niedziela, 24 września 2023

Wspomnienia Anny Hudzik cz. 2

 

 Okres II Wojny Światowej.


W upalne lato 1939 r. dużo mówiło się o wojnie, odczuwało się napięcie, niepokój. Na dwa dni przed 1 września wokoło paliły się stogi. Palili je Polacy aby front nie mógł przejść. Wszyscy gromadzili jedzenie i chowali je pakując w co się tylko dało. Gospodynie z Dłużyny wkładały cukier w duże dzbany i zakopywały je w ziemi. Maria Bednarczyk również chowała mąkę i zboże a cukier umieściła w świniarni za korytem. Dzień 1 września 1939 r. Anna zapamiętała bardzo dobrze. Mówi, że do dzisiaj słyszy przeraźliwie bijące dzwony. W tym dniu nie poszła na służbę bawić dzieci. Mieszkańcy wsi dowiedzieli się z radia, że Niemcy wkroczyli do Polski. Ludzie się modlili i płakali. Większość mężczyzn już wcześniej została powołana do wojska.

Czesław Bednarczyk zebrał wszystkich domowników, pobłogosławił i z małym tobołkiem na rowerze wyruszył w kierunku Kościana. Wkrótce jednak wrócił z powrotem, bo frontu nie było widać, wszystko było spalone. Z czasem Niemcy zaczęli wysiedlać gospodarzy do Małopolski. Czesław Bednarczyk pełnił wtedy funkcję sołtysa i dobrze mówił po niemiecku. Był zobowiązany współpracować z Niemcami. Musiał im wskazywać kto ma konie i rowery.  Niemcy wszystko zabierali i wysyłali na front. Podczas wysiedleń mieszkańcy Dłużyny mieli pół godziny na spakowanie się i zebranie się na placu przed kościołem. Samochodami wywieziono ich do Leszna, a tam niemiecka komisja rozdzielała poszczególne rodziny na roboty do Niemiec, do obozu przejściowego w Łodzi lub do rodzin polskich w pobliskich wsiach. Pierwsza tura wysiedleń ominęła dom Czesława Bednarczyka, bo wisiała na nim tabliczka z napisem "sołtys". Wkrótce jednak Niemcy zorientowali się, że brakuje im jednej rodziny.  Za karę rozkazali Bednarczykom spakować nie w pół godziny, ale w 3 minuty. Gestapo pozwoliło zabrać tylko trochę niezbędnych rzeczy. Brat Anny Jasiu zdążył  spuścić na Widory 3 worki zboża, które potem udało się zabrać do Zaborówca. Do miejsca wysiedlenia w Zaborówcu rodzina Bednarczyków jechała na wozach ciągniętych przez konie. Na wozie siedzieli Czesław i Maria, bracia Anny: Edziu, Jasiu, Telesfor i Czesiu oraz siostra Marianna. Do Szadych poszła Stefania i Heniu. Siostra Marta była we Włoszakowicach a zamężna już Władzia została w majątku w Dłużynie. Józef walczył z Niemcami gdzieś na froncie. Gdy przyjechali do Zaborówca okazało się, że na to samo miejsce przybyła również rodzina brata Czesława z Radomicka. Anna pamięta jak jeszcze przed wysiedleniem jakiś Niemiec przez tydzień przyjeżdżał do Dłużyny i obserwował gospodarstwo jej ojca i o wszystko wypytywał. Później okazało się, że był to Niemiec z Zaborówca, który mieszkał w starym budynku pod słomą. Upodobał sobie gospodarstwo Czesława Bednarczyka. W tym celu wystapił do władz o jego przydział. Dlatego później rodzinę Anny przesiedlono do Zaborówca na gospodarstwo tego Niemca. Na miejsce wysiedlonych rodzin z Dłużyny Niemcy przywozili swoich. Nowi "właściciele" szybko zajmowali gospodarstwa i przywłaszczali sobie wszystko co zostało. W Dłużynie zostało niewielu Polaków. Gospodyni u której Anna służyła przepisała swój sklep na krewną Niemkę i dlatego mogła go dalej prowadzić.

W lipcu 1940 r. Anna dostała wezwanie i musiała stawić się do Leszna po arbeitskarte, tj. przydział do pracy w związku z ukończeniem 15 lat. Skierowano ją do pracy u niemieckiego gospodarza Franza Klupsch w Świeciechowie, przy ul. Krzyckiej 1. Do Leszna zawiózł ją ojciec rowerem. W drodze powrotnej zajrzeli do tego gospodarza i ojciec kazał córce już tam zostać. Dopiero na drugi dzień przywiózł jej trochę rzeczy. Niemiec był wdowcem, miał 10 ha ziemi, 2 córki i syna. Córki były wykształcone, jedna mieszkała w Świeciechowie i była żoną milicjanta. Druga mieszkała w Berlinie. Syn był żołnierzem. Pewnego razu przyjechał do ojca na urlop. W gospodarstwie Franza Klupsch był już parobek Staś, który pochodził z Wielunia. Anna i ten chłopak mieli osobne pokoje. Anna od pierwszych dni pobytu w Święciechowie musiała ostro zabrać się do pracy. Nikt się jej nie pytał czy umie doić krowy i ugotować obiad. Anna codziennie musiała wydoić 4 krowy i odpaść 10 świń. Ponadto zajmowała się gotowaniem, praniem, sprzątaniem. Musiała pracować w polu podczas żniw i wykopek,  obrabiać buraki. Jako młoda dziewczyna nie umiała robić wielu rzeczy. Często chodziła po radę do sąsiadki i pytała ją jak zrobić np. sos czy kluski bez jajka. Niemiec Franz Klupsch był bardzo niedobrym człowiekiem, o czym wszyscy na wsi wiedzieli. Wieść niosła, że jego żona wcześnie zmarła, ponieważ mąż bardzo źle ją traktował. Podczas służby u Niemca Anna przeszła chrzest bojowy szybkiego dorastania. Franz Klupsch często krzyczał na Annę, wyzywał ją a nawet bił. Potrafił wpaść w taką furię, że bił Anne widłami po plecach. Był bardzo skąpy. Pomimo ciężkiej pracy wydzielał pracownikom jedzenie, a niektórą żywność trzymał pod kluczem np. mięso, jajka. Chciał zawsze dobrze zjeść. Nie interesowało go przy tym z czego Anna zrobi ten obiad. Sama też musiała kombinować, aby nie chodzić głodna. Anna bardzo wcześnie wstawała, aby przygotować mleko do mleczarza. Wlewała je do wielkich kan i po kryjomu zbierała z mleka śmietanę, którą następnie smarowała chleb. Pewnego razu właściciel gospodarstwa zgłosił na milicję, że Anna go oszukuje. Twierdził, że Anna niedokładnie doi krowy i w związku z tym on ponosi straty. Czesław Bednarczyk przyjeżdżał do córki z Zaborówca i przywoził jej trochę jedzenia. Kilka razy w roku otrzymywała pozwolenie na odwiedzenie domu rodzinnego. Jeździła wówczas rowerem przez las do Zaborówca tylko na kilka godzin bo na noc musiała być z powrotem.

Życie w Święciechowie toczyło się pod rygorem ograniczeń wojennych. Obowiązywały różnego rodzaju zakazy. Młodzi Polacy, którzy podobnie jak Anna służyli u niemieckich gospodarzy spotykali się na Rynku, na spacerach czy potańcówkach w lesie. Polacy mogli chodzić po ulicy do godz. 23,00, ale w grupie nie mogło być ich więcej niż 5 osób. W ocenie Anny były to najgorsze cztery lata jakie przeżyła w czasie okupacji. Jako młoda dziewczyna, która nigdy dotąd nie wyjeżdżała z Dłużyny, nagle musiała opuścić rodzinny dom, środowisko w którym żyła i udać się w nieznane miejsce, do obcych osób i obcego jej otoczenia.

 Wyzwolenie

W styczniu 1945r. Niemcy mieszkający w Święciechowie stawali się nerwowi, niektórzy zaczęli się pakować. Słychać było strzały. Franz Klupsch zapakował na wóz zabitą świnie, zabrał zboże i któregoś dnia wołami wyjechał z domu w stronę Zaborówca. Anna nie wiedziała, że Klupsch ucieka. Pokazał jej jedynie kupkę pieniędzy, którą miał schowaną, ale nic jej nie dał. Po jego ucieczce do wyjazdu zaczął szykować się Stasiu. Wziął rower należacy do Klupscha, trochę rzeczy i z kolegami pojechał w swoje strony. Anna została w obcym domu sama. Na wąskiej ulicy Krzyckiej zrobił się potężny korek od wozów z uciekającymi Niemcami. Pukano do okien domu Klupscha i pytano ją o drogę. Anna bardzo się bała, bo nie wiedziała co robić.  Uznała, że nie ma na co się oglądać tylko musi wracać do domu. Pewnego dnia zawinęła w chustkę trochę jedzenia, odpasła zwierzęta, zakluczyła dom i wyszła na ulice. Usiadła na tył jednego z wozów, na którym jechała jakaś Niemka z małym dzieckiem. Woźnicą był 12 letni chłopak, który zaczał bić Annę batem, chcąc w ten sposób zmusić ją do zejścia z wozu. Dziewczyna bała się, że jak spadnie, to inny wóz ją rozjedzie. Z powodu siarczystego mrozu nie czuła rąk. Całą drogę modliła się i takim oto sposobem wreszcie dojechała do Zaborówca. Gdy zeskakiwała z wozu to Niemka zawołała aby zaczekała. Prosiła Annę o pomoc dla swojego dziecka. Anna zaprosiła kobietę z chorym dzieckiem do domu Czesława. Rodzina Bednarczyków pomogła Niemce i jej choremu dziecku. Poczęstowano gości gorącym mlekiem. Następnego dnia rano Czesław Bednarczyk znalazł w gnoju martwe dziecko. Takich przypadków bywało w tym trudnym okresie wiele. Ludzie umierali w czasie podróży, a ponieważ ziemia była bardzo zmarznięta nie mogli wykopać grobów. Ciała zmarłych chowano w gnoju, bo był luźniejszy. Po tej podróży Anna nie mogła długo dojść do siebie. W tym samym czasie  przez wieś przejeżdżali prawdopodobnie Kozacy - dziwny naród, który niewiadomo skąd się tam wziął. Mówili po rosyjsku, byli okrutni, wszyscy się ich bardzo bali. Czesław w obawie przed nimi pilnował domu z siekierą. Pewnego dnia Kozacy przyszli do domu Bednarczyków i zażądali konia. W obawie o życie rodziny Czesław spełnił ich żądanie.

Anna wspomina, że po dwóch dniach pobytu w Zaborówcu chciała wrócić do Święciechowy aby przekonać się co się tam dzieje. Postanowiła pojechać rowerem. Po drodze widziała masę trupów, porozbijane wozy i padnięte zwierzęta. Straszny obraz. Również w domu Klupscha zastała pobojowisko. Gospodarstwo zostało całkowicie splądrowane, wszędzie pełno było krwi od zabijanych kur i świń. Anna z domu zabrała jedynie jeden haftowany obrusek. W Święciechowie panował chaos i duży ruch. Na miejscu nie został prawie żaden Niemiec. Zostali tylko ci, co w czasie okupacji pomagali Polakom i nie bali się zostać.

CDN

Na podstawie wspomnień Anny Hudzik, spisanych ręką córki Weroniki Hudzik. Leszno 2015.
Anna Hudzik lata 60 te. XX w




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz