Franciszka Chudzik. Moja praprababcia. Właściwie to nie za wiele o niej wiem. Najwięcej informacji dostarczyły mi rozmowy z Henrykiem oraz Jadwigą. Gałąź Chudzików / nazwałem ją "Gałęzią Franciszki"/ nie utrzymywała zażyłych kontaktów z pozostałymi Chudzikami. Trudno dzisiaj rozstrzygnąć dlaczego tak się stało. Ot, życie.....Jak wspomniałem Franciszka wspólnie z siostrą Marianną wyjechały ok 1894 roku do prężnie rozwijającego się miasta Łodzi. Franciszkę spotkał podobny los jak jej siostrę. 27 październik 1896 Franciszka urodziła syna, któremu na chrzcie w kościele parafialnym w Charłupi Wielkiej pw. Św. Apostoła Bartłomieja nadano imię Marcin. Jako że ojciec Marcina nie był znany, przyjął więc nazwisko matki.
Akt urodzenia Marcina Chudzika |
W akcie stwierdza się że w dniu 27 października 1896 roku stawili się przed proboszczem parafii w Charłupi Wielkiej: akuszerka Julianna Kaszewicz lat 38 zamieszkała we wsi Gęsówka, Paweł Filipowicz lat 30 również z Gęsówki oraz Józef Badowski lat 32 również mieszkaniec Gęsówki. Zgłosili oni narodziny Marcina, syna Franciszki Chudzik lat 25, panny zamieszkałej w Gesówce. Chrzestnymi dziecka zostali Stanisław Adamski oraz Julianna Kaszewicz. Tyle akt.
Co działo się w następnych latach niestety nie wiem. Ponad wszelką wątpliwość ustaliłem, ze Marcin Chudzik lata młodości spędził u swojego wuja Klemensa Chudzika, który do ok 1911 roku gospodarował w Gęsówce. Geneza takiego postępowania była uwarunkowana sytuacją mojej praprabaki. Niestety nie była ona łatwa. Była panną i posiadała nieślubne dziecko, a to oznaczało dla niej mnóstwo kłopotów i braku zrozumienia ze strony społeczności wiejskiej a z pewnością i rodziny.
Powołując się na artykuł zamieszczony na stronach www. genpol.com przedstawię pokrótce co w XIX w oznaczało posiadanie nieślubnego dziecka.
"Było to nic innego jak źródło wstydu i hańby. Istnienie takich dzieci, skrzętnie ukrywano przed rodziną, sąsiadami, lub duchowieństwem. Nawet i sto lat później, w czasach niby tak liberalnych jak nasza współczesność próbuje się wytłumaczyć ich istnienie używając różnych wykrętów. I choć osoby zainteresowane - matki i ich nieślubne dzieci już dawno nie żyją, hańba nadal wisi nad rodziną. Ukrywanie lub przekręcanie znanych faktów miało i nadal ma na celu ochronę honoru rodziny. Podawanie - świadomie lub nieświadomie - błędnych tłumaczeń to reguła. Zataja się te wydarzenia, czasami uniemożliwiając dalsze prowadzenie pracy genealogicznej. Oraz dotarcia do prawdy.
Język polski pełen jest pogardliwych słów określających dzieci nieślubne. Słowo bastard używane często w stosunku do dzieci nieślubnych pochodzących ze stanów wyższych, a zwłaszcza rodów królewskich, oznacza także mieszańca dwu różnych gatunków lub ras zwierząt. "Bękart" pełne jest złośliwości i pogardy. Także "bąk" lub "siubr". Dla innych dzieci złośliwe kwestionowanie ich pochodzenia wyrażanie było w słowach podrzutek, najduch, najdus, pokrzywnik, bajstruk lub wylęganiec - przecież samo to słowo wprost ilustruje moment poczęcia..
Przeglądy ksiąg metrykalnych wykazują, że urodziny dzieci nieślubnych były zjawiskiem dość częstym: mimo zaciekłej walki kościoła z cudzołóstwem oraz mimo wrogiej opinii publicznej na przestrzeni wieków ilość chrztów dzieci nieślubnych szacowana jest od 1 do 8-10 procent. W wieku XVII i XVIII wzrost lub spadek tych odsetków odzwierciedlał z reguły okresy przemarszy lub stacjonowania wojsk w czasach wojen lub i pokoju. W latach 1736-77 we wiosce Czachorowo w parafii gostyńskiej (Wielkopolska) urodziło się zaledwie pięcioro nieślubnych dzieci; na 228 urodzeń stanowiło to 2,2%. W roku 1806 na terenie departamentu warszawskiego chrzty dzieci nieślubnych stanowiły 3,4%. O wiele więcej było takich chrztów w powiatach z dużymi konglomeracjami miejskimi (np. powiat kaliski z Kaliszem włącznie - 7,2 %). W latach 1811-1850 na terenie parafii radzionkowskiej na ponad 4,5 tysiąca dzieci było 3,7% chrztów dzieci nieślubnych, z tym że w różnych latach odsetek ten wahał się znacznie. Sytuacja ta nie zmieniła się w okresie pokoju i w latach późniejszych: w Zaborowie (Galicja, 60 km na wschód od Krakowa) na przełomie XIX i XX wieku (lata 1890-1914) urodziło się 5,4% dzieci nieślubnych. W jednej ze wsi (Dołęga, rok 1894) odsetek dzieci nieślubnych wynosił aż 32% (!). W tych czasach liczba dzieci nieślubnych być może odzwierciedlała emigrację zarobkową biedoty wiejskiej lub zmienne wpływy dworu i dworskich pracowników.
Trudniejszym od losu panien z dzieckiem z bogatszych sfer był z pewnością los dziewcząt chłopskich lub robotnic. One to, ukrywając ciąże jak najdłużej się dało, były często wypędzane przez pracodawcę (często ojca dziecka) lub przez wieś. Pozostawszy we wsi jako wyrobnice lub komornice, były one wytykane i szykanowane. Czasami ojciec - parobek-kawaler, po jakimś czasie i być może pod presją kościoła czy też opinii publicznej żenił się z matką swego dziecka. Dla kobiet pochodzących z najbiedniejszych sfer miejskich urodzenie nieślubnego dziecka mogło być pierwszym krokiem w kierunku prostytucji. Czasami panny-matki wychodziły za mąż za innych - może i wbrew opinii publicznej, ale zaakceptowane przez męża, który nie musiał się martwić o płodność wybranki.
Powołując się na artykuł zamieszczony na stronach www. genpol.com przedstawię pokrótce co w XIX w oznaczało posiadanie nieślubnego dziecka.
"Było to nic innego jak źródło wstydu i hańby. Istnienie takich dzieci, skrzętnie ukrywano przed rodziną, sąsiadami, lub duchowieństwem. Nawet i sto lat później, w czasach niby tak liberalnych jak nasza współczesność próbuje się wytłumaczyć ich istnienie używając różnych wykrętów. I choć osoby zainteresowane - matki i ich nieślubne dzieci już dawno nie żyją, hańba nadal wisi nad rodziną. Ukrywanie lub przekręcanie znanych faktów miało i nadal ma na celu ochronę honoru rodziny. Podawanie - świadomie lub nieświadomie - błędnych tłumaczeń to reguła. Zataja się te wydarzenia, czasami uniemożliwiając dalsze prowadzenie pracy genealogicznej. Oraz dotarcia do prawdy.
Język polski pełen jest pogardliwych słów określających dzieci nieślubne. Słowo bastard używane często w stosunku do dzieci nieślubnych pochodzących ze stanów wyższych, a zwłaszcza rodów królewskich, oznacza także mieszańca dwu różnych gatunków lub ras zwierząt. "Bękart" pełne jest złośliwości i pogardy. Także "bąk" lub "siubr". Dla innych dzieci złośliwe kwestionowanie ich pochodzenia wyrażanie było w słowach podrzutek, najduch, najdus, pokrzywnik, bajstruk lub wylęganiec - przecież samo to słowo wprost ilustruje moment poczęcia..
Przeglądy ksiąg metrykalnych wykazują, że urodziny dzieci nieślubnych były zjawiskiem dość częstym: mimo zaciekłej walki kościoła z cudzołóstwem oraz mimo wrogiej opinii publicznej na przestrzeni wieków ilość chrztów dzieci nieślubnych szacowana jest od 1 do 8-10 procent. W wieku XVII i XVIII wzrost lub spadek tych odsetków odzwierciedlał z reguły okresy przemarszy lub stacjonowania wojsk w czasach wojen lub i pokoju. W latach 1736-77 we wiosce Czachorowo w parafii gostyńskiej (Wielkopolska) urodziło się zaledwie pięcioro nieślubnych dzieci; na 228 urodzeń stanowiło to 2,2%. W roku 1806 na terenie departamentu warszawskiego chrzty dzieci nieślubnych stanowiły 3,4%. O wiele więcej było takich chrztów w powiatach z dużymi konglomeracjami miejskimi (np. powiat kaliski z Kaliszem włącznie - 7,2 %). W latach 1811-1850 na terenie parafii radzionkowskiej na ponad 4,5 tysiąca dzieci było 3,7% chrztów dzieci nieślubnych, z tym że w różnych latach odsetek ten wahał się znacznie. Sytuacja ta nie zmieniła się w okresie pokoju i w latach późniejszych: w Zaborowie (Galicja, 60 km na wschód od Krakowa) na przełomie XIX i XX wieku (lata 1890-1914) urodziło się 5,4% dzieci nieślubnych. W jednej ze wsi (Dołęga, rok 1894) odsetek dzieci nieślubnych wynosił aż 32% (!). W tych czasach liczba dzieci nieślubnych być może odzwierciedlała emigrację zarobkową biedoty wiejskiej lub zmienne wpływy dworu i dworskich pracowników.
Trudniejszym od losu panien z dzieckiem z bogatszych sfer był z pewnością los dziewcząt chłopskich lub robotnic. One to, ukrywając ciąże jak najdłużej się dało, były często wypędzane przez pracodawcę (często ojca dziecka) lub przez wieś. Pozostawszy we wsi jako wyrobnice lub komornice, były one wytykane i szykanowane. Czasami ojciec - parobek-kawaler, po jakimś czasie i być może pod presją kościoła czy też opinii publicznej żenił się z matką swego dziecka. Dla kobiet pochodzących z najbiedniejszych sfer miejskich urodzenie nieślubnego dziecka mogło być pierwszym krokiem w kierunku prostytucji. Czasami panny-matki wychodziły za mąż za innych - może i wbrew opinii publicznej, ale zaakceptowane przez męża, który nie musiał się martwić o płodność wybranki.
A tak na marginesie: jeżeli uznany przez rodzinę
i historię (rodzinną czy tę przez duże H) ojciec nie był/nie jest ojcem
biologicznym dziecka? Jaką ma to wartość i znaczenie w genealogii? W
historii było wielu władców z nieprawego łoża, w naszych rodzinach jest
wielu takich krewnych (lub półkrewnych). Jeżeli prastryjek Pankracy nie
jest naprawdę bratem dziadka, tylko kiedyś się zasiedział po
świątecznej kolacji i tak już został, to czy nie jest członkiem rodziny
jeżeli wszystkie dorastające dzieci go za takigeo uważały?"
- źródło: www.genpol.com
Wróćmy jednak do Franciszki Chudzik i jej syna Marcina. Wydaje się wysoce prawdopodobnym, że moja prababcia postanowiła oddać swojego pierworodnego syna na wychowanie do swojego brata Klemensa. Franciszka wkrótce poznała niejakiego Kucharskiego, który trudnił się intratnym wówczas interesem jakim było dorożkarstwo. O tej pory o Franciszce mówić powinniśmy jak Franciszka Kucharska z Chudzików.
Wróćmy jednak do Franciszki Chudzik i jej syna Marcina. Wydaje się wysoce prawdopodobnym, że moja prababcia postanowiła oddać swojego pierworodnego syna na wychowanie do swojego brata Klemensa. Franciszka wkrótce poznała niejakiego Kucharskiego, który trudnił się intratnym wówczas interesem jakim było dorożkarstwo. O tej pory o Franciszce mówić powinniśmy jak Franciszka Kucharska z Chudzików.
Marcin Chudzik z żoną Stanisławą z domu Zakręt z dziećmi |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz