poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Kucharczykowie ze Skierniewickiej 12

Warto czekać, warto być wytrwałym. Wczoraj po kilku latach intensywnych poszukiwań poznałem wreszcie istotne fakty z życia mojej praprababci Franciszki. Pisałem o niej tutaj a także tutaj. Wielokrotnie już mówiłem, że to najbardziej tajemnicza postać. Za każdym razem, gdy próbuję dotrzeć do źródeł, z których mógłbym zaczerpnąć nowych wiadomości o matce Marcina Chudzika - spotykam się z jakąś niewidzialną ścianą, jakąś siłą, która odpycha mnie od tego źródła lub celowo wskazuje mi fałszywą drogę. 

W tym miejscu muszę cofnąć się o jakieś 30 lat. Piotrowice upalne lipcowe popołudnie. Dziadek Ludwik znowu szykuje się po zielonkę. Nie muszę się prosić aby mnie wziął ze sobą. To jedyna okazja aby potrzymać lejce końskiej uprzęży, a tym samym mieć realny wpływ na kierunek jazdy wozu wypełnionego po brzegi zielonym. Droga z Piotrowic do w stronę Święciechowy nie jest ruchliwa tak jak  dziadek nie jest zbyt bojaźliwy. Wieś, wnuczek i jego dziadek rządzą się swoimi prawami. Motorem dziadka jeździłem gdy miałem nie więcej jak 13 lat. Musiałem się nieźle napracować aby go utrzymać w pionie. Za to Dziadek nie miał żadnego problemu aby zezwolić mi przejechać się na nim do lasu i z powrotem. Chcę przez to powiedzieć, że mimo że spędzałem z dziadkiem sporo swojego wakacyjnego czasu, to nigdy nie rozmawiałem z nim o nim samym. Nigdy nie zadałem mu prostego pytania: skąd jesteś, i kto był TWOIM dziadkiem. Taka powinna być normalna, logiczna konieczność. Skoro miałem fajnego dziadka to możliwe, że pradziadek też był fajny. Dziadek Ludwik wiedział o krewnych ze strony Klemensa, którzy mieszkali w Mielcuchach. Zaryzykuję śmiałą tezę, że miał również okazję spotkać w swoim życiu swoją babcię Franciszkę. Kiedy? Zaraz pośpieszę z wyjaśnieniem.

Franciszka Chudzik ok 1910 roku poślubiła łódzkiego dozorcę Józefa KUCHARCZYKA. Łatwo się zorientować, że coś tu nie gra. I Owszem. Po pierwsze dlatego, że Kucharski okazał się KUCHARCZYKIEM a po drugie dlatego, że raczej nie był DOrożkażem, nad czym szczerze ubolewam ale za to na pewno był DOzorcą. Kucharczykowie mieli 5 dzieci: cztery córki i syna Józefa, o którym do wczoraj nie wiedziałem. Józef zmarł jednak jeszcze w dzieciństwie. Córkami Franciszki Kucharczyk były Kazimiera, Weronika, Józefa oraz Marianna.

Ojciec dziadka Ludwika - Marcin zmarł 29 maja 1945 roku. Dzisiaj już wiem, że żyła w tym dniu jeszcze jego matka Franciszka Kucharczyk. Mogła wiec być w Piotrowicach na pogrzebie syna. Mogła choć oczywiście nie musiała. Po śmierci Marcina Kucharczykowie nie utrzymywali żadnych kontaktów z Chudzikami. Ale trudno mi uwierzyć w to, że  nie utrzymywał ich Marcin  za swojego życia. Dlatego właśnie dopuszczam do siebie myśl, że Franciszka Chudzik mogła być na pogrzebie syna i spotkać się z moim dziadkiem, wówczas 18 letnim młodzieńcem. 

Franciszka Kucharczyk zmarła we wrześniu 1954 lub 1956 roku.

Aktualność: kwiecień 2013

Serdecznie dziękuję Pani Jadwidze za  pomoc i wytrwałość. Dziękuję również Pani Barbarze, wnuczce Kazimiery Kucharczyk za okazane mi zaufanie. 




sobota, 20 kwietnia 2013

Miejsce przodka jest przy kominku.

Nie wiem jak wyglądał mój prapradziadek Szczepan Zakręt. Ale wyobraziłem go sobie. To mi wolno. Mało tego: uważam, ze jestem usprawiedliwiony tworząc sobie w głowie wizerunek przodka. Dzisiaj już nie ma nikogo, kto z całą pewnością potwierdziłby, że ten szacowny Pan na zdjęciu to Szczepan Zakręt. Zdjęcie to przysłała mi Bogusia. Pochodzi prawdopodobnie z pierwszych lat XX w. Jest w nim coś niezwykłego. Może ten aktorsko, na luzie trzymany papieros? Facet ma coś z prawdziwego mężczyzny. Pal licho ten papieros; bardziej zastanawia mnie miejsce w którym zdjęcie zostało zrobione. Wykluczam wieś Mielcuchy. Może Kraszewice, może Ostrzeszów albo Kalisz? Szczepan /o ile to w ogóle on/ ubrany jest w gang, białą koszulę i krawat. Musiał mieć klasę, bez dwóch zdań :). To wszystko sprawiło, że kupiłem fajna okrągłą, drewniana ramkę i "powiesiłem" szacowne oblicze Przodka na honorowym miejscu obok kominka.


Wszystko w życiu Szczepana działo się w jednym fyrtlu. Urodził się w Mielcuchach 16 listopada 1871 roku o godzinie dziewiętnastej w domu  Marcina Zakręta i Anny z Kochów. Szczęśliwy ojciec stawił się przed urzędnikiem Stanu Cywilnego w Kraszewicach trzy dni później tj. 19 listopada 1871 roku i w obecności świadków dopełnił obowiązku meldunkowego w stosunku do ostatniego jak się później okazało dziecka w rodzinie Zakrętów.  Marcin Zakręt miał wówczas 49 lat. Ostatni raz gościł w tym urzędzie 7 lat wcześniej tj. w 1864 roku przy okazji narodzin córki Franciszki. 7 lat to szmat czasu w życiu dobiegającego pięćdziesiątki mężczyzny. Marcinowi w urzędzie stanu cywilnego w Kraszewicach towarzyszyli sąsiedzi czterdziestoletni Jan Niedźwiecki oraz pięćdziesięcioletni Antoni Bolek. Chrzest dziecka odbył się w tym samym dniu a rodzicami chrzestnymi Szczepana zostali wspomniany już Jan Niedźwiecki oraz żona Antoniego Bolka, Józefa Bolek.




Fragment aktu urodzenia Szczepana Zakręta 1871 rok.

Szczepan od zawsze  znał Zofię Jabłońską. Jak to na wsi. Może nawet jako dzieci wspólnie się bawili. Raczej nie uczęszczali do szkoły, bo na akcie ślubu brak jest ich podpisów. W Mielcuchach przyszły na świat wszystkie dzieci Szczepana i Zofii. Trzeba jednak w tym miejscu zaznaczyć,  że Babcia Stasia urodziła się w listopadzie 1894 roku a więc na 2 miesiące przed dniem ślubu. Powód? Może w związku z  widoczną ciążą Zofii Jabłońskiej? Może z powodu choroby? A może ze zgoła innej przyczyny..?

Rodzicami Zofii byli Wawrzyniec Jabłoński oraz Marianna z domu Jeziorna. Oboje pochodzili z Mielcuch. Na to nazwisko natrafiłem drugi raz przeglądając akta urodzenia z Parafii Włoszakowice. Okazuje się że rodzina Zakrętów migrowała z Mielcuch wspólnie z Marcinem Chudzikiem i Stanisławą. Dysponuję kserokopią aktu urodzenia dziecka w listopadzie  1919 roku, którego rodzicami byli Władysław Zakręt i Józefa z domu Jeziorna. Zakrętowie z Jeziornymi lubili się bez dwóch zdań.Wróćmy jednak do dnia ślubu Szczepana Zakręta z Zofią Jabłońską. Ślub poprzedziły trzy zapowiedzi w kościele parafialnym w Kraszewicach: 25 grudnia 1894 roku, 30 grudnia oraz 6 stycznia 1895 roku. Z aktu małżeństwa wynika, że małżonkowie nie zawarli umowy przedślubnej. Świadkami tej uroczystości byli 38 letni wówczas brat Szczepana Andrzej oraz Andrzej Pacyna. Oboje prowadzili gospodarstwa rolne w Mielcuchach.


Ślubu udzielił młodym ks. Piotr GUTMAN /1857-1907/ , który na stałe wpisał się w historię kraszewickiej parafii. Ksiądz. Piotr Gutman rozpoczął urzędowanie w Kraszewicach 5 listopada 1887 r. Od początku zaangażował się w dokończenie budowy miejscowego kościoła parafialnego, którego wzniesienie rozpoczął jeszcze jego poprzednik ks. Piotr Kobylański. Popadł jednak w konflikt ze swoimi parafianami i musiał opuścić Kraszewice. W Kraszewicach ks. Gutman był znany z tego, że namawiał miejscową ludność, aby żądała wprowadzenia języka polskiego do pracy w urzędach oraz szkołach gminy Kuźnica Grabowska. Musiał oczywiście narazić się tym samym na poważne konsekwencje ze strony władz carskich. Naczelnik Powiatu wieluńskiego zdawał sobie jednak sprawę z tego, że usunięcie z Kraszewic księdza Piotra Gutmana albo jego zaaresztowanie wobec wpływu jaki ma na parafian, mogłoby wywołać niepożądane następstwa, dlatego prosił władze zaborcze o wezwanie go do Kalisza i wydanie tam odpowiedniego zarządzenia. W dwa lata po tych wydarzeniach ksiądz Gutman zmarł /4 stycznia 1907 r./W Kraszewicach pełnił funkcje proboszcza  przez 19 lat. Był także kanonikiem honorowym Kolegiaty Kaliskiej. Został pochowany na cmentarzu w Kraszewicach.

Fragment aktu ślubu Szczepana Zakręta i Zofii Jabłońskiej 1895 r.

czwartek, 18 kwietnia 2013

Pustkowie Lemierz, Limierz, Lemersh...

Analizowałem mapy z początku XIX w okolic Mielcuch i porównałem je z mapami z końca XIX w. Moim celem jest ustalenie kiedy osiedlili się na tym terenie Zakrętowie i Lemierze. Pamiętamy, że ok 1800 roku te dwie rodziny połączyły się za sprawą małżeństwa mojego 4xpradziadka Wojciecha Zakręta z Magdaleną z Lemierzów. Mam nadzieję, że analiza map pozwoli mi również bardzo precyzyjnie zlokalizować owe Pustkowie Lemierz. Dla porównania posłużyłem się mapą Davida Gilly z 1803 roku oraz niemieckimi mapami z końca XIX wieku tzw. Generalstabskarte.


Powyżej wkleiłem fragment mapy niemieckiej wydanej w 1893 roku. Widać na niej wyraźnie LEMERSH. Ta osada to według mnie Pustkowie Lemierz, w której przychodzili na świat i umierali członkowie rodziny Wojciecha Zakręta. Z mapy tej można się doliczyć 11 zabudowań gospodarskich, rozmieszczonych na parceli o kształcie prostokąta o bokach długości 250 x 170 m Pustkowie Lemierz sąsiadowało wówczas od północy z wsią Michałów a od wschodu z wsią Bolków. Poniżej powiększony fragment mapy:

 W II połowie XX w. miejsce to nazywało się Kolonią Lemiesze. W późniejszych latach Kolonia Lemiesze została administracyjnie połączona z Mielcuchami Pierwszymi. 

 Druga mapa przedstawia opisywane przeze mnie okolice tak jak wyglądały w 1803 roku. Dane do niej były zbierane zapewne jeszcze w końcówce XVIII w. 

 I co?...Ani śladu Pustkowia Lemierz! Osada powinna być mniej więcej w miejscu nakreślonym czerwonym kółkiem. Wnioski nasuwają się same: albo mapa jest mało dokładna albo Pustkowia Lemierz przed 1800 rokiem jeszcze nie było. Dopóki nie będę dysponował aktami parafii Kraszewice sprzed 1800 roku, dopóty kwestia ta nie będzie rozwiązana. Sądzę jednak, że Lemierze zamieszkiwali na tym terenie co najmniej od połowy XVIII w. Pozostaje jeszcze do ustalenia miejsce pochodzenia Zakrętów. Podejrzewałem, że może kiedyś osiedlali się w jakimś pobliskim miejscu nazywanym Pustkowie Zakręt lub Pustkowie Zakręty :), a później zwyczajnie "wżenili" się w rodzinę Lemierzów i tam, w Pustkowiu Lemierze zaczęli być z czasem gospodarzami. 

*****************************************

Z ostatniej chwili:

Dzisiaj oczekuję na przesyłkę z Archiwum Państwowego w Kaliszu. Zamówiłem zdjęcie cyfrowe aktu małżeństwa zawartego w 1895 roku pomiędzy Szczepanem Zakręt a Zofią z Jabłońskich. To moi prapradziadkowie, rodzice Stanisławy Chudzik - "Małej" Babci Stasi :)) 

O efektach wkrótce poinformuję.

 

 

 

 

sobota, 13 kwietnia 2013

Wszystkie dzieci Wojciecha

Ostatnio powróciłem do Zakrętów. Ponownie zacząłem przeglądać akt po akcie parafii Kraszewickiej z nadzieją na odkrycie nowych faktów z życia przodków mojej prababki Stanisławy Zakręt /1894-1964/. Przede wszystkim zorientowałem się, że drzewo genealogiczne najwcześniejszego mojego przodka ze strony Zakrętów - Wojciecha /1775-1839/ zawiera za mało dzieci. Błąd szybko naprawiłem, wklejając w to miejsce nowy schemat drzewa genealogicznego najbliższej rodziny Wojciecha Zakręta. Przy okazji uzmysłowiłem sobie pewien schemat, według którego współcześni Wojciechowi urzędnicy, nazywali małe "rodzinne" wioski  - Pustkowiami. Czytając akta łatwo się zorientować, że w XIX w obrębie Guberni Kaliskiej Pustkowia były to miejsca, jeszcze za małe aby je zwać wioskami, ale już na tyle zamieszkałe aby posiadały własną i urzędową nazwę. Z upływem lat Pustkowia w naturalny sposób zasiedlane, zamieniały się we wsie. Ciekawa jest geneza ich nazw. Zazwyczaj nazwy Pustkowi brały się z nazwisk zamieszkujących je gospodarzy. I tak w Pustkowiu Gałdyny mieszkali Gałdynowie, w Pustkowiu Klon mieszkali Klonowie a w Pustkowiu Kolibka żyli Kolibkowie. Nie inaczej było z Pustkowiem Lemierz czasami zwanym Limierz. Pamiętamy, że pierwsza żona Wojciecha -Magdalena,  nosiła nazwisko Lemierz.Wnioskuję z tego, że to jej przodkowie byli założycielami Pustkowia. Skąd więc wywodził się Wojciech Zakręt? Prawdziwa zagadka, tym bardziej, że jak dotąd nie udało mi sie jednoznacznie ustalić nikogo z rodziny Wojciecha. Pustka. Na przestrzeni 1819 - 1839 nie natrafiłem ani na ślad rodziców Wojciecha ani jego ewentualnego rodzeństwa. W żadnym innym przypadku, również u Hudzików to się nie zdarza. Miałem nadzieję, ze przynajmniej w akcie małżeństwa między Wojciechem a Marianną Gałdynówną z 1819 roku znajdę dane dotyczące rodziców Pana Młodego. Przeliczyłem się. Co ciekawe, nie wynika to z niedbalstwa urzędnika stanu cywilnego we Kraszewicach, bo akurat rodzice Panny Młodej zostali przez niego wymienieni. Wojciech jawi się więc jako prawdziwie tajemnicza postać. Nie wiadomo skąd się wziął, skąd pochodził.

Wojciech Zakręt spłodził w swoim życiu dwanaście dzieci: 7 synów i 5 córek. Tragiczne w jego życiu było to, że miedzy 1811 -1831 rokiem zmarło pięcioro z nich. Oto one:

  • Antoni urodził się w czerwcu 1810 roku w chałupie Zakrętowej pod numerem 137. Zmarł po 8 miesiącach 23 lutego 1811 roku. Był synem Wojciecha i Magdaleny z Lemierzów. W akcie zgonu jako przyczynę jego śmierci podano kaszel.
  • Wojciech urodził się w 1807 roku a zmarł 7 lipca 1811 roku przeżywszy 4 lata. Był synem Wojciecha i Magdaleny z Lemierzów. W akcie zgonu jako przyczynę zgonu podano dezynterię /czerwonka/
  • Franciszka urodziła się w 1821 roku. Zmarła po dwóch latach 17 lutego 1823 roku. Była córką Wojciecha i Marianny z Gałdynów. W akcie zgonu nie podano przyczyny śmierci.
  • Roch urodził się 1817 roku. Zmarł jako dziesięcioletni chłopiec 26 marca 1827 roku. Był synem Wojciecha i Marianny z Gałdynów. W akcie zgonu nie podano przyczyny śmierci.
  • Barbara urodziła się w marcu 1830 roku. Zmarła 27  marca 1831 roku przeżywszy zaledwie 1 rok. W akcie zgonu nie podano przyczyny śmierci.
Wysoka śmiertelność na XIX wiecznej polskiej wsi nie była niczym nadzwyczajnym szczególnie wśród dzieci.  Pozbawione dzisiejszych zdobyczy medycyny umierały ze zwykłego przeziębienia. Bez witamin, osłabione z niedożywienia umierały zwłaszcza zimą. Trudno było je również uchronić przed nękającymi w tamtym czasie Europę licznymi zarazami. Co kilka, kilkanaście lat ziemie polskie nawiedzała w XIX w epidemia cholery. Jak grzyby po deszczu powstawały tzw. choleryki czyli cmentarze choleryczne. Zakładano je zwykle w znacznym oddaleniu od skupisk ludzkich. Choroby przywlekali również żołnierze armii Napoleona, maszerujący na Rosję a potem, po sromotnej klęsce wracający w rozbiciu do Francji.

Poniżej przedstawiam zdjęcie karty z książki zgonów parafii Kraszewice z pierwszej połowy XIXw. Po prawej stronie nazwisk zmarłych zapisano ich wiek. Dzieci jest najwięcej....


niedziela, 7 kwietnia 2013

Strych mojego Dziadka.



Strych mojego dziadka zawsze przedstawiał dla mnie wielką zagadkę, nigdy nie odkrytą do końca przestrzeń. Podczas każdych wakacji spędzanych w Piotrowicach, baraszkowałem po nim z wielką ciekawością. Zastanawiało mnie co też zmieniło się na nim od ostatniej mojej wizyty.  Strych mojego dziadka zawsze wydawał mi się ogromny. Zajmował prawie całą wolną górną przestrzeń domu. Nawiasem mówiąc miałem umiarkowany zakaz odwiedzania go. To tylko potęgowało moją ciekawość. Powodowało, że pod nieobecność lub przy nieuwadze domowników, skradałem się nań cichutko po wąskich, drewnianych schodach. Nie śpiesząc się zbytnio aby nie narobić hałasu, dźwigałem na barkach ciężką jak dla 10 letniego chłopca pokrywę włazu. Pierwszą rzeczą jaka rzucała mi się w oczy po wejściu na strych była luźno leżąca na łatach konstrukcji dachowej cementowa dachówka. Zadziwiało mnie, jak to jest że nigdy nie spada, nawet podczas silnego wiatru. Gdy wreszcie udało mi się wgramolić do tego królestwa staroci, mogłem w pełni rozkoszować się tym królestwem pająków, poprzecinanym smugami słonecznego światła, które  wdzierało się ukradkiem spod dachówek a także przez małe okno, które nie wiedząc dlaczego zawsze było otwarte. Można było przez nie wyjrzeć by rzucić przez chwilę okiem na stojące nieopodal zabudowania rodziny Grzegorków. 

Po lewej stronie strychu zwykle zalegało ziarno żyta. Stanowiło smakowite pożywienie dla czworonogów, oraz nielotów mieszkających w gospodarstwie Dziadków. Pod ścianą z oknem stał kołowrotek. Prawdziwy, lekko zdezelowany. Kiedyś stanowił narzędzie pracy mojej Babci. Był wspaniałym wystrojem tego miejsca. O, gołąb! Pewnie wleciał przez otwarte okno i skrył się gdzieś za leżącymi w nieładzie szpargałami. Trudno będzie mu teraz znaleźć drogę do domu. Trudno, będzie musiał przyzwyczaić się do mojej obecności. 

Najciekawiej jednak było w drugiej części strychu.  Znajdowały się tam przedmioty tzw. codziennego użytku, które już od dawna nie spełniały swojej pierwotnej funkcji. Był stary zegar, taki w drewnianej skrzyni, bez zbędnych bajerów, za to prawdziwy i majestatyczny. Nigdy nie widziałem go wiszącego na ścianie i odmierzającego z mozołem czas. A może już tego nie pamiętam? Było też olbrzymie lampowe radio. Wiecie, takie z pięcioma białymi wciskanymi klawiszami, którymi zmieniało się zakres fal. Po bokach miało dwa pokrętła, oraz obciągnięty płótnem głośnik. Stała też gliniana figurka Matki Boskiej, rama starego okna, koło oraz resztki roweru. Potykałem się o zardzewiałe żelazko na duszę, o którym nikt już nie pamiętał a także o zużyte lampy naftowe. Moją uwagę zawsze przykuwały tekturowe walizki, w których znaleźć mogłem książki. Był tam między innymi tomik poezji Broniewskiego wydany w 1956 roku, zawierający wiersz pt.”Ulica Miła”


Ulica Miła wcale nie jest miła,

Ulicą Miłą nie chodź, moja miłą

Domy, domy, domy surowe,

Trzypiętrowe, czteropiętrowe,

Idą, suną ciągną się prosto,

Napęczniałe bólem i troską,

W każdym domu cuchnie podwórko,

W każdym domu jazgot i turkot,

Błoto, wilgoć, zaduch, gruźlica.

Miła ulica.

Miła ulica

Cały Broniewski.

Były też inne książki, np. bajki dla dzieci Brzechwy oraz arcyciekawa książka z tych dla młodego czytelnika, głodnego technicznych nowinek. Jej bohaterem był stary poczciwy Pan Profesor z białą długą brodą i z zawiązaną  muchą. Swoim młodym uczniom tłumaczył krok po kroku jak działają poszczególne podzespoły lampowego odbiornika telewizyjnego. Choć była pozbawiona okładki, i służyła myszom za pożywienie, to pamiętam, że zawsze z namaszczeniem brałem ją do ręki. Któregoś lata zmusiłem się i zrobiłem z nią to do czego została stworzona: przeczytałem gada.
Inną "ciekawą" pozycją do czytania na strychu mojego Dziadka była „Matka” Maksyma Gorkiego. Uprzedzając niektóre pytania - już w tym miejscu na nie odpowiadam: nie czytałem.
Nieopodal tych wszystkich skarbów było jedno szczególne miejsce. Wędzarnia. Wchodziło się do niej jak do pokoju. Jej zasobów strzegły ogromne, zabite deskami drzwi, zamykane na sprytny haczyk. Dzięki niej poznałem smakowity smak i zapach prawdziwie wędzonych wędlin, kiełbas, szynek…Ech.!

Mniej więcej wokół wędzarni znajdowała się strefa zakazana. Przy odrobinie pecha można było w ułamku sekundy znaleźć się w żłobie konia. Podłoga strychu w tym miejscu była zarazem sufitem chlewiku. Fajnie uginała się nawet pod moimi 30 kilogramami. Dokładnie tak jakby szło się po torfowisku. Z każdym krokiem wszystko się trzęsło. Ostrzeżenia skutkowały. Rzadko się zapuszczałem w te rewiry. Zresztą tam akurat nic ciekawego nie było. Ale za to tuż za otworem wejściowym na strych była strefa szkła. Prawdziwe butelkowe i słoikowi zagłębie! Butelki, buteleczki, słoiki i słoiczki. Gdzieś było trzeba to trzymać a to miejsce wydawało się doskonałe. Zresztą i tak któregoś lata wspólnie z kuzynostwem zorganizowaliśmy wielkie mycie tych butelek pod pompą a następnie sprzedawaliśmy je w skupie. 

Taki to był strych mojego dziadka.

piątek, 5 kwietnia 2013

Rodzina Kurczewskich z Tworkowizny

Po raz pierwszy o Kurczewskich dowiedziałem się w 2008 roku. Korespondowałem wówczas z p. Jadwigą, która kreśląc w liście proste, ale za to pierwsze drzewo genealogiczne naszych wspólnych przodków wskazała na Kamilę Chudzik jako żonę Kurczewskiego.Ostatnio jednak, dzięki społecznościowym portalom genealogicznym szczęśliwie udało mi się skontaktować z potomkami Kamili i Kazimierza Kurczewskich. Tadeusz okazał mi wiele życzliwości i dzięki niemu mam dzisiaj sposobność uzupełnić posiadane już informacje o tej rodzinie.

Kamila Kurczewska z d. Chudzik ok 1910 r.
 Kamila Chudzik urodziła się w Józefowie /parafia Gruszczyce/ w 1883 roku. Była młodszą siostrą mojej praprababci Franciszki, Marianny oraz Klemensa. Rodzicami Kamili byli Tomasz Chudzik i Katarzyna z Alejziaków. Gdy przyszła na świat miała już dużo starsze rodzeństwo. Najstarsza Marianna była już dorastającą panną, Franciszka skończyła właśnie 11 lat. Tylko Klemens jako 3 letni chłopczyk mógł jeszcze potajemnie wykradać najmłodszej siostrze jej proste zabawki. Kamila wszystkie swoje młodzieńcze lata przeżyła przy rodzicach. Jeszcze przed 1895 rokiem Chudzikowie przenieśli się do Gesówki, małej kolonii leżącej w parafii Charłupia Wielka. Zapewne tam Kamila poznała swojego przyszłego męża Kazimierza Józefa Kurczewskiego.



Kazimierz Józef Kurczewski/1868-1923/
Kazimierz Józef Kurczewski urodził się w 1868 roku w jednej ze wsi leżących na terenie parafii Rozprza w Guberni Piotrkowskiej. Był synem Jana Kurczewskiego i Salomei z domu Bartlińskiej. Wybranek Kamili był wykształconym, przynajmniej w stopniu podstawowym, 42 letnim kawalerem. Wspomniałem w którymś z postów, że Kazimierz Kurczewski był pierwszą osobą w rodzinie Chudzików, która umiała czytać i pisać. 

Kazimierz Józef Kurczewski był szewcem. Z tego prostego wydawać by sie mogło zajęcia uczynił małą firmę, która zatrudniła kilku pracowników w zakładzie na rynku w Sieradzu. Młody przedsiębiorca poślubił Kamilę z Chudzików w dniu 2 lutego 1910 roku. Na uroczystości zabrakło jego rodziców, gdyż oboje już nie żyli. Za to Kamila mogła cieszyć się obecnością swoich rodziców Tomasza i Katarzyny. Według ustnych przekazów Kurczewscy byli dość majętną rodziną. Świadczyć o tym może ciekawy fakt, według którego któreś z przyszłych małżonków  swój posag wiozło na siedmiu wozach. Małżeństwo to poprzedziły trzy zapowiedzi ogłoszone w  kościele parafialnym w Charłupii Wielkiej oraz Charłupii Małej w dniach 27 grudnia 1909 roku oraz 9 i 23 stycznia 1910 roku. Religijnego obrzędu dopełnił Ksiądz Walerian Stanisławski a świadkami ceremonii byli Tomasz Łukasik l. 35 oraz Roch Grzegorek l. 33.


Podpis Kazimierza Kurczewskiego pod aktem ślubu z Kamilą Chudzik 1910 r.
Po ślubie Kurczewscy zamieszkali w Tworkowiźnie. Jest to wieś sąsiadującą "przez miedzę" z Gąsówką.

Tworkowizna:
 
Słownik Geograficzny:

Tworkowizna, fol. nad strum. t. n., pow. sieradzki, gm. Wróblew, par. Charłupia Wielka, odl. 9 w. od Sieradza, ma 3 dm., 41 mk. W 1827 r. 3 dm., 32 mk. Fol. T., w r. 1874 oddzielony od dóbr Charłupia Wielka, rozl. mr. 318: gr. or. i ogr. mr. 269, łąk mr. 36, past. mr. 5, nieuż. mr. 8; bud. mur. 6, drewn. 2.



Spis 1925:

Tworkowizna, kol., pow. sieradzki, gm. Wróblew. Budynki z przeznaczeniem mieszkalne 26. Ludność ogółem: 170. Mężczyzn 83, kobiet 87. Ludność wyznania rzymsko-katolickiego 170. Podało narodowość: polską 170.
W Tworkowiźnie przyszedł na świat pierwszy syn Kurczewskich Konstanty. Urodził się zaraz po Świętach Bożego Narodzenia tj. 27 grudnia 1910 roku. Kolejni synowie Kurczewskich to Stefan /1912 - 1994/, Józef /1915-1980/, Adam /?-1993/. Kurczewscy wiedli spokojne życie w Tworkowiźnie aż do maja  1923 roku, kiedy to ich posiadłość została strawiona przez pożar, prawdopodobnie za sprawą pozostawionych bez opieki w domu dzieci Kamili i Kazimierza. Kazimierz nie mogąc znieść tej tragedii zmarł na zawał serca 10 maja 1923 roku. Po śmierci męża Kamili było bardzo ciężko samej z trójką dzieci. Zakład prawdopodobnie upadł a Kamila zmarła przedwcześnie kilka lat po meżu. Kurczewskim nie było dane wprowadzić dzieci w dorosłość. Sieroty zostały przygarnięte przez kogoś z rodziny. Kamila i Kazimierz Kurczewscy zostali pochowani na cmentarzu parafialnym w Charłupii Wielkiej. Groby Kurczewskich istnieją do dzisiaj.

To wszystko co wiem na temat rodziny Kurczewskich.

Zadaję sobie pytanie czy na ślubie Kamili i Kazimierza byli obecni moja praprababcia Franciszka oraz jej syn a mój  pradziadek Marcin Chudzik. Dzisiaj już wiem, że Franciszka była od 7 lat mężatką. Jeśli przyjechała z Łodzi  na ślub siostry to z pewnością spotkała się z moim pradziadkiem Marcinem.