wtorek, 12 listopada 2024

Anna Spychała - francuski ślad Bednarczyków.

Opowiem Wam o Annie, młodszej siostrze Czesława Bednarczyka. Anna to postać dosyć tajemnicza, ponieważ całe swoje dorosłe życie mieszkała na obczyźnie we Francuskim mieście Harnes w departamencie Pas-de-Calais 20 km od granicy z Belgią.To powodowało ograniczony dostęp do wszelkich wiadomości na temat Anny, zwłaszcza, że mówimy tu o czasach sprzed II wojny światowej.

 


Anna Bednarczyk przyszła na świat w Radomicku w dniu 19 lipca 1895 roku jako 5 dziecko Szczepana i Anastazji ze Skorupińskich.  

Fragment aktu urodzenia Anny Bednarczyk. Radomicko 1895

Rodzina Bednarczyków. Radomicko ok 1912 r. Możliwe, że jedna z dwóch zakreślonych osób to Anna 

Anna podobnie jak wszyscy z jej licznego rodzeństwa uczęszczała do pruskiej szkoły w Radomicku. Jej jedyną powinnością po ukończeniu 16 roku życia było wyjść za mąż. I tak też się stało. Jej wybrankiem został pochodzący zapewne z Radomicka Michał Sobkowiak, którego poślubiła w roku 1920.  Wkrótce w Radomicku przyszła na świat ich pierwsza córka Janina z franc. Joannes (ur. 8 lipca 1921) Pomiędzy lipcem 1921 roku a wrześniem 1926 roku Michał i Anna Sobkowiakowie opuścili rodzinne Radomicko i jak tysiące młodych ludzi z tamtego okresu wyemigrowali w celach zarobkowych do Francji. Pogranicze francusko belgijskie wciąż było zniszczone po strasznej I wojnie światowej. Francuskie wsie i miasta potrzebowały rąk do pracy a te tysiącami napływały z Polski. Michał Sobkowiak znalazł pracę w miejscowości Harnes. Zatrudnił się prawdopodobnie jako górnik w jednej z tamtejszych kopalń ale to wymaga jeszcze dokładnego sprawdzenia. Rodzina zamieszkała przy ul. 38 Rue de la Source. 

Z pewnością Sobkowiakom na obcej francuskiej ziemi nie było łatwo żyć. Niech świadczy o tym wspomnienie Polki, która wraz z mężem i dzieckiem przyjechała do Harnes w 1922 roku:

"...Jechaliśmy przez miasto Harnes i dojechali na kopalnie Nr. 21, tam była duża kolonia. Jesteśmy więc na tej kopalni, ruch tam jest wielki bo transport przyjechał z polakami więc wszystkich nas rozdzielają do mieszkań, na razie po dwie famielie do jednego mieszkania. Mieszkanie które dla nas przeznaczyli trzeba było iść kilometr albo może i więcej. Ja byłam bardzo zmęczona podróżą, mąż pozostał na kopalni dla jakiś formalności ja mam iść za gardem to jest policjant kopalniany który nas prowadzi więc biorę w jedną rękę walizkę w drugą synka i tak idę. Jest bardzo gorąco, słońce mocno przygrzewa, promienie palą że już będzie ciężko wytrzymać, tu walizka dosyć ciężka, dziecię na rękach usnęło idę ostrożnie aby się biedactwo nie obudziło, jestem już cała mokra od potu na twarzy jakby mnie kto wodą zlał i stało mi się nie szczęście bo guma przy bieliźnie pękła i majtki spadły, co teraz robić schylić się nie mogę bo mi jest ciężko, dziecka nie chciałam budzić więc jakiś francuz przyszedł mi z pomocą, podał mi majtki do ręki, zawstydziłam się ale w podróży różnie się trafi, pomógł mi nieść walizkę i dużo do mnie mówił ale ja nic z tego nie wiem, na wszystko kiwam głową, nareszcie jestem w domu. Dom jest ładny piętrowy, są dwie izby u góry a trzy na dole, ale próżne nawet pieca niema, usiąść niema na czem na ziemi, podłogi niema tylko posadzka czerwona a u góry podłoga, więc trzeba się jakoś urządzić abyśmy mogli mieszkać. Za chwile przychodzi mąż. Niesie na ramieniu słomę, 50 kilo słomy prasowanej przyniósł taki kawał drogi więc jest cały mokry. W ten dzień byliśmy zajęci urządzeniem domu, dali nam słomę sienniki i parę deków. Najpierw robimy sobie spanie bo to jest pierwsze chociaż na ziemi ale było nam wygodnie, mnie już dosyć przybywało więc trzeba się śpieszyć z pracą, nanosiliśmy sobie cegły aby wystawić piec. Mieszkamy razem z drugą famieiią więc ta nam pomaga, oni mają troje dzieci a my na razie jedno ale zmówić się trudno bo kobieta nie zna polskiego..."

Żródło: Pamiętniki emigrantów Francja. Wyd. Warszawa 1939 r.

30 września 1926 roku w Harnes urodziła się druga córka Michała i Anny Sobkowiaków Wanda.

26 maja 1931 roku przedwcześnie umiera Michał Sobkowiak, zostawiając żonę Annę z dwójką małych córek. Nie wiem co mogło być przyczyną śmierci Michała,  ale możliwe że zginął w kopalni lub fabryce. Wypadki kończące się śmiercią były plagą francuskich kompanii węglowych. Po śmierci męża Anna Sobkowiak pozostała we Francji a w dniu 25 lutego 1933 roku w Harnes ponownie wyszła za mąż za emigranta z Polski, górnika Józefa Spychałę. Józef Spychała urodził się w Nietążkowie w gminie Śmigiel 20 lutego 1893 roku. Był synem Pawła i Józefy z Wojtkowiaków. 40 letni Spychała był wdowcem po Małgorzacie z domu Frąckowiak (zmarła 30.12.1932 r w Harnes). Józef Spychała miał 9 letnią córkę Marię urodzoną w Harnes 7 kwietnia 1924 roku. 

Akt małżeństwa Anny Bednarczyk z Józefem Spychała. Harnes, Francja 1933 rok.  

Dzisiaj we Francji żyją potomkowie Anny Spychała jej wnuki i prawnuki. Niektórzy noszą polskie nazwiska i świetnie mówią w języku przodków.  Nie łatwo było zdobyć informacje na temat życia siostry Czesława Bednarczyka we Francji. Czyniłem różne starania, nawiązywałem kontakty z wieloma ludźmi aby tylko odkryć rąbek tajemnicy jaka kryła się za odległą przeszłością. Bez powodzenia. 

Wiatru w żagle dostałem dopiero kilka tygodni temu, kiedy to zadzwonił do mnie z Francji mój imiennik Paweł, francuski genealog polskiego pochodzenia. To dzięki niemu dowiedziałem się o szczegółach z życia Anny Bednarczyk na emigracji. To za jego pośrednictwem nawiązany został kontakt pomiędzy mną a wnuczką Anny Spychała (z wiadomych przyczyn nie będę wymieniał jej imienia ani nazwiska) Czy jestem usatysfakcjonowany? Oczywiście, że tak. Niestety nie udało mi się przekonać jej do udostępnienia mi zdjęć jej babci i jej dwóch mężów. Zdjęcia rodziny Sobkowiaków i Spychałów rodem z Francji byłyby dla nas ogromną niespodzianką i cenną pamiątką po krewnych z dalekiej Francji. 

Anna Spychała bywała w Polsce. Na pewno odwiedziła Radomicko w 1969 roku. Towarzyszył jej mąż i wnuczka. Korespondowała z rodziną w Polsce, pisząc wzruszające listy. W jednym z listów podjęła wątek miejsca pochówku brata Walentego, który jak wiemy zginął podczas I wojny światowej w okopach Verdun. Anna miała nadzieję, na odnalezienie jego grobu ale wydaje mi się, że to się jej nie udało. 

Fragment listu Anny Spychała do rodziny w Polsce. 1969 r.

Anna i Józef Spychałowie spoczywają w polskiej kwaterze  cmentarza komunalnego w Harnes, Francja. 





niedziela, 10 listopada 2024

Obchody Święta Niepodległości w Piotrowicach 1937 r.

W przededniu Święta Niepodległości wypada napisać kilka słów o tym, jak obchodzono 19 rocznicę odzyskania niepodległości w Piotrowicach pow. Leszno w 1937 roku. Napisać, że obchodzono niezwykle uroczyście to nic nie napisać, dlatego od razu pomijam wstęp i przechodzę do rozwinięcia. 

Pierwsza strona Książki Rodzinnej rodziny Kazimierza Gierczaka z Piotrowic 1936 r.

W dniu 11 listopada 1937 roku tuż przed godz. 17.00 zebrała się przed szkołą powszechną w Piotrowicach całkiem spora gromadka tutejszych mieszkańców, aby z uwaga przyglądać się jak członkowie tutejszej Ochotniczej Straży Pożarnej ustawiają się w szeregu na uroczystej zbiórce.  Na lewym skrzydle stanął dumny p. Gierczak (Kazimierz ?), który prezesował piotrowickim dzielnym strażakom od roku. Zaraz za linią strażaków krzątał się nerwowo nauczyciel Bernard Krajewski. Miał podwójne zadanie: po pierwsze zmobilizować starszą młodzież, należącą do założonej przez niego w 1930 roku organizacji Przysposobienie Wojskowe aby wzięła przykład ze strażaków i stanęła w końcu na zbiórce. Teraz gromadziła się w małych grupkach i rozprawiała o tym i o tamtym, zupełnie nie przejmując się swoim pryncypałem. Po drugie musiał poskromić najmłodszą dziatwę szkolną, która biegała w koło bez celu, a jej krzyki słychać było na drugim końcu wsi. 

-----------------------------------------------------------------------------

W 1930 roku nauczyciel i kierownik szkoły powszechnej w Piotrowicach Bernard Krajewski założył organizację pod nazwą Przysposobienie Wojskowe, która to organizacja przyjęła w swoje szeregi młodych mieszkańców wsi Piotrowice i zapewne Niechłodu. Ze źródeł wiemy (głównie prasy wychodzącej w tamtym okresie), że działalność społeczna nauczyciela Krajewskiego spotkała się z powszechnym uznaniem, żeby nie rzec - podziwem. Organizacja Przysposobienie Wojskowe (PW) gromadziła przed wojną tysiące młodych Polaków, a jej celem było nie tylko przygotowanie młodzieży przedpoborowej do regularnej służby wojskowej, ale i wychowanie jej w duchu patriotyzmu i odpowiedzialności obywatelskiej. Bernard Krajewski miał podobno ogromną umiejętność zjednywania sobie ludzi do tego stopnia, że cytując ówczesną prasę "... nie tylko polska młodzież śpieszy na wykłady, zebrania i zbiórki, lecz także i niemiecka. Nawet niemieccy gospodarze pracują z zapałem z p. nauczycielem, nie tylko czynnie ale i materialnie. Kilku z nich należy nawet do komitetu twórczego..."* koniec cytatu. 

-----------------------------------------------------------------------------------

Wróćmy do 11 listopada 1937 roku. Kiedy już wszyscy ustawili się na swoich miejscach ruszyła przez wieś wesoła kolumna mieszkańców, strażaków i członków PW, wystrojona w barwy biało czerwone. Zwieńczeniem tego pochodu była sala restauracyjna Adolfa Henderlicha. To tutaj rozpoczęła się uroczysta akademia. Ludzie tłoczyli się pod ścianami w nadziei znalezienia miejsca, z którego będą mogli bez przeszkód śledzić zaplanowane występy.  A było na co popatrzeć i czego posłuchać. Uroczystą galę rozpoczął przemówieniem pan Gierczak. Przywitał wszystkich serdecznie, a następnie przypomniał wydarzenia sprzed 19 lat kiedy to świętej pamięci Naczelnik Państwa Józef Piłsudski (zm. w 1935 r) przywrócił Polsce ukochaną niepodległość. Wspomniał również o pierwszej rocznicy powstania Ochotniczej Straży Pożarnej, której ma zaszczyt prezesować. Przypomniał jej cele i zadania oraz podziękował strażakom za ich dzielną postawę i gotowość do niesienia pomocy potrzebującym. Na zakończenie części oficjalnej uroczystości wzniesiono trzykrotny okrzyk na cześć Najjaśniejszej Rzeczypospolitej i Jej dostojników. Kolejną częścią patriotycznego spotkania  był występ dzieci i młodzieży szkolnej. Dzieci przy akompaniamencie orkiestry śpiewały pieśni patriotyczne i deklamowały wiersze.  Po wsi rozlegały się głośne dźwięki instrumentów dętych, głosy śpiewających ludzi i śmiechy dzieci.  Na dworze już dawno zapadł zmrok. Zanim mieszkańcy Piotrowic rozeszli się do swoich domów zaśpiewali "Boże coś Polskę".  

Była to pierwsza taka uroczystość z okazji Święta Odzyskania Niepodległości jaka miała miejsce w historii wsi Piotrowice.** 


* Źródło: Głos Leszczyński z dnia 2.3.1930 r.

**Źródło: Głos Leszczyński z dnia 15.11.1930 r.

czwartek, 31 października 2024

Losy Bednarczyków po wysiedleniu z Dłużyny 1940 r.

 

Lato 1939 roku było szczególne. Polacy w napięciu obserwowali rozwój wypadków na arenie międzynarodowej. Choć wojna wisiała na włosku, a prasa nie pisała o niczym innym jak tylko o tym w jaki sposób zachowywać się podczas nalotów - Polacy normalnie pracowali, a ci co mogli korzystali  z wakacji. 
 
Jednak coś takiego wisiało w powietrzu, co nie pozwalało mieszkańcom Dłużyny i okolicznych wiosek mieć nadzieję, że do wojny z Niemcami nie dojdzie. Zaczęło się wcześnie bo już 19 maja 1939 roku.  Nagle późnym popołudniem niebo przykryły ciężkie ołowiane chmury. Zapanował półmrok a już po chwili z tych kłębiących się nad głowami groźnych chmur zaczęły uwalniać się wielkie krople deszczu. Spadały najpierw powoli, tu i ówdzie, bez pośpiechu, mocząc głowy uciekających do swych domów mieszkańców. Wzmógł się zachodni wiatr. Na północnej stronie nieba  ktoś dostrzegł pierwszą w tym roku błyskawicę. Zanosiło się na coś naprawdę dużego, gdy nagle zrobiło się jakby ciszej i jaśniej, wiatr ustał. Lecz po chwili aura ponownie pokazała na co ją stać. Zaczęło lać. Niebo rozwarło swoje czeluści, z których lunęła ściana deszczu. A po niej to, co przeszło do historii - GRAD. Opad gradu wielkości piłeczek do ping ponga zniszczył niemal wszystkie zasiewy mieszkańców Włoszakowic, Bukówca Górnego, Dłużyny i innych pobliskich wiosek. Powybijał setki szyb, uszkodził dziesiątki dachów. To była prawdziwa klęska żywiołowa. Jeszcze przez wiele dni mieszkańcy szacowali straty i łatali dziury w dachach. Nie wszyscy mogli liczyć na odszkodowania. Wielu więc popadło w biedę. Innym razem wieczorem po północno-zachodniej stronie nieba można było dostrzec niezwykłe o tej porze roku zjawisko podobne do zorzy polarnej. Całe niebo jakby płonęło w barwach czerwieni. Widok był niesamowity ale zarazem przerażający. Te wszystkie nagłe - jak w przypadku gradu i niecodzienne jak w przypadku zorzy zjawiska w przyrodzie powodowały, że co bardziej przesądni nie mieli złudzeń: wkrótce nadciągnie wojenna zawierucha. 
 
O gradobiciu w okolicach Włoszakowic donosił Kurier Warszawski nr 150 z dnia 6 czerwca 1939 r

W sierpniu 1939 roku w Dłużynie miało miejsce jeszcze jedno dziwne wydarzenie, które utkwiło w pamięci Telesfora Bednarczyka do końca jego życia (zm. w 2018 r.). Wspominał, że któregoś upalnego dnia nad wsią przeleciał niemiecki samolot. Dla mieszkańców było to samo w sobie rzadkie widowisko. Jakież było ich zaskoczenie gdy nagle zorientowali się, że z samolotu nad pobliskimi polami wyskoczył skoczek spadochronowy. Według relacji 10 letniego chłopca jakim był w owym czasie Telesfor Bednarczyk, mieszkańcy Dłużyny wyposażeni w widły, siekiery, noże, kosy i inne ostre narzędzia pobiegli za wieś aby złapać niemieckiego skoczka, który w ich przekonaniu musiał być dywersantem wrogiego państwa. Wiele godzin szukano śladów niemieckiego spadochroniarza ale bezskutecznie. Następnego dnia wznowiono poszukiwania tego szpiega. Na miejscu pojawili się funkcjonariusze policji państwowej. Wreszcie po wielu godzinach poszukiwań ktoś z mieszkańców Dłużyny natknął się na zakopany w piasku spadochron. Miejscowe kobiety podzieliły się między sobą znakomitej jakości materiałem, z którego był zrobiony.  Spadochroniarza nie odnaleziono. Minęło kilka, kilkanaście dni i do domu Bednarczyków, późnym wieczorem zapukał jakiś mężczyzna. Poprosił Czesława Bednarczyka o nocleg. Nie wymagał wygód, zapewnił że wystarczy mu mały kąt w stodole. Obiecał, że jego wizyta nie potrwa więcej jak 3 dni. Czesław Bednarczyk udostępnił nieznajomemu miejsce w swojej stodole. Rano mężczyzna pojawił się w domu Bednarczyków na śniadaniu. Większość dnia spędzał w stodole. Podczas drugiej nocy żona Czesława Marianna zwróciła uwagę mężowi, że niepokoi ją, że ich gość dużo pali papierosów, co może przyczynić się do zaproszenia ognia w stodole. Czesław Bednarczyk przyznał rację żonie, wyszedł z domu i skierował się do wejścia do stodoły. Przyłożył ucho do wrót budynku i usłyszał dochodzący zza nich odgłos rozmowy. Zdziwiło go to ponieważ ich gość był w środku sam. Do uszu Czesława dochodził jeszcze jeden odgłos, który podobny był do "pikania" coś w rodzaju "ta, ta,ta, ti, ti ta, ta...." Czyżby to był odgłos radiostacji? Rano tajemniczego gościa już nie było w stodole. Odszedł nie pożegnawszy się ze swoimi gospodarzami. 
 
Na dwa dni przed 1 września 1939 roku wokoło wsi Dłużyna paliły się stogi. Palili je Polacy aby utrudnić Niemcom poruszanie się w głąb Polski. Powszechnie gromadzono jedzenie i chowano je, pakując w co się tylko dało. Gospodynie z Dłużyny wkładały cukier w duże dzbany, które następnie zakopywały  w ziemi. Maria Bednarczyk również schowała mąkę i zboże a cukier umieściła w świniarni za korytem. Dzień 1 września 1939 r. córka Bednarczyków Anna zapamiętała bardzo dobrze. Wspominała, przeraźliwie bijące dzwony kościelne. Mieszkańcy wsi dowiedzieli się z radia, że Niemcy wkroczyli do Polski. Ludzie się modlili i płakali. Większość mężczyzn już wcześniej została powołana do wojska.

Do Dłużyny Niemcy wkroczyli ok. 10 września 1939 roku. Rozpoczął się trwający 5 lat okres okupacji. Czesław Bednarczyk był wówczas sołtysem wsi. Pewnie to on jako pierwszy niósł mieszkańcom hiobową wieść o wybuchu wojny. Z przekazów rodzinnych wiem, że w tych pierwszych dniach wojny Czesław Bednarczyk zebrał wszystkich domowników, pobłogosławił i z małym tobołkiem na rowerze wyruszył w kierunku Kościana aby dowiedzieć się czegoś więcej na temat sytuacji w Polsce oraz zrobić zapasy żywności na kolejne dni. 

Niemcy po zajęciu  Dłużyny wprowadzili na "urząd" kogoś w rodzaju nadzorcy. Był to Niemiecki urzędnik z Berlina. Zamieszkał na plebani. Zorganizował we wsi spotkanie z mieszkańcami, podczas którego wyznaczył Czesława Bednarczyka,  do przekazywania miejscowym jego poleceń. 

Prawdopodobne miejsce w Zaborówcu w którym stał "dom" Bednarczyków. Źródło: Mapy Google

Wkrótce nastąpiły wysiedlenia podczas których  mieszkańcy Dłużyny mieli pół godziny na spakowanie się i zebranie się na placu przed kościołem. Samochodami ciężarowymi wywożono ich do Leszna, a tam niemiecka komisja rozdzielała poszczególne rodziny na roboty do Niemiec, do obozu przejściowego w Łodzi lub do gospodarstw w pobliskich wsiach. Pierwsza tura wysiedleń ominęła rodzinę Bednarczyków. 
 
Nastał 27 listopada 1940 roku. 
 
Była 6 rano. Na dworze panował mróz, leżał śnieg. Czesław Bednarczyk z żoną Marianną z Kędziorów już dawno nie spali. Marianna przygotowywała śniadanie dla dzieci. Pomagały jej córki: 14 letnia Anna oraz Maria. Czesława zaniepokoił skowyt psów i harmider dobiegający zza okna. Wydawało mu się że słyszy warkot silników oraz krzyki. Chciał włożyć kożuch wiszący jak zawsze w sieni i wyjść na podwórze aby zorientować się co się dzieje. Nie zdążył. W tej chwili wszyscy usłyszeli kroki ciężkich wojskowych butów na schodach wejściowych do domu. Po chwili krzykom "Loss, loss!" towarzyszyło walenie kolbą karabinu w drzwi. Czesław już wiedział co to byli za "goście". Łudził się przez cały 1940 rok, że do tego nie dojdzie. Łudził się. Lecz był przygotowany, tak jak wielu Polaków, którym groziła wywózka. Marna to pociecha. Wybita szyba w oknie uświadomiła mieszkańcom domu moich Dziadków, że nie mogą dużej zwlekać. Po 4 minutach wszyscy stali na drodze.


Telesfor Bednarczyk ok. 1968 r. (1929-2018)

Do miejsca wysiedlenia w Zaborówcu rodzina Bednarczyków jechała na wozach ciągniętych przez konie. Na wozie siedzieli Czesław Bednarczyk z żoną Marią, ich dzieci: Edward, Jan, Telesfor, Czesław oraz Marianna. Stefania poszła do Szadych a Władysława pozostała w Dłużynie jako przymusowa pracownica tutejszego majątku.  Zarządzał tym majątkiem Niemiec Heinrich Petzold. Siostra Marta była we Włoszakowicach a Józef walczył z Niemcami gdzieś na froncie. Moja Babcia Anna Hudzik z d. Bednarczyk pracowała w gospodarstwie Niemca Klupsch w Święciechowie. Gdy przyjechali do Zaborówca Niemcy zgromadzili 7 przesiedlonych tam rodzin na tzw "placu piaskowym" w centrum wsi. Nazwa tego miejsca związana jest z zalegającym tam w dużej ilości piaskiem.  Rodzine Bednarczyków przydzielono do gospodarstwa znajdującego się po prawej stronie szosy Włoszakowice - Zaborówiec, mniej więcej na wysokości dzisiejszego Domu Rekolekcyjnego.  Gospodarstwo składało się z domu mieszkalnego oraz zabudowań gospodarczych. Dom był przedzielony parkanem na pół, tworząc coś w rodzaju bliźniaka. Płot po jakimś czasie rozebrano.  Na środku podwórka była studnia, z której przelewała się woda i płynęła szerokim strumieniem do ogrodu za domem. Tak naprawdę było to ujarzmione cembrzyskiem źródło, których wiele znajduje się w tej okolicy.  Wkrótce do tego samego gospodarstwa dołączyły 2 siostry Czesława Bednarczyka wysiedlone z Radomicka.  Dlaczego rodzina Czesława Bednarczyka została wysiedlona akurat do Zaborówca a nie do któregoś z miejsc w Generalnej Guberni? Trudno odpowiedzieć na to pytanie. Jedna z wersji mówi, że gospodarstwem Bednarczyków w Dłużynie interesował się pewien Niemiec, mieszkaniec Zaborówca. Przyjeżdżał do Dłużyny, rozmawiał z Czesławem i wypytywał go o szczegóły dotyczące budynków i inwentarza. Ewidentnie upodobał sobie gospodarstwo Bednarczyków i chyba dopiął swego ponieważ podobno to na jego stare i w złym stanie gospodarstwo w Zaborówcu przesiedlono Bednarczyków z Dłużyny.  Kim był ów Niemiec? Nie wiadomo. Według innej wersji, rodzinie Bednarczyków przydzielono gospodarstwo należące do Piotra Szady, mieszkańca Zaborówca, który w dniu 9 listopada 1940 roku został wysiedlony wraz z rodziną gdzieś do Generalnej Guberni.  Piotr Szady (1899-1976) pochodził z Bukówca Górnego. Po ślubie z Anastazją z d. Malepszak zamieszkał w Zaborówcu. Brał udział w Powstaniu Wielkopolskim. Po wojnie przez 10 lat pełnił funkcję sołtysa Zaborówca. 

Piotr Szady (1899-1976) Źródło: https://wijewo.e-kei.pl/

Do Zaborówca Niemcy wysiedlili czworo nieletnich dzieci Czesława i Marianny. Byli to Edward -14 lat, Henryk - 12 lat, Telesfor - 11 lat i Czesław - 6 lat. W świetle pozyskanych ostatnio dokumentów z Archiwum Akt Nowych w Warszawie dowiedziałem się ciekawych informacji o losach  Henryka i Telesfora w tamtym trudnym okresie ich młodego życia. Obaj bracia przez pierwsze dwa lata od wysiedlenia mieszkali w jednym domu z rodzicami w Zaborówcu. Niemcy upomnieli się o nich wraz z początkiem 1942 roku. Od 1 stycznia 1942 roku niespełna 14 letni Henryk został skierowany do Dłużyny do przymusowej pracy w charakterze parobka w dawnym majątku, obecnie zarządzanym przez Niemców. 13 letni Telesfor został przeniesiony do 10  hektarowego gospodarstwa w Zaborówcu, które przed wojną należało do księdza Czaplińskiego. Teraz zarządzał nim Niemiec Herbert Bethke (czyt. Betke). Człowiek ten był znany z okrutnego stosunku do Polaków. Ubierał się w mundur  SA (SA: niem. Sturmabteilung (oddziały szturmowe). Paramilitarne skrzydło NSDAP rekrutujące członków wśród robotników i bezrobotnych weteranów I wojny światowej.  SA znane było z przemocy i bandyctwa zwłaszcza w latach 20 XX w w Niemczech) Herbert Bethke bił pracowników i nie oszczędzał dzieci, ciężko pracujących po 12 godzin na zarządzanym przez niego gospodarstwie. O jego okrucieństwie niech świadczy fakt, (idąc za wspomnieniami Telesfora) że jeden z jego kolegów, współtowarzysz niewolniczej pracy, nie wytrzymał takiego napięcia i upozorował swoją śmierć pod lodem zamarzniętego stawu. 

5 lutego 1945 roku Niemieccy gospodarze z Zaborówca w obawie przed śmiercią z rąk zbliżających się Rosjan zaczęli w popłochu uciekać z Zaborówca w stronę Niemiec. Herbert Bethke rozkazał Telesforowi naprząść konia i oporządzić wóz, na którym załadował co cenniejszy dobytek (z pewnością ten, który kiedyś należał do rodziny księdza Czaplińskiego). Telesfor jako woźnica wiózł swoich oprawców na zachód, byle dalej od zbliżających się Rosjan. Konwój uciekających z Zaborówca Niemieckich gospodarzy zatrzymał się na noc w lesie. Niemcy zabrali woźnicom wszystkie dokumenty licząc na to, że bez nich Polacy nie uciekną. Telesfor jednak nie zważał na to i korzystając z osłony nocy, pozbawiony wszystkich dokumentów uciekł jak sądzę, do Zaborówca, do rodziców. 

Fragment relacji Telesfora Bednarczyka z okresu wysiedlenia z Dłużyny do Zaborówca.
Źródło: Archiwum Akt Nowych Warszawa.





wtorek, 22 października 2024

Zebranie wiejskie w Dłużynie 29 luty 1964 r

 

W dniu  29 lutego 1964 roku odbyło się w Dłużynie zebranie wiejskie zwołane na okoliczność pilnej potrzeby rozbudowy tutejszej szkoły podstawowej, podyktowanej planowanym wprowadzeniem w roku szkolnym 1966/1967 8 klasowej szkoły podstawowej. Było to pokłosiem reformy szkolnictwa w Polsce rozpoczętej w 1961 roku. Wraz z rozbudową szkoły pojawiła się naturalna potrzeba zapewnienia mieszkań zwiększającej się liczbie nauczycieli. W związku z ambitnymi planami dostosowania szkoły podstawowej w Dłużynie do założeń określonych w Ustawie o reformie systemu oświaty z 1961 roku powołano Komitet Rozbudowy Szkoły. 

Na zebraniu obecni byli liczni mieszkańcy wsi Dłużyna, sołtys, kierownik tutejszej szkoły p. Antoni Kaczmarek, przewodniczący Komitetu Rozbudowy Szkoły p. Jan Śleboda, Inspektor szkolny p. Rajewski z Prezydium Powiatowej Rady Narodowej (PPRN) wraz z kierownikiem Działu Planowania PPRN. Warto dodać, że panowie z Prezydium przybyli na zebranie z lekkim opóźnieniem.

Fragment protokołu z zebrania wiejskiego w Dłużynie 29.2.1964 Źródło: Archiwum Państwowe w Lesznie.

Przebieg spotkania:

Jako pierwszy głos zabrał sołtys wsi Dużyna p. Stanisław Mierzyński. Przywitał serdecznie wszystkich zgromadzonych i przedstawił gości z powiatu. W następnym punkcie zebrania jednogłośnie na jego przewodniczącego wybrano kierownika tutejszej szkoły p. Antoniego Kaczmarka. Sekretarzem został p. J. Kaminiarz. Zebranie rozpoczęło się od przemówienia p. Jana Ślebody, który szczegółowo omówił dotychczasową działalność Komitetu Rozbudowy Szkoły. Wtórował mu od czasu do czasu Antoni Kaczmarek, sprawnie uzupełniając wypowiedź swojego przedmówcy. Kierownik szkoły szybko przejął inicjatywę i zaczął opowiadać o sprawach konkretnych z punktu widzenia przysłuchujących się jego wypowiedzi mieszkańców wsi. Antoni Kaczmarek mówił w jaki sposób i jakimi etapami będzie przebiegała budowa domu dla nauczycieli. Uprzedził zebranych, że koszty tej inicjatywy będą musieli ponieść solidarnie wszyscy mieszkańcy wsi Dłużyna.    Z tego powodu została sporządzona lista mieszkańców według ich stanu majętności. Zasobność portfeli dłużynian miała więc decydować o tym kto i ile będzie musiał przeznaczyć pieniędzy na budowę domu dla nauczycieli. Antoni Kaczmarek od razu uspokajał, że według niego koszty te będą niewielkie i każdy z mieszkańców będzie w stanie je ponieść. Kierownik szkoły pocieszał, że ciężar budowy będzie też ponoszony przez Prezydium Powiatowej Rady Narodowej w Lesznie oraz przez komitet opiekuńczy. PPRN już przekazała na ten cel kwotę 150 tys złotych. Ważnym elementem zebrania była mobilizacja mieszkańców do działania i poparcia całej idei. Nie wszyscy mieszkańcy dawali wiarę na sukces tej inicjatywy, dlatego w pewnym momencie p. Antoni Kaczmarek podniósł głos mówiąc: "Taka Sądzia dała radę wybudować świetlicę a my nie damy rady wybudować domku...?"  Po tych słowach "uruchomił" się p. Michałowski, który w krótkich wojskowych słowach stwierdził, że tu nie ma co gadać tylko trzeba brać się do roboty. Wtórował mu p. Kiciński, który z dużym przekonaniem zwrócił się do zebranych z zapewnieniem, że budowa domku dla nauczycieli nie powinna sprawiać żadnych trudności. 

W sukces reformy systemu oświaty publicznie zwątpił p. Drewnowski. Stwierdził z rezygnacją w głosie, że wcale nie jest takie pewne czy 8 klasowa szkoła w Dłużynie w ogóle powstanie. Po sali przeszedł szmer potakujących mu sąsiadów. Atmosfera w sali zaczęła gęstnieć. Pewnie Antoni Kaczmarek nie spodziewał się takiego obrotu sprawy, dlatego spojrzał w stronę Inspektora szkolnego z PPRN. P. Rajewski zrozumiał intencje i wstał od stołu. Zapanowała cisza, po której zwrócił się w stronę p. Drewnowskiego z zapewnieniem, że 8 klasowa szkoła w Dłużynie powstanie już za dwa lata, o ile wieś  spełni ku temu warunki tj. zostanie rozbudowana szkoła i powstanie dom dla nauczycieli. Teraz głos zabrał p. Furmańczak. W uspakającym tonie zwrócił się do Inspektora PPRN z zapewnieniem, że jak dotąd na mieszkańcach wsi nikt się nie zawiódł więc i tym razem będzie można na nich liczyć. Oby starczyło materiałów budowlanych do budowy, zaznaczył.

Inspektor szkolny uznał, ze to dobry moment aby argumentami przekonać mieszkańców wsi do planów rozbudowy szkoły i budowy domu dla nauczycieli. Przez dłuższą chwilę tłumaczył, ze Polska Ludowa potrzebuje ludzi światłych, mądrych, dobrze wykształconych a to mogą zagwarantować tylko rodzice dzieci, poprzez stworzenie im właściwych warunków do nauki. Ponownie zapewnił, że w Dłużynie ma powstać szkoła 8 klasowa, choć w planach była 4 klasowa.  

Ostatnim akcentem zebrania było wystąpienie p. Antoniego Kaczmarka, który zaproponował przeprowadzenie głosowania. Głosowanie miało rozstrzygnąć, kto z obywateli Dłużyny jest za tym aby rozbudować szkołę i wybudować dom dla nauczycieli w czynie społecznym dla uczczenia 20 lecia Polski Ludowej. Wszyscy zebrani jednogłośnie przyjęli to zobowiązanie, jednocześnie ustalając zakończenie prac wraz z końcem 1964 roku.  

Szkoła w Dłużynie współcześnie. Źródło: https://dluzyna.pl


Opracowałem na podstawie protokołu z zebrania wiejskiego w Dłużynie w dniu 29 lutego 1964 roku. 

Źródło: Archiwum Państwowe w Lesznie.


 

 

 

 

 

 


 


 

 

niedziela, 13 października 2024

Zebranie wiejskie w Piotrowicach 1958 rok

 PROTOKÓŁ

z zebrania wiejskiego odbytego w dniu 17 sierpnia 1958 roku we wsi Piotrowice.

Obecnych na zebraniu 20 osób


pkt 1. Wybór delegatów na dożynki centralne

Na dożynki pojedzie jedna osoba: Marciniak Walenty

pkt 2. W punkcie tym sołtys Kowalewicz omówił sprawę spłaty II raty składek PZU i funduszu gromadzkiego. Rolnicy oświadczyli, że teraz gdy będą odstawiali zboże to będą płacić te należności. Z kolei sołtys zakomunikował zebranym, że świat pracy i chłopi małorolni winni odbierać z magazynu GS I ratę węgla oraz to, ze przy odbiorze należy okazać dowód osobisty. 

pkt 3. W punkcie tym kierownik gorzelni - Wojtyniak Józef omówił sprawy kontraktacji ziemniaków do gorzelni. 

Na tym zebranie zakończono.

Przewodniczący zebrania

Kowalewicz


Fragment protokołu z zebrania wiejskiego w Piotrowicach 17.8.1958 r.


 Źródło: Archiwum Państwowe w Lesznie.

czwartek, 5 września 2024

Szpiedzy, dywersanci i manewry lotnicze w Piotrowicach.

Noc z 31 sierpnia na 1 września 1939 roku był gwiaździsta i ciepła. Nic nie zapowiadało zmiany pogody. Wszyscy zdążyli się już przyzwyczaić do niezwykłej jak na tą porę roku ciepłoty. Mieszkańcy Piotrowic odpoczywali po ciężkich tygodniach pracy w polu, sadach i ogrodach. Zboże już dawno zostało zwiezione a owoce zebrane. Nastał swoisty okres wyczekiwania. 

Tej nocy Brunon Beissert nie mógł zmrużyć oka. Wiercił się wściekle ku niezadowoleniu żony Jadwigi. Dziwił się, że sen nie nadchodził. Zwykle nie miał problemów z zaśnięciem. Może to przez wypitą wieczorem gorzałkę w gospodzie Adolfa Hinderlicha? Nie, to nie to. Coś wisiało w powietrzu i Beissert to czuł aż za dobrze....Zmęczony walką z nienadchodzącym snem zgramolił się z ciepłego łóżka i pomaszerował do sieni. Ceramiczny kubek zanurzył w wiadrze z  zimną wodą.  Pociągnął spory łyk i w tej samej chwili rzucił się do okna. W mgnieniu oka dostrzegł czerwono pomarańczową łunę nad lasem, której towarzyszył charakterystyczny terkot karabinów maszynowych. "To chyba gdzieś w Starych Długich"? - pomyślał z satysfakcją. Lecz zanim odpowiedział sobie na to pytanie, u jego boku pojawiła się wybita ze snu żona. "Zaczęło się !" krzyknął i wybiegł jak w amoku przed dom. 

Tak mogło być, ale nie musiało. Moja wyobraźnia ciągle działa, zwłaszcza w tych dniach. Co mam z tym wspólnego? Oczywiście nic.....no może tylko tyle, że urodziłem się dokładnie 30 lat od tamtych wydarzeń.

Wróćmy jednak do domu z numerem 19 w Piotrowicach, w którym mieszkała rodzina Beissertów. Kim był Brunon Beissert i co zobaczył tej ciepłej nocy z 31 sierpnia na 1 września 1939 roku? 

Około godz. 2 w nocy 1 września 1939 roku kilkudziesięcioosobowa grupa niemieckich dywersantów, uzbrojona w granaty i karabiny maszynowe przedarła się przez granicę polsko-niemiecką w okolicach wsi Długie Nowe i zaatakowała budynek Poczty Polskiej w Długich Starych, demolując go doszczętnie. Następnie dywersanci ostrzelali i obrzucili granatami posterunek Straży Granicznej. Pogranicznicy próbowali podjąć walkę ale ostatecznie wycofali się do Lasocic,  wysadzając most na Rowie Krzyckim. 

Brunon Beissert mieszkał w Piotrowicach od urodzenia. Przyszedł na świat 13 czerwca 1884 roku w rodzinie Bernarda i Weroniki z domu Wittig. Matka pochodziła z Gołanic. Krótko przed wybuchem wojny był znanym w okolicy działaczem nazistowskiej partii o nazwie Jungdeutsche Partei. To tzw. Partia Młodoniemiecka, która stała się główną prohitlerowską partią polityczną mniejszości niemieckiej w przedwojennej Polsce, opartą na ideologii narodowego socjalizmu. Stanowiła taką swoistą odmianę NSDAP w Niemczech. Brunon Beissert był więc aktywnym politycznie i zaślepionym polityką Hitlera przedstawicielem lokalnej mniejszości niemieckiej w Piotrowicach. Nic dziwnego, że leszczyńska prasa gdy pisała o szpiegach i dywersantach działających przed wojną w rejonie Piotrowic zwykle wiązała tą działalność (choć nie wprost) właśnie z przewodniczącym miejscowej Jungdeutsche Partei. 

9 lipca 1938 roku około godz. 18.00 gromadka mieszkańców Piotrowic zakończyła pracę przy żniwach i niosąc kosy, grabie i małe tobołki kierowała się polną drogą w stronę wsi. Grupę stanowiły przede wszystkim kobiety. Szły wolnym krokiem, rozmawiając wesoło o codziennych sprawach.  Ich rozmowę przerwał nagły warkot silnika samolotu. Wszyscy spojrzeli z niepokojem w górę. Z południowej strony pól z nadzwyczajną szybkością nadlatywał aeroplan z wymalowaną swastyką na ogonie.  Przestraszone kobiety stanęły jak wryte obserwując nieproszonego "gościa". Ten jakby nigdy nic zniżył lot i przeleciał niemal nad głowami  przerażonych kobiet. 

Powrót z pola. Piotrowice lata 30 XX w. Zdjęcie z rodzinnego albumu potomków Dobrowolskich. 

To zdarzenie odbiło się szerokim echem po okolicy. Rozpisywała się o nim leszczyńska prasa. Było to bowiem jawne i bezczelne naruszenie polskiej przestrzeni powietrznej przez samolot nazistowskiego państwa. Między innymi o tym zdarzeniu opowiadano w kontekście działających na terenie przygranicznym niemieckich szpiegach związanych z lokalną Jungdeutsche Partei. Szeptano po domach, że samolot leciał tak nisko, że kołami trącał kłosy zboża rosnącego...przy gospodarstwie Brunona Beisserta. Nie ulega wątpliwości, że to co niepokoiło polskich mieszkańców Piotrowic, wzbudziło euforię wśród ich niemieckich sąsiadów. Gdy niemiecki samolot szpiegowski uprawiał swoje harce nad wioską ci gremialnie zaprzestali swoich zajęć i machali pilotowi pozdrawiając go serdecznie. Podobno aż do godz. 23 ej trwało we wsi zebranie młodzieży mniejszości niemieckiej, która z radością komentowała to niecodzienne widowisko. 

Przy okazji tego wydarzenia "oberwało" się naczelnikowi tutejszej Ochotniczej Straży Pożarnej niejakiemu Szelejewskiemu. Oj nie miał on dobrej passy! Zwykle strażaków postrzega się inaczej jak tych z Piotrowic na przełomie 1938/1939. Ochotnicza Straż Pożarna w Piotrowicach została założona po 1935 roku. W 1938 roku skupiała w swoich szeregach zarówno Niemców jak i Polaków. Prasa leszczyńska sugerowała, że za szpiegostwem i dywersją stoją strażacy mniejszości niemieckiej. Rzekomo pod przykrywką ćwiczeń strażackich mieli oni prowadzić jakieś nielegalne zbiórki pieniędzy i agitować ludność do popierania "niemieckich spraw" Naczelnik Szelejewski odpierał zarzuty stawiane mu przez prasę, tłumacząc że w szeregach Ochotniczej Straży Pożarnej w Piotrowicach służy 18 Niemców i 15 Polaków i że nie ma on wpływu na to czym jego podopieczni zajmują się w wolnym czasie. Zapewniał, że wszystkie ćwiczenia tutejszych strażaków organizowane są w sposób legalny. 

Wydaje mi się, że Brunon Beissert z Piotrowic został doceniony przez nową władze niemiecką po 1 września 1939 roku. W Archiwum Państwowym w Lesznie znalazłem teczkę z 1941 roku, z opisu której wynika, że zawiera materiały dotyczące Brunona Beisserta z Piotrowic, tutejszego "wachtmeister" a więc posterunkowego niemieckiej policji. 

Brunon Beissert miał syna Brunona ur. w 1916 roku w Piotrowicach, który zginął w Estonii, służąc w batalionie inżynieryjnym.


Źródła: 

1. Głos Leszczyński numer z dnia 13.07.1938 r.

2. Głos Leszczyński numer z dnia 19.07.1938 r.

3. Publikacja "Rok 1939 w południowo-zachodniej Wielkopolsce" Eugeniusz Śliwiński

4. https://www.szukajwarchiwach.gov.pl/




wtorek, 16 lipca 2024

Chłopski sąd w gromadzie Niechłód lata 50te XX w.

 WSTĘP


W 1951 roku weszły w życie przepisy, które gminnym a od 1954 roku gromadzkim radom narodowym dawały ogromną władzę w karaniu pospolitych przestępstw z pominięciem istniejącego przecież systemem wymiaru sprawiedliwości. Była to ustawa z 15 grudnia 1951 roku o orzecznictwie karno-administracyjnym, która szybko stała się narzędziem w ręku komunistycznych władz państwowych, za pomocą którego rozprawiano się z krnąbrnymi mieszkańcami wsi. Była w szczególności skierowana przeciwko chłopom niewywiązujących się z obowiązkowych dostaw plonów i zwierzyny gospodarskiej. Przy gromadzkich radach narodowych powstawały kolegia orzekające złożone z członków lokalnej społeczności. Kolegia decydowały i karały karą grzywny lub tzw. pracą poprawczą tych spośród mieszkańców, którzy dopuszczali się pijaństwa, chuligaństwa, kradzieży itp.  Orzekanie odbywało się poza sądami. Kolegia mogły wymierzyć karę grzywny w wysokości do 3000 złotych za jednostkowy czyn polegający np. na niewykonaniu dostawy w wyznaczonym terminie, podczas gdy przeciętne wynagrodzenie w 1952 r. kształtowało się na poziomie 652 zł. Szablonowe podejście składów orzekających do wymierzania kar prowadziło nierzadko do osobistych tragedii, w wyniku skazywania chłopów wbrew okolicznościom sprawy lub wydawano orzeczenia niewspółmierne do szkodliwości społecznej czynu i stopnia zawinienia sprawcy. Ofiarami takiej postawy kolegiów padali często chłopi mało i średniorolni, którzy z przyczyn obiektywnych nie mogli wykonać dostaw.  

Kolegium Orzekające działało również przy Gromadzkiej Radzie Narodowej w Niechłodzie. Jedno z nich powołano w Wigilię (!) 24 grudnia 1955 roku.

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Fragment sprawozdania z pierwszego roku działalności kolegium orzekającego przy Gromadzkiej Radzie Narodowej w Niechłodzie (pisownia oryginalna):

 

Fragment uchwały o powołaniu nowego składu kolegium orzekajacego przy GRN w Niechłodzie 1957 r

 Obywatele Radni!

[...] W pierwszym roku swej działalności Kolegium Orzekające przy Gromadzkiej Radzie Narodowej rozpatrzyło 78 spraw i to:

- z pijaństwem i chuligaństwa         - 11 spraw

- z ewidencji ludności                  - 5 spraw

- z rolnictwa                           - 45 spraw

- z wykroczeń przeciw przepisom     - 10 spraw

- z kradzieży                           - 1 sprawa

- z praw o wykroczeniach              - 4 sprawy

- z rybołówstwa                        - 2 sprawy

Jak wynika z przedstawionych cyfr to najwięcej wykroczeń było z zakresu rolnictwa.Na wykroczenia z zakresu rolnictwa składają się sprawy za szkody polne oraz za niebranie udziału w poszukiwaniu stonki ziemniaczanej. Ogółem w roku 1955 rozpatrzono 36 spraw za niebranie udziału w lustracji stonki ziemniaczanej, z których 15 osób zostało uniewinnionych oraz 4 sprawy umorzono. Doniesienia za niebranie udziału w poszukiwaniu stonki ziemniaczanej wpływały masowo, a gdy przyszło do rozprawy to brak było konkretnych zeznań świadków i to była niewłaściwa robota, ponieważ cała masa ludzi traciła niepotrzebnie czas i gdy przyszło do rozprawy to trzeba było postępowania umarzać i to było utrudnieniem pracy Kolegium. Kolegium podchodziło do spraw rzeczowo i kierowało się w swej pracy zgodnie z odnośnym zarządzeniem. Brało również pod uwagę stan materialny i rodzinny obwinionego. Pomimo to, że członkowie starali się podejść do sprawy jak wnikliwiej to jednak popełniło jeszcze szereg błędów w swej pracy. 

Najsurowiej członkowie podchodzili do spraw z pijaństwa i chuligaństwa. W tych przypadkach zostały wymierzone najsurowsze kary. Wszystkie grzywny nałożone przez kolegium zostały ściągnięte czy to w drodze dobrowolnej czy też przez egzekucje. W roku 1955 nie było żadnych odwołań od decyzji Kolegium przy Gromadzkiej Radzie Narodowej. 

W drugim roku swej działalności tj w roku 1956 Kolegium przy Gromadzkiej Radzie Narodowej w Niechłodzie rozpatrzyło ogółem 25 spraw i to:

- z chuligaństwa i pijaństwa  - 3

- z ewidencji ludności         - 1

- z rolnictwa                 - 13

- z kradzieży                 - 5

- z wykroczeń przeciwko przepisom pożarowym      - 2

- z wykroczeń przeciwko przepisom porządkowym     -1


W roku 1956 zaniechano w jednym wypadku wszczęcia postępowania w drodze amnestii. 

Na wydanych 25 orzeczeń w dwóch wypadkach zostały złożone odwołania do Kolegium przy Powiatowej Radzie Narodowej w Lesznie i zostały [...] wydane decyzje uniewinniające. W dwóch wypadkach nie została wykonana praca poprawcza a sprawy zostały skierowane do sądu. W jednym przypadku została już zastosowana kara aresztu.

Obywatele Radni!

Najaktywniejszym członkiem Kolegium dotychczas był obywatel Matuszczak Franciszek ze Zbarzewa, członek Gromadzkiej Rady Narodowej. [...]

Obywatele Radni! Na dzisiejszej Sesji należy się nam zastanowić kogo należy powołać w skład nowego Kolegium, ponieważ winni wejść ludzie cieszący się zaufaniem w gromadzie, znający się na praworządności  i ludzie podchodzący do spraw z całą sumiennością. 

Koniec sprawozdania. 




Źródło: Archiwum Państwowe w Lesznie