Wspomnienia Anny Hudzik cz. 3.
Ludwik Hudzik zarządzał PGRem ok. dwa lata. Anna marzyła jednak o
własnym domu, takim z ogródkiem, kawałkiem pola i zwierzętami. Namawiała
męża aby poczynił w tym kierunku jakieś
kroki. Wkrótce marzenia te, choć zrodzone w szarej, komunistycznej
rzeczywistości ziściły się. Decyzją Powiatowej Komisji Ziemskiej w
Lesznie z dnia 30.11.1951 r. Ludwik Hudzik otrzymał w Piotrowicach na
własność gospodarstwo po Niemcu Marii Deutsch. Budynek mieszkalny był
stary i zniszczony. Wzniesiony z czerwonej cegły, składał się z trzech
pokoi, kuchni, strychu i piwnicy. Do domu mieszkalnego przylegał budynek
gospodarczy. Na posesji znajdował się
również staw i ogród. W największym z pokoi poprzedni lokator niejaki
Sobecki
trzymał narzędzia rolnicze: pługi, brony.
Przez jakiś czas po przeprowadzce cała rodzina
spała w jednym pokoju. Drugi pokój zajmował najmłodszy brat Ludwika
Antoni, który nie wiedzieć czemu jeszcze przez wiele lat przewijał się
przez dom Hudzików. Może dlatego, że długo był kawalerem i nie miał
stałego miejsca zamieszkania. Wkrótce jednak Ludwik wyremontował duży
pokój i położył podłogę. Mniej więcej w tym okresie wychodziła za mąż
córka sąsiadów. Sąsiedzi ci również byli na dorobku więc zwrócili się do
Hudzików z prośbą o udostępnienie im tego właśnie pokoju do tańców.
Hudzikowie w imię dobrej sąsiedzkiej pomocy zgodzili się na to. Szybko
tego pożałowali bo po weselu okazało się, że dopiero co z takim trudem
położona podłoga jest tak zniszczona, że nadawała się tylko do wymiany.
Jednym z wielkich marzeń Anny było urządzenie
sypialni małżeńskiej. Długo oszczędzała pieniążki ale dzięki temu mogła
zrealizować ten plan. W Święciechowie niejaki Majewski prowadził
warsztat stolarski. U niego Hudzikowie zamówili
meble do sypialni. Na wystrój sypialni składały się dwa łóżka, dwa
stoliki nocne i
toaletka. Była to pierwsza taka sypialnia w historii Piotrowic. :).
Później przyszła kolej na kuchnię, do której meble ponownie zamówiono u
Majewskiego. Jeszcze przez wiele lat po wojnie w Piotrowicach nie było
elektryczności ani bieżącej wody. Przy tak licznej rodzinie Anna miała
od groma prania. Zwykle prała na specjalnej tarce na podwórzu przy
studni. Wydawało się, że tej czynności nie było końca. Zawsze na
podwórzu, na sznurach wisiały świeżo uprane rzeczy. Gdy robiła duże
pranie lub wymieniała sienniki w łóżkach, jej dzieci bawiły się w
pokojach w tych nieobleczonych pierzynach. W domu nie było tapczanów ani
tak popularnych później wersalek. Domownicy spali na łóżkach lub w
łóżeczkach, które miały sienniki ze słomy.
Zawsze po żniwach Anna wymieniała w nich słomę. W gospodarstwie Hudzików
choć małym, prawie zawsze była krowa i
cielak, kilka świń, dużo kur, kaczek i gęsi. Przez pewien okres hodowano
nawet
owce i króliki. Ponieważ trzeba było obrabiać ziemię Ludwik kupił
konia.
Pierwszy koń, raczej skromnej postury bardziej przypominał kucyka. Był
ulubieńcem dzieci. Podczas zabawy pozwalał zrobić ze sobą dosłownie
wszystko. Służył rodzinie Hudzików przez kilkadziesiąt lat, aż któregoś
dnia zakończył swój pracowity żywot w
ogrodzie. Wszyscy długo go opłakiwali.
Na podwórku Hudzików w Piotrowicach lata 60te XXw. |
W związku z tym, że w tym okresie wiejski sklep w Piotrowicach był
marnie zaopatrzony Hudzikowie, podobnie jak inne rodziny we wsi, starali
się być choć trochę samowystarczalni. Wymagało to jednak wiele pracy i
wysiłku. Na początku
mleko od krowy zlewano do kanek a następnie zbierano ręcznie śmietanę, z
której w
słoiku ubijało się masło. Później do robienia masła używano kierzynki
(maselnica). Aby usprawnić tą czynność Ludwik zorganizował
znacznie ulepszoną maselnice kwadratową ze śmigłami, co znacznie
przyspieszało
robienie masła. Jak
nie starczało dla wszystkich masła od jednej krowy, do masła dodawano
margarynę. Dość wcześnie w domu Hudzików pojawiła się centryfuga
(wirówka do
mleka). Było to urządzenie przy pomocy którego oddzielano śmietanę od
mleka. W okresie gdy hodowano owce, ich strzyżeniem zajmował się
Ludwik. Zadaniem Anny było uprząść wełnę na tradycyjnym kołowrotku, z
której potem na drutach dziargała skarpety, czapki i swetry. Wiele pracy
i wysiłku wymagało też wyhodowanie we własnym
zakresie piskląt kurcząt, kaczek czy gęsi. Anna sama nasadzała kury na
jajkach.
Jak już się wykluły małe żółte kurczaczki, przynosiła je na kilka dni do
domu aby tam pod ciepłym piecem nabrały sił. Potem pisklęta chodziły z
kurą po podwórzu, a na noc zamykane były w
drewnianych patykach. Czasami zdarzało się, że rano znajdowano martwe
kurczaki,zaduszone w nocy przez szczura lub kota. Pisklęta nie miały też
łatwego życia gdy na podwórzu pojawiły się wnuki Anny i Ludwika.
Potrafiły samym głaskaniem doprowadzić te małe żółte istoty do
wycieńczenia :). Anna nie zajmowała się tylko domem i dziećmi. Musiała
też pomagać mężowi w pracach polowych w okresie żniw czy wykopków. Brała
wówczas dziatwę ze sobą, sadzała pod
kupą siana lub mendlem zboża aby tam się grzecznie bawiły. A dzieci jak
to dzieci, trzeba było czymś zająć aby nie przeszkadzały w codziennej
ciężkiej pracy. Anna aby móc ugotować obiad lub zrobić pranie dawała
dzieciom do zabawy talerzyki od centryfugi, swoją biżuterie
lub zdjęcia, a także patelnie i garnki. Sama szyła dzieciom fartuszki,
robiła na
drutach sweterki.
W związku z tym, że w tym okresie wiejski sklep w Piotrowicach był
marnie zaopatrzony Hudzikowie, podobnie jak inne rodziny we wsi, starali
się być choć trochę samowystarczalni. Wymagało to jednak wiele pracy i
wysiłku. Na początku
mleko od krowy zlewano do kanek a następnie zbierano ręcznie śmietanę, z
której w
słoiku ubijało się masło. Później do robienia masła używano kierzynki
(maselnica). Aby usprawnić tą czynność Ludwik zorganizował
znacznie ulepszoną maselnice kwadratową ze śmigłami, co znacznie
przyspieszało
robienie masła. Jak
nie starczało dla wszystkich masła od jednej krowy, do masła dodawano
margarynę. Dość wcześnie w domu Hudzików pojawiła się centryfuga
(wirówka do
mleka). Było to urządzenie przy pomocy którego oddzielano śmietanę od
mleka. W okresie gdy hodowano owce, ich strzyżeniem zajmował się
Ludwik. Zadaniem Anny było uprząść wełnę na tradycyjnym kołowrotku, z
której potem na drutach dziargała skarpety, czapki i swetry. Wiele pracy
i wysiłku wymagało też wyhodowanie we własnym
zakresie piskląt kurcząt, kaczek czy gęsi. Anna sama nasadzała kury na
jajkach.
Jak już się wykluły małe żółte kurczaczki, przynosiła je na kilka dni do
domu aby tam pod ciepłym piecem nabrały sił. Potem pisklęta chodziły z
kurą po podwórzu, a na noc zamykane były w
drewnianych patykach. Czasami zdarzało się, że rano znajdowano martwe
kurczaki,zaduszone w nocy przez szczura lub kota. Pisklęta nie miały też
łatwego życia gdy na podwórzu pojawiły się wnuki Anny i Ludwika.
Potrafiły samym głaskaniem doprowadzić te małe żółte istoty do
wycieńczenia :). Anna nie zajmowała się tylko domem i dziećmi. Musiała
też pomagać mężowi w pracach polowych w okresie żniw czy wykopków. Brała
wówczas dziatwę ze sobą, sadzała pod
kupą siana lub mendlem zboża aby tam się grzecznie bawiły. A dzieci jak
to dzieci, trzeba było czymś zająć aby nie przeszkadzały w codziennej
ciężkiej pracy. Anna aby móc ugotować obiad lub zrobić pranie dawała
dzieciom do zabawy talerzyki od centryfugi, swoją biżuterie
lub zdjęcia, a także patelnie i garnki. Sama szyła dzieciom fartuszki,
robiła na
drutach sweterki.
Piotrowice ok 1958 r Teściowa Anny Hudzik - Stanisława Chudzik z d. Zakręt w otoczeniu wnuków. |
W długie zimowe wieczory dzieci aby się nie nudzić same musiały wymyślać
sobie rozrywkę. Z powodu braku elektryczności dość wcześnie kładły się
spać. Ponieważ spały w jednym pokoju to ich ulubioną zabawą było
wspólne liczenie np.
baranów, koni na wsi czy dzieci. Pewnego razu wszystkie dzieci
zachorowały i leżały w łóżkach. Anna musiała wyjść do sklepu, który
prowadziła Pani Drobnik aby kupić naftę. Obiecała dzieciom, że jeśli pod
jej nieobecność będą grzeczne to dostaną niespodziankę. Jakaż była
radość dzieci, kiedy każde z nich dostało
małą paczuszkę petit bery, w której było 5 ciastek. Radość była tym
większa, że zwykle Anna wydzielała dzieciom po jednym ciastku a czasami
dzieliła cukierka na pół. To pokazuje jak trudne to były czasy.
Pieniędzy było mało, funkcjonował raczej handel
wymienny i spekulacja. Za jajka można było kupić loda na patyku lub
chleb i
cukier w kiosku. Nie raz bywało, że aby kupić chleb lub cukier Anna
niecierpliwie zaglądała do kurnika i czekała, aż kura zniesie jajko.
Mimo tych trudnych lat nikt w rodzinie Ludwika Hudzika nie głodował.
Często zabijano świnie, krowa dawała masło, mleko i ser. Na polu
uprawiano
ziemniaki i warzywa. Raz w tygodniu Anna piekła 4 blaszki placka
drożdżowego. [...]
W 1959 r. Ludwik Hudzik zaczął pracować w Lesznie na kolei. Zarobione
pieniądze inwestował głównie w prowadzenie gospodarstwa. Kupował
nawozy, zboże, drobny sprzęt gospodarski.
Za jedną z pierwszych pensji kupił trochę w tajemnicy przed Anną drzewka
owocowe. Anna nie była tym zachwycona ale po latach, gdy drzewa wydały
pierwsze owoce, zmieniła zdanie. Ludwik pracował w systemie zmianowym
12 na 24 godziny. Dzięki temu po pracy mógł zajmować się gospodarstwem.
Dzieci Ludwika i Anny uczyły się w szkole podstawowej w
Piotrowicach. Ojciec zawsze im powtarzał, że powinny się pilnie uczyć,
aby w przyszłości nie liczyć worków na kolei lub pracować w PGR. Nauka w
siedmioklasowej szkole podstawowej w Piotrowicach nie była łatwa. Klasy
były łączone, a przez to w jednym pomieszczeniu uczyły się dzieci w
różnym wieku. Po lekcjach dzieci musiały pomagać rodzicom. Pracowały
w polu podczas żniw, przy młóceniu zboża, wykopkach czy plewieniu
buraków itp.
W okresie żniw Ludwik rano klepał
kosę i jak tylko obeschła trawa cała rodzina szła w pole. Ludwik kosił
kosą żyto, a dzieci idąc za nim
ubierały je, tzn. ścięte zboża układały w kupki. Na końcu szła Anna,
która wiązała ścięte zboże w snopki. Następnie robiono mendle, tj
ustawiano po 7-10 szt. snopków
razem. Po kilku dniach gdy zboże wyschło, zwożono je i układano w stóg.
Dopiero później zboże młóciło się przy pomocy młocarni. Inną
czynnością było robienie siana dla zwierząt. Skoszoną kosą trawę
należało dobrze wysuszyć, a to było uzależnione od pogody. Nie raz z
powodu mokrego lata kilkakrotnie
trzeba było rozrzucić mokre siano i od nowa formować kupki. Jednak
najbardziej czasochłonnym zajęciem dzieci było pasanie krów.
W okresie szkolnym krowy pasała Anna koło domu na miedzy. Gdy dzieci
wracały ze szkoły musiały najpierw zaprowadzić krowy na łąkę oddaloną ok
1,5 km od domu. Następnie należało je pilnować i wieczorem
przyprowadzić do domu. Dopiero po tej pracy dzieci mogły przystąpić do
odrabiania lekcji. Najgorzej jednak było latem. W okresie upałów trzeba
było
wcześnie rano wstać. Gdy tylko słońce wzeszło, dzieci z bijącym sercem
czekały, aż do pokoju wejdzie ich mama i wyznaczy jedno z nich do
zaprowadzenia krów na łąkę. Wyznaczone dziecko zawsze miało uszykowane
gorące mleko w butelce i chleb z masłem. Szkoda było czasu na
jedzenie w domu śniadania. Na łąkach dzieci nie były same. Spotykały się
ze swoimi rówieśnikami, które również pasły krowy. Wówczas było
wesoło. Dzieciaki paliły ogniska i piekły ziemniaki. Taki rytuał z
krowami obowiązywał dość długo, do czasu aż ktoś wpadł na pomysł, że
krowy można przecież zaprowadzić na pastwisko i
pozostawić na długim łańcuchu. A że myślenie to przyszłość, jeszcze
później
stwierdzono, że trawę można skosić i przywieść krowom do domu :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz