szkoły powszechnej uczęszczał od 1898 r. do  1906 r. Po jej ukończeniu pomagał rodzicom w ich gospodarstwie rolnym. Po ukończeniu 17go roku życia postanowił się usamodzielnić. W tym celu, jak wielu jego rówieśników pojechał szukać szczęścia i pracy w Westfalii (Niemcy). Trafił do miejscowości Buer gdzie pracował jako górnik w kopalni węgla kamiennego. W październiku  1912 r otrzymał powołanie do służby wojskowej w armii niemieckiej. Trafił do 116 pułku piechoty w Giessen (Infanterie-Regiment 116) Po wybuchu I wojny światowej został wraz ze swoim pułkiem skierowany na front zachodni we Francji.  W sierpniu 1914 roku został ranny w prawą rękę (staw łokciowy).  Pomimo rekonwalescencji z dniem 21 sierpnia 1915 r. komisja lekarska uznała go za niezdolnego do pełnienia służby wojskowej z powodu niedowładu prawej ręki. 

 

Tzw Verlustlisten, dokument potwierdzający odniesione rany przez Jana Kędziorę na froncie zachodnim podczas I wojny światowej 1914 r.

Po powrocie z frontu w dniu 1 listopada 1915 roku rozpoczął pracę w urzędzie pocztowym we Włoszakowicach jako doręczyciel. Przepracował na poczcie przynajmniej kilkanaście kolejnych lat. W swoim życiorysie z 1929 roku Jan Kędziora opisuje moment, w którym przystąpił do Powstania Wielkopolskiego. Miało to miejsce 7 stycznia 1919 roku o godz. 5 rano. Został zbudzony przez Powstańców, którzy namówili go do przejęcia placówki poczty we Włoszakowicach. Pomimo świadomości bycia urzędnikiem pruskim wykonał to zadanie bez wahania. Odtąd w urzędzie pocztowym zajmował się łącznością telefoniczną między oddziałami powstańczymi. Wykonywał też inne zadania pomocnicze na rzecz walczących Powstańców. Jan Kędziora zajmował się łącznością telefoniczną do zakończenia powstania. Jan Kędziora  zmarł 27.11.1953 r i spoczywa na cmentarzu we Włoszakowicach. 

Grób Jana Kędziory Źródło: https://billiongraves.com/

 



*Opracowałem na podstawie materiałów Archiwum Państwowego w Lesznie oraz https://www.szukajwarchiwach.gov.pl/

sobota, 30 września 2023

Wspomnienia Anny Hudzik cz.3

 Jak trochę ucichło Anna razem z siostrą Stefanią pojechały do Dłużyny. Na gospodarstwie ich ojca Czesława Bednarczyka nie było już nikogo. Na szczęście inwentarz obsługiwali sąsiedzi oraz starsza siostra Anny Franciszka, która przez okres wojny zajmowała się gospodarstwem należącym do proboszcza. Franciszka odegrała ważną rolę w życiu Anny. Siostry przez cały okres dzieciństwa i młodości dzieliły razem pokój. Franciszka nigdy nie wyszła za mąż. Może właśnie dlatego namawiała Annę do małżeństwa. Wiedziała bowiem jak idzie się przez życie w pojedynkę. Franciszka pomagała Annie przy narodzinach pierwszego dziecka, zawsze służyła radą i pomocą. Anna z siostrą opiekowały się ojcowizną do czasu, gdy Czesław Bednarczyk załatwił wszystkie sprawy urzędowe i mógł formalnie wrócić z Zaborówca do Dłużyny. Jednak Anna długo nie nacieszyła się rodzinnym domem.

W tym czasie w Jezierzycach Kościelnych mieszkała z mężem jej siostra Władysława Szady. Często chorowała i nie mogła ciężko pracować na gospodarstwie. Czesław Bednarczyk i na to znalazł rozwiązanie. Doszedł do wniosku, że rodzinie Szady trzeba pomóc.  Postanowił posłać do Jezierzyc Kościelnych jedną z sióstr: Annę lub Stefanię. O tym, która wkrótce wyjedzie z Dłużyny miał zdecydować ciągnięty los. Padło na Annę. Szwagier Anny Stanisław Szady prowadził w Jezierzycach Kościelnych duże gospodarstwo. Anna miała więc co robić. Pracowała w polu, doiła krowy, parowała ziemniaki dla świń, gotowała, prała, zajmowała się synem Szadych, małym Władkiem. Do zabudowań gospodarskich Stanisława Szady przylegała wiejska świetlica. Młodzież organizowała w niej potańcówki.  Pod nieobecność Stanisława to Anna decydowała czy udostępnić salę do zabawy. Okres wojny nie sprzyjał zakładaniu rodzin, dlatego też po jej zakończeniu wielu chłopaków szukało żon. W tym czasie Anna miała wielu adoratorów, głownie z Jezierzyc Kościelnych. Jednak żaden z miejscowych jej nie odpowiadał. Pewnego wieczoru na zabawie pojawił się chłopak z Piotrowic  w charakterystycznej białej czapce. Miejscowi chłopacy nie byli zadowoleni z faktu, że Anna zerka na obcego, którym okazał się Ludwik Hudzik. Próbowali zniechęcić go do Anny robiąc mu psikusy. Razu pewnego zabrali mu białą czapkę, innym razem rower. Rower szybko się jednak znalazł, po tym jak Anna zagroziła, że jeśli go nie oddadzą, to zgłosi sprawę na milicję. Sprawy toczyły się szybko. Ludwik Hudzik przekonywał Annę do małżeństwa. Tłumaczył jej, że lepiej pracować na swoim niż harować u szwagra. Ponadto liczył po cichu na to, że jako żonaty mężczyzna nie zostanie powołany do wojska. Może to i było mało romantyczne ale takie wówczas były czasy.  Później okazało się, że służby wojskowej i tak nie uniknął. Ludwik Hudzik prowadził w Piotrowicach niewielkie gospodarstwo. Formalnie należało do jego matki Stanisławy z domu Zakręt. Anna miała okazję poznać swoją przyszłą teściową podczas wiejskich dożynek, na które Ludwik ją zaprosił. Czesław Bednarczyk "czuwał" nad młodymi, ściśle wyznaczając córce godzinę powrotu do domu. W Piotrowicach Ludwik oprowadził Annę po wsi a następnie zabrał ją na zabawę dożynkową. Podczas pierwszego pobytu w Piotrowicach Anna miała okazję poznać matkę Ludwika.  Obie Panie bardzo się starały aby dobrze wypaść podczas tego spotkania. Stanisława Hudzik na cześć Anny upiekła chruściki. Pomimo, że w tamtych czasach nie przywiązywano znacznej wagi do oficjalnych zaręczyn, to pewnego razu miało miejsce zdarzenie, które można by dzisiaj nazwać zaręczynami.  Podczas jednej z zabaw w Jezierzycach Kościelnych Ludwik Hudzik tańczył z Anną poloneza. Gdy muzyka przestała grać, wręczył wybrance czekoladę. Inni uczestnicy zabawy doskonale wiedzieli co to oznacza. Ktoś w mig postawił na środku sali taboret, na którym Ludwik i Anna musieli stanąć i się pocałować :)

Był rok 1947. O zamiarach młodych wkrótce dowiedział się Czesław Bednarczyk. Oznajmił, że ślub będzie mógł się odbyć dopiero jesienią. Związane to było z brakiem funduszy, ponieważ Czesław budował w tym czasie wozownie. Mimo to sprawy toczyły się szybko i swoim torem. Na ślub zapraszano wszystkich indywidualnie. Krótko przed uroczystością ślubną Stanisława Hudzik zabrała młodych do Leszna na zakupy. Synowi kupiła garnitur, przyszłej synowej kolczyki oraz obrączki. Suknię ślubną Anna miała po swojej starszej siostrze Stefani. Ludwik i Anna  pobrali się 13 września 1947r. w Dłużynie. Wesele trwało dwa dni i było dużym wydarzeniem we wsi. W końcu za mąż wychodziła ostatnia córka sołtysa! Ślubu cywilnego udzielał brat Anny Józef Bednarczyk, który w tym czasie był kierownikiem Urzędu Stanu Cywilnego we Włoszakowicach. 

Wesele Ludwika Hudzika i Anny Bednarczyk Dłużyna 1947 r. Przy Pannie Młodej siedzi Stanisława Hudzik z d. Zakręt. Obok Pana Młodego siedzi Marianna Bednarczyk. Dalej obok księdza siedzi Czesław Bednarczyk


Krótko po ślubie młode małżeństwo zamieszkało w Piotrowicach. Ludwik przyjechał po żonę do Dłużyny wozem zaprzęgniętym w konie. Anna w posagu dostała krowę, którą teraz przywiązali do tego wozu. I  tak oto Anna Hudzik wyruszyła na dziesiątki lat do wsi Piotrowice. Młodzi  zamieszkali w domu rodzinnym Ludwika w małym pokoiku. Anna najpierw go wysprzątała, a następnie z welonu uszyła firanki. Potrafiła też uformować z gliny piec. Anna nie miała okazji poznać swojego teścia, Marcina Hudzika, który zmarł przedwcześnie w wieku 45 lat w maju 1945 roku. W domu Hudzików mieszkała jeszcze siostra Ludwika Franciszka, która będąc krótko po ślubie zajmowała wraz z mężem największy pokój. Poza tym w Piotrowicach mieszkali bracia Ludwika: Józef i Dominik oraz siostra Eleonora z rodziną.  Prawie wszyscy utrzymywali się z gospodarstwa Stanisławy Hudzik. Pomagali w pracach polowych, przy żniwach i wykopkach. Domem zajmowały się głównie Stanisława i Anna.

Sielanka pierwszych miesięcy wspólnego życia nie trwała długo. Dwa miesiące po ślubie Anna zaszła w ciąże. Na miesiąc przed rozwiązaniem, w czerwcu 1948r. Ludwika powołano do wojska (Służył w Lublinie od 23.06.1948 r. do 05.12.1949 r. gdzie walczył z bandami UPA). Zdecydowano, że na czas służby wojskowej Ludwika Anna wróci do Dłużyny.  Pomimo zaawansowanej ciąży nikt tam jej nie oszczędzał. Szwagier Anny Józef, przejął gospodarstwo po Czesławie Bednarczyku. Twierdził, że dobrze Annie dobrze zrobi ruch i kazał jej chodzić za maneżem (urządzenie, za którym szły konie i uruchamiały np. napęd młocarni). W tym czasie w Dłużynie było kilkoro małych dzieci należących do sióstr Anny. Gdy siostry szły pracować w polu, dziećmi zajmowała się ich babcia - Maria Bednarczyk. Nie raz zdarzało się, że gdy wracały wieczorem do domu, zastawały na stole leżące i płaczące niemowlaki, z którymi płakała również ich babcia :). 29 lipca 1948r. do grona wnucząt Marii Bednarczyk dołączyło pierwsze dziecko  Anny - córka Marysia. Ludwika nie było przy jej narodzinach. Swoje pierwsze dziecko zobaczył dopiero jak miało kilka miesięcy. Chrzciny wyprawiono u Bednarczyków w Dłużynie. Chrzestnymi Marysi zostali  brat Ludwika Józef i siostra Anny Stefania. Na chrzcinach była obecna również teściowa Anny, która nalegała na rychły powrót synowej do Piotrowic. Tego samego zdania był Ludwik, który w liście do żony stwierdził, że jej miejsce jest w Piotrowicach. Wkrótce Anna została przywieziona do Piotrowic przez szwagra Józefa.  Był to bardzo trudny okres w życiu Anny. W czasie gdy Ludwik był jeszcze w wojsku urodziło się drugie dziecko. Mały Staś był wcześniakiem i po kilku dniach zmarł*. 

Ludwik Hudzik podczas służby wojskowej w Lublinie 1948-1949

W 1950 roku, krótko po powrocie z wojska, Ludwik otrzymał propozycję zarządzania gospodarstwem PGR w Piotrowicach. Młode małżeństwo przeprowadziło się do dużego mieszkania w zabudowaniach należących do PGR. Budynek, który stoi do dziś, znajdował się w parku. W tym czasie sytuacja PGRu była trudna. Większość pracowników odeszła. Na posterunku trwali jeszcze Helena Kaczmarek, która pracowała głównie w polu i Władysław Adamczak, który zajmował się owcami, końmi i bydłem. Anna pomagała mężowi w pracach polowych i w oborze. Często do pracy zabierała ze sobą dzieci. W tym okresie na świat przychodziły kolejne dzieci Anny i Ludwika: Łucja i Adam. 

Częstym gościem w domu Hudzików była siostra Ludwika Franciszka z Kościana. Przyjeżdżała do Piotrowic z dziećmi Olą i Marianem pod nieobecność swojego męża Stefana Nowaczyka, który jako zdun często przebywał poza domem.  Któregoś dnia dzieci Franciszki Nowaczyk  bawiły się na podwórzu. Nagle dzieci zniknęły z oczu dorosłych. Franciszka spytała małą niespełna 2 letnią Marysie gdzie jest Ola. Marysia bez wahania wskazała na miejsce w którym znajdowała się odkryta  na podwórzu studnia.  Gdy przerażona Franciszka zajrzała do studni, zobaczyła wypływającą z pod wody córkę Olę. Struchlała ze strach Franciszka zaczęła wzywać pomocy. Na miejscu zbiegli się pracownicy PGR oraz przechodzący w pobliżu nauczyciel miejscowej szkoły pan Kozłowski. To właśnie on bez wahania zszedł do studni po drabinie i uratował dziecko od pewnej śmierci. Franciszka Nowaczyk, zwana przez wszystkich Ciocią Franią przyjeżdżała do Piotrowic przez całe swoje długie życie. Znana była  z tego, że zawsze jak przyjeżdżała miała przy sobie gotowe torebki, woreczki, a to na kaczuszkę, a to na jajeczka, owoce itp.

Franciszka, siostra Ludwika ze swoim mężem Stefanem Nowaczykiem. Piotrowice lata 40 te XXw.

CDN

Na podstawie wspomnień Anny Hudzik, spisanych ręką córki Weroniki Hudzik. Leszno 2015.


*Stanisław urodził się 22 września 1949 r. Zmarł 28 września 1949 r.

niedziela, 24 września 2023

Wspomnienia Anny Hudzik cz. 2

 

 Okres II Wojny Światowej.


W upalne lato 1939 r. dużo mówiło się o wojnie, odczuwało się napięcie, niepokój. Na dwa dni przed 1 września wokoło paliły się stogi. Palili je Polacy aby front nie mógł przejść. Wszyscy gromadzili jedzenie i chowali je pakując w co się tylko dało. Gospodynie z Dłużyny wkładały cukier w duże dzbany i zakopywały je w ziemi. Maria Bednarczyk również chowała mąkę i zboże a cukier umieściła w świniarni za korytem. Dzień 1 września 1939 r. Anna zapamiętała bardzo dobrze. Mówi, że do dzisiaj słyszy przeraźliwie bijące dzwony. W tym dniu nie poszła na służbę bawić dzieci. Mieszkańcy wsi dowiedzieli się z radia, że Niemcy wkroczyli do Polski. Ludzie się modlili i płakali. Większość mężczyzn już wcześniej została powołana do wojska.

Czesław Bednarczyk zebrał wszystkich domowników, pobłogosławił i z małym tobołkiem na rowerze wyruszył w kierunku Kościana. Wkrótce jednak wrócił z powrotem, bo frontu nie było widać, wszystko było spalone. Z czasem Niemcy zaczęli wysiedlać gospodarzy do Małopolski. Czesław Bednarczyk pełnił wtedy funkcję sołtysa i dobrze mówił po niemiecku. Był zobowiązany współpracować z Niemcami. Musiał im wskazywać kto ma konie i rowery.  Niemcy wszystko zabierali i wysyłali na front. Podczas wysiedleń mieszkańcy Dłużyny mieli pół godziny na spakowanie się i zebranie się na placu przed kościołem. Samochodami wywieziono ich do Leszna, a tam niemiecka komisja rozdzielała poszczególne rodziny na roboty do Niemiec, do obozu przejściowego w Łodzi lub do rodzin polskich w pobliskich wsiach. Pierwsza tura wysiedleń ominęła dom Czesława Bednarczyka, bo wisiała na nim tabliczka z napisem "sołtys". Wkrótce jednak Niemcy zorientowali się, że brakuje im jednej rodziny.  Za karę rozkazali Bednarczykom spakować nie w pół godziny, ale w 3 minuty. Gestapo pozwoliło zabrać tylko trochę niezbędnych rzeczy. Brat Anny Jasiu zdążył  spuścić na Widory 3 worki zboża, które potem udało się zabrać do Zaborówca. Do miejsca wysiedlenia w Zaborówcu rodzina Bednarczyków jechała na wozach ciągniętych przez konie. Na wozie siedzieli Czesław i Maria, bracia Anny: Edziu, Jasiu, Telesfor i Czesiu oraz siostra Marianna. Do Szadych poszła Stefania i Heniu. Siostra Marta była we Włoszakowicach a zamężna już Władzia została w majątku w Dłużynie. Józef walczył z Niemcami gdzieś na froncie. Gdy przyjechali do Zaborówca okazało się, że na to samo miejsce przybyła również rodzina brata Czesława z Radomicka. Anna pamięta jak jeszcze przed wysiedleniem jakiś Niemiec przez tydzień przyjeżdżał do Dłużyny i obserwował gospodarstwo jej ojca i o wszystko wypytywał. Później okazało się, że był to Niemiec z Zaborówca, który mieszkał w starym budynku pod słomą. Upodobał sobie gospodarstwo Czesława Bednarczyka. W tym celu wystapił do władz o jego przydział. Dlatego później rodzinę Anny przesiedlono do Zaborówca na gospodarstwo tego Niemca. Na miejsce wysiedlonych rodzin z Dłużyny Niemcy przywozili swoich. Nowi "właściciele" szybko zajmowali gospodarstwa i przywłaszczali sobie wszystko co zostało. W Dłużynie zostało niewielu Polaków. Gospodyni u której Anna służyła przepisała swój sklep na krewną Niemkę i dlatego mogła go dalej prowadzić.

W lipcu 1940 r. Anna dostała wezwanie i musiała stawić się do Leszna po arbeitskarte, tj. przydział do pracy w związku z ukończeniem 15 lat. Skierowano ją do pracy u niemieckiego gospodarza Franza Klupsch w Świeciechowie, przy ul. Krzyckiej 1. Do Leszna zawiózł ją ojciec rowerem. W drodze powrotnej zajrzeli do tego gospodarza i ojciec kazał córce już tam zostać. Dopiero na drugi dzień przywiózł jej trochę rzeczy. Niemiec był wdowcem, miał 10 ha ziemi, 2 córki i syna. Córki były wykształcone, jedna mieszkała w Świeciechowie i była żoną milicjanta. Druga mieszkała w Berlinie. Syn był żołnierzem. Pewnego razu przyjechał do ojca na urlop. W gospodarstwie Franza Klupsch był już parobek Staś, który pochodził z Wielunia. Anna i ten chłopak mieli osobne pokoje. Anna od pierwszych dni pobytu w Święciechowie musiała ostro zabrać się do pracy. Nikt się jej nie pytał czy umie doić krowy i ugotować obiad. Anna codziennie musiała wydoić 4 krowy i odpaść 10 świń. Ponadto zajmowała się gotowaniem, praniem, sprzątaniem. Musiała pracować w polu podczas żniw i wykopek,  obrabiać buraki. Jako młoda dziewczyna nie umiała robić wielu rzeczy. Często chodziła po radę do sąsiadki i pytała ją jak zrobić np. sos czy kluski bez jajka. Niemiec Franz Klupsch był bardzo niedobrym człowiekiem, o czym wszyscy na wsi wiedzieli. Wieść niosła, że jego żona wcześnie zmarła, ponieważ mąż bardzo źle ją traktował. Podczas służby u Niemca Anna przeszła chrzest bojowy szybkiego dorastania. Franz Klupsch często krzyczał na Annę, wyzywał ją a nawet bił. Potrafił wpaść w taką furię, że bił Anne widłami po plecach. Był bardzo skąpy. Pomimo ciężkiej pracy wydzielał pracownikom jedzenie, a niektórą żywność trzymał pod kluczem np. mięso, jajka. Chciał zawsze dobrze zjeść. Nie interesowało go przy tym z czego Anna zrobi ten obiad. Sama też musiała kombinować, aby nie chodzić głodna. Anna bardzo wcześnie wstawała, aby przygotować mleko do mleczarza. Wlewała je do wielkich kan i po kryjomu zbierała z mleka śmietanę, którą następnie smarowała chleb. Pewnego razu właściciel gospodarstwa zgłosił na milicję, że Anna go oszukuje. Twierdził, że Anna niedokładnie doi krowy i w związku z tym on ponosi straty. Czesław Bednarczyk przyjeżdżał do córki z Zaborówca i przywoził jej trochę jedzenia. Kilka razy w roku otrzymywała pozwolenie na odwiedzenie domu rodzinnego. Jeździła wówczas rowerem przez las do Zaborówca tylko na kilka godzin bo na noc musiała być z powrotem.

Życie w Święciechowie toczyło się pod rygorem ograniczeń wojennych. Obowiązywały różnego rodzaju zakazy. Młodzi Polacy, którzy podobnie jak Anna służyli u niemieckich gospodarzy spotykali się na Rynku, na spacerach czy potańcówkach w lesie. Polacy mogli chodzić po ulicy do godz. 23,00, ale w grupie nie mogło być ich więcej niż 5 osób. W ocenie Anny były to najgorsze cztery lata jakie przeżyła w czasie okupacji. Jako młoda dziewczyna, która nigdy dotąd nie wyjeżdżała z Dłużyny, nagle musiała opuścić rodzinny dom, środowisko w którym żyła i udać się w nieznane miejsce, do obcych osób i obcego jej otoczenia.

 Wyzwolenie

W styczniu 1945r. Niemcy mieszkający w Święciechowie stawali się nerwowi, niektórzy zaczęli się pakować. Słychać było strzały. Franz Klupsch zapakował na wóz zabitą świnie, zabrał zboże i któregoś dnia wołami wyjechał z domu w stronę Zaborówca. Anna nie wiedziała, że Klupsch ucieka. Pokazał jej jedynie kupkę pieniędzy, którą miał schowaną, ale nic jej nie dał. Po jego ucieczce do wyjazdu zaczął szykować się Stasiu. Wziął rower należacy do Klupscha, trochę rzeczy i z kolegami pojechał w swoje strony. Anna została w obcym domu sama. Na wąskiej ulicy Krzyckiej zrobił się potężny korek od wozów z uciekającymi Niemcami. Pukano do okien domu Klupscha i pytano ją o drogę. Anna bardzo się bała, bo nie wiedziała co robić.  Uznała, że nie ma na co się oglądać tylko musi wracać do domu. Pewnego dnia zawinęła w chustkę trochę jedzenia, odpasła zwierzęta, zakluczyła dom i wyszła na ulice. Usiadła na tył jednego z wozów, na którym jechała jakaś Niemka z małym dzieckiem. Woźnicą był 12 letni chłopak, który zaczał bić Annę batem, chcąc w ten sposób zmusić ją do zejścia z wozu. Dziewczyna bała się, że jak spadnie, to inny wóz ją rozjedzie. Z powodu siarczystego mrozu nie czuła rąk. Całą drogę modliła się i takim oto sposobem wreszcie dojechała do Zaborówca. Gdy zeskakiwała z wozu to Niemka zawołała aby zaczekała. Prosiła Annę o pomoc dla swojego dziecka. Anna zaprosiła kobietę z chorym dzieckiem do domu Czesława. Rodzina Bednarczyków pomogła Niemce i jej choremu dziecku. Poczęstowano gości gorącym mlekiem. Następnego dnia rano Czesław Bednarczyk znalazł w gnoju martwe dziecko. Takich przypadków bywało w tym trudnym okresie wiele. Ludzie umierali w czasie podróży, a ponieważ ziemia była bardzo zmarznięta nie mogli wykopać grobów. Ciała zmarłych chowano w gnoju, bo był luźniejszy. Po tej podróży Anna nie mogła długo dojść do siebie. W tym samym czasie  przez wieś przejeżdżali prawdopodobnie Kozacy - dziwny naród, który niewiadomo skąd się tam wziął. Mówili po rosyjsku, byli okrutni, wszyscy się ich bardzo bali. Czesław w obawie przed nimi pilnował domu z siekierą. Pewnego dnia Kozacy przyszli do domu Bednarczyków i zażądali konia. W obawie o życie rodziny Czesław spełnił ich żądanie.

Anna wspomina, że po dwóch dniach pobytu w Zaborówcu chciała wrócić do Święciechowy aby przekonać się co się tam dzieje. Postanowiła pojechać rowerem. Po drodze widziała masę trupów, porozbijane wozy i padnięte zwierzęta. Straszny obraz. Również w domu Klupscha zastała pobojowisko. Gospodarstwo zostało całkowicie splądrowane, wszędzie pełno było krwi od zabijanych kur i świń. Anna z domu zabrała jedynie jeden haftowany obrusek. W Święciechowie panował chaos i duży ruch. Na miejscu nie został prawie żaden Niemiec. Zostali tylko ci, co w czasie okupacji pomagali Polakom i nie bali się zostać.

CDN

Na podstawie wspomnień Anny Hudzik, spisanych ręką córki Weroniki Hudzik. Leszno 2015.
Anna Hudzik lata 60 te. XX w