poniedziałek, 21 stycznia 2013

Jak to się zaczęło?

Czy genealogia może wciągać? Z pewnością! Jest wiele dziedzin, którymi się w życiu zajmowałem. Były więc mapy, potem geografia, geologia, historia Polski Piastów, archeologia, grodziska, podróże...jest i genealogia. Dzisiaj nie potrafię wskazać dokładnych początków swoich zainteresowań historią rodziny Hudzików. Sądzę jednak, że należy ich szukać przy okazji rozmów z moimi rodzicami, którzy opowiadali mi o swoim dzieciństwie. Pamiętam kilka obrazów z czasów gdy nosiłem jeszcze krótkie porcięta, które utrwaliły się w moim umyśle. Są one następstwem właśnie tych rozmów z rodzicami. Mama często opowiadała o czasach swojego dzieciństwa, w których jako kilkuletnia dziewczynka uczęszczała do wiejskiej szkoły. Na lekcjach pisano wiecznym piórem maczanym w atramencie. Po lekcjach, nierzadko kosztem odrabiania zadanych w szkole lekcji, pomagała swoim rodzicom w gospodarstwie. Były to czasy, gdy na wsi nie było jeszcze elektryczności. Lampa naftowa przeżywała czasy świetności a w wiejskim sklepiku oprócz chleba kupowało się zwykle butelkę nafty. Ojciec był bardziej skryty w tych opowieściach. Ale o tym kiedy indziej. Gdy tak przysłuchiwałem się tym opowieściom, próbowałem wyobrażać sobie życie swoich bliskich w czasach gdy na szkolnych ścianach wisiały portrety Gomułki, Cyrankiewicza, Lenina, Marksa i Engelsa.

Wakacje od najmłodszych lat zwykle spędzałem w Piotrowicach, małej wsi w dawnym woj. leszczyńskim, położonej wśród pól 4 km od Święciechowy. Kochałem się w tej wsi za sprawą Babci Ani, Dziadka Ludwika, wujka Adama, Cioci Weroniki. W końcu to tu po raz pierwszy poznałem rodzinę Hudzików, z których wywodzi się moja mama. Fajnie było podczas tych wakacji. Właściwie to nigdy nie trzeba było mnie namawiać na wyjazd do Piotrowic. Już sama myśl, że znów będę zbierał zielonkę, powoził wozem, orał w wujkiem rajki miedzy burakami lub uczestniczył w żniwach przyprawiały mnie o przyjemny dreszczyk emocji. Pamiętam dużą kuchnię, taką typową, charakterystyczną rodzinną kuchnię, w której wieczorami wszyscy się zbierali i prowadzili bardzo ożywione dysputy na różnorodne tematy. Było śmiechu co niemiara! Późno wieczorem dziadek Ludwik gonił wszystkich do spania. Sam uwielbiał oglądać Dziennik Telewizyjny. A ja jako młody chłopak uwielbiałem mu się wtedy przyglądać. Leżał na kanapie przed telewizorem, zmęczony po całym dniu ciężkiej pracy w gospodarstwie i z prawdziwym namaszczeniem wpatrywał się w szklany ekran. Ciągle brakowało sznurka do wiązania snopków. Zdarzało mu się przy tym zasnąć. Po śmierci Dziadka wszystko się zmieniło...i nic już nie było takie samo.



Właśnie o tym będzie mój blog, o rodzinie, o wspomnieniach, o moim dzieciństwie i wreszcie o poszukiwaniach korzeni rodziny Hudzików. Po kilku latach pracy, która daje mi tak wielką przyjemność muszę się podzielić swoimi przemyśleniami aby coś z tego pozostało dla przyszłych pokoleń. A jest o czym pisać. Okazuje się, że gałąź rodzinna mojej mamy nie zaczyna się i kończy w okolicach Leszna. My Chudzikowie/Hudzikowie mieszkamy, żyjemy, pracujemy i wychowujemy nasze dzieci w Poznaniu, Mielcuchach, Piotrkowie Trybunalskim, Łodzi, Radomiu, Babimoście, Podmoklach Wielkich, Łomnicy i Bóg wie gdzie jeszcze. Chudzikowie byli również na okrętach płynących do Ameryki w czasach wielkiej biedy.  Dlatego trzeba pisać, opowiadać i wspominać. Brzmi niesamowicie poważnie ale czy nie taka jest prawda? Wystarczy obejrzeć się wokół siebie a wreszcie spojrzeć rano w lustro we własnej łazience aby z nieskrywanym żalem przekonać się, że czas nie stoi w miejscu ale płynie i to z prądem!  Prądu też może czasami zabraknąć ale co wtedy...?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz